Jak co europejski czwartek: Jagiellonia Białystok i Legia Warszawa dostarczyły polskim kibicom sporej dawki pozytywnych piłkarskich emocji. I niebezpiecznie zaczynamy się do tego stanu rzeczy przyzwyczajać.
Patrzymy w tabelę po czwartej kolejce Ligi Konferencji:
Prowadzi Chelsea FC, za nią, także z kompletem punktów, Legia Warszawa, a podium zamyka, wciąż bez porażki, Jagiellonia Białystok. Afimico Pululu razem z Christopherem Nkunku prowadzi w klasyfikacji strzelców. To obrazek z jednej strony surrealistyczny, a z drugiej – taki, do którego niebezpiecznie zaczynamy się przyzwyczajać. I intuicyjnie rozglądać się za nadchodzącym, otrzeźwiającym gongiem.
Ale ten na razie nie nadchodzi.
Jagiellonia nie zabrała obrońców, ale ma charakter
I to pomimo, że Jagiellonia zagrała najsłabsze z dotychczasowych spotkań w Lidze Konferencji. A i tak była niedaleko, by wyjechać z Celje z kompletem punktów. Zabrakło koncentracji, może doświadczenia, a na pewno umiejętności zabicia meczu po bramce na 3:2 Kristoffera Hansena. Natomiast punkt, wywieziony w takich okolicznościach, trzeba szanować.
Jagiellonia zapomniała bowiem zabrać na mecz do Słowenii obrońców. Niemal każdy atak Celje pachniał bramką i to gospodarze, choć w końcówce meczu sami gonili wynik, mogą bardziej żałować tego, jak zakończyło się to spotkanie. Z przebiegu meczu – byli, zdaje się, zespołem nawet lepszym. Sławomir Abramowicz kilkukrotnie musiał dokonywać w bramce cudów, choć i Jaga miała swoje niewykorzystane okazje. Koniec końców – remis nie krzywdzi nikogo, zwłaszcza, że Celje grą w obronie wcale nie imponowało bardziej niż zespół Adriana Siemieńca.
Uwagę zwraca jednak co innego – nawet gdy Jagiellonii nie szło, a długimi momentami (jak choćby w pierwszej części drugiej połowy) Celje potrafiło kompletnie zdominować mistrza Polski, nasz zespół potrafi się podnieść i sięgnąć po bardzo ważne punkty. Co istotne, nie jest to odosobniony przypadek.
Podobnie było przecież w Kopenhadze, kiedy po pierwszej połowie wydawało się, że Jagę od Duńczyków dzieli różnica klas. Zespół z Podlasia był bezradny, bezbarwny i bezzębny. A mimo tego po przerwie zobaczyliśmy inną twarz Jagiellonii, a sam mecz zakończył się sensacyjnym zwycięstwem na Parken. Dziś powtórka, w trochę bardziej zwariowanym scenariuszu (i ze słabszym przeciwnikiem) była blisko. Ostatecznie skończyło się remisem, który też należy docenić.
Zwłaszcza, że odrabianie strat na europejskim podwórku wcale nie jest takie proste. Gdyby Jagiellonia utrzymała prowadzenie 3:2, wygrałaby już drugi mecz w tej edycji LKE, w którym pierwsza traci bramkę. Czyli tyle samo co reprezentacja Polski w meczach o punkty przez ostatnie… 16 lat. Od końca kadencji Leo Beenhakkera.
Aby odrabiać straty – potrzebny jest charakter. Jagiellonia go ma. Chapeau bas.
Legia najpierw zlała ekipę Łukaszenki, a teraz komunistów. Brawo!
Jeszcze większy szacunek trzeba oddać temu, co na europejskiej arenie wyprawia Legia Warszawa. Przedstawmy zresztą suchy dorobek: 12 punktów, komplet zwycięstw, jako jedyny zespół obok Chelsea, która przy reszcie towarzystwa w LKE wygląda mniej więcej tak jak ekskluzywne ferrari zaparkowane pod blokiem obok starych fiatów i innych mazd. I ten dorobek bramkowy: 11 bramek zdobytych, 0 bramek straconych. Jako jedyny zespół z kompletem czystych kont, we wszystkich europejskich pucharach, obok Interu Mediolan.
Suche liczby (i takie towarzystwo) robią wielkie wrażenie. Ale jeszcze przyjemniej patrzeć, jak Legia wygrywa kolejne spotkania: 3:0 z Backą Topolą? Spokojna gra, pełna kontrola. 4:0 z Dynamem Mińsk? Spokojna gra, pełna kontrola. 3:0 z Omonią Nikozja? Spokojna gra, pełna kontrola. Pewna defensywa, a z przodu bez nerwów. Wiedzą, że na tle przeciwników mają na tyle jakości, że prędzej czy później strzelą gola. Takie postawienie sprawy, to naprawdę ogromna rzadkość, jeśli chodzi o polskich pucharowiczów.
No i rzecz szczególna: ostatnie zwycięstwa Legii mają smak naprawdę wyjątkowy. Najpierw na Łazienkowskiej ekipa Goncalo Feio pobiła ulubiony zespół Aleksandara Łukaszenki, a teraz zlała Omonię, na stadionie obwieszonym komunistycznymi szmatami z sierpem, młotem oraz wizerunkami Che Guevary, Marksa, Lenina i Stalina.
Komunistyczne szmaty na stadionie Omonii. Wypierd… z tym!
Absolutną przeginką był już skandaliczny transparent o wyzwoleniu Warszawy przez Armię Czerwoną. To właśnie sytuacja, w której polskie odpowiednie organy – dyplomatyczne i rządowe – natychmiast powinny zainterweniować. I raz na zawsze skończyć z narracją, że nasze kluby w nieodpowiedni sposób promują Polskę w Europie.
W każdym razie – wygrana w takich okolicznościach zawsze cieszy podwójnie. Dobrze, że nie daliśmy komunistom powodów do radości.
Te za to regularnie, co europejski czwartek, otrzymują polscy kibice. I delikatnie zaczynają się do tego przyzwyczajać. A jak przekonaliśmy się już niejednokrotnie – od braku nadziei gorsze bywają tylko rozbudzone oczekiwania.
WIĘCEJ O LIDZE KONFERENCJI:
- Legia niszczy Omonię, czerwona hołota z trybun wraca smutna do domu
- Imaz i Hansen zrobili różnicę. Nieszczelna obrona, irytujące skrzydła [NOTY JAGIELLONII]
- Absurdalny mecz! Jaga zapomniała o obrońcach, ale Celje też ich nie miało
fot. 400mm.pl