Reklama

Ideał jest nieosiągalny. Iga Świątek się o tym przekonała [KOMENTARZ]

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

28 listopada 2024, 17:43 • 6 min czytania 27 komentarzy

Informacja o pozytywnym wyniku testu antydopingowego Igi Świątek to, naturalnie, wielkie wydarzenie. I choć cała sprawa została wyjaśniona szybko i ma swój szczęśliwy finał, a winy Polki nie stwierdzono, to pewnie w oczach wielu osób taka wiadomość pozostawi rysę na jej wizerunku. Przede wszystkim jednak ta sytuacja udowadnia nam – po raz kolejny – że w sporcie nie da się być idealnym. Bo nawet jeśli zadbasz o wszystkie detale, to nigdy nie wiesz, co przyniesie los.

Ideał jest nieosiągalny. Iga Świątek się o tym przekonała [KOMENTARZ]

Iga Świątek jest perfekcjonistką. Nigdy tego nie kryła, powtarzali to też członkowie jej sztabu. Gdy przed igrzyskami olimpijskimi rozmawialiśmy z Maciejem Ryszczukiem, trenerem polskiej tenisistki od przygotowania fizycznego, mówił nam:

– Iga sama mówi, że jest perfekcjonistką. Bardziej jednak jest nią dla siebie, bo to ona chce i musi wykonywać wszystkie elementy dobrze. Niekoniecznie ma to duży wpływ na naszą pracę. O tyle, że czasem trzeba jej przekazać, że jakieś błędy po prostu mogą się zdarzyć.

To ostatnie zdanie jest tu szczególnie istotne – błędy mogą się zdarzyć. Również poza kortem. Ale bywa i tak, że nie popełnia się żadnego błędu, a rzeczywistość i tak w ciebie uderza. Bo przecież sport jest nieprzewidywalny. Można zachorować. Złapać kontuzję. Być może przeciwnik czy przeciwniczka po prostu zagra lepszy mecz od ciebie. Może w kluczowym momencie piłka odbije się od nawierzchni tak, że nie da się przewidzieć toru jej lotu.

A może dostanie się pozytywny wynik testu antydopingowego. Nawet wtedy, gdy jest się czystym.

Reklama

***

Wiem dobrze, co sobie myślicie. Wiele osób powtarza, że nie ma czystych sportowców na najwyższym poziomie. Niemniej jednak nie lubię tego myślenia – jeśli nie wierzymy w czysty sport, to po co w ogóle go oglądać? Poza tym przy obecnym poziomie antydopingu coraz trudniej ukryć się z zażywaniem niedozwolonych substancji. I dobrze. Bo rywalizacja ma opierać się na poszanowaniu zasad.

Iga Świątek je szanuje. Nie mam co do tego wątpliwości. Jednak nawet ona musiała zmierzyć się z trudną rzeczywistością.

W jej organizmie wykryto bowiem śladowe stężenie trimetazydyny, środka, który zwiększa dopływ krwi do serca i ogranicza wahania ciśnienia krwi. Środka, oczywiście, zakazanego w zawodowym sporcie. Ale przede wszystkim – środka, którego Polka nigdy umyślnie nie zażyła. Dla każdego sportowca, który znajduje się w takiej sytuacji, jest to szok. Cios, jak młotem prosto w głowę. I tysiąc pytań na minutę przebiegających przez myśli. Na czele z jednym, najważniejszym: „Jak do tego doszło?”.

W przypadku kogoś, kto dba o wszelkie detale na takim poziomie, jak Iga Świątek, te pytania musiały być wręcz ogłuszająco głośne.

***

Reklama

Sprawę, na szczęście, udało się szybko wyjaśnić. Na korzyść Igi grało tu wszystko: negatywne wyniki wszelkich pozostałych testów. Przekazane próbki czego tylko się dało, do odpowiednich agencji i wyniki, które potwierdzały jej wersję. Ustalono, że zanieczyszczeniu uległ lek z melatoniną – ułatwiający zasypianie – który Polka regularnie brała. „Lek” jest tu słowem najważniejszym, bo raz, że został przepisany przez lekarza, a dwa, że dopuszczony do użytku dla sportowców. Iga brała więc substancję, którą brać mogła.

Zero jej winy w tym, że przez skażenie znalazła się tam też inna – ta, której zażywać jej nie wolno. Pytanie w takiej sytuacji brzmi jedynie: czy Polka zdoła to przepracować?

Kamil Majchrzak, który odbębnił przed tym sezonem 13 miesięcy zawieszenia z podobnego powodu – różnica jest taka, że w jego przypadku skażona była odżywka, a więc suplement diety, i to w jego sprawie kluczowe – mówił mi przy okazji wywiadu, że jest to najtrudniejsza część całego procesu.

– Dziś, gdy widzę kontrolę [antydopingową] przede mną, to nadal mam przyspieszone tętno. Czuję się niespokojny, zagrożony. Wiem, że nic nie zrobiłem, nie brałem dopingu, ale po swojej sprawie nie mam stuprocentowej pewności. Sam widok kontrolera jest i będzie dla mnie stresujący. Mimo że przez cały zeszły rok, gdy byłem zawieszony, zostałem przetestowany pięciokrotnie, a w tym roku też przeszedłem już dwie kontrole. Wynik – choć boję się już tak mówić, ale nie widzę innej opcji – musi być negatywny, jednak z tyłu głowy tkwi ta historia. Żyję w niepewności aż do momentu, gdy dostaję potwierdzenie, że wszystko jest okej. Nie myślę o tym może na co dzień, ale raz na kilka dni sprawdzam, czy wyniki już się pojawiły.

CZYTAJ TEŻ: MAJCHRZAK: UDOWODNIŁEM, ŻE JESTEM NIEWINNY. NIE NALEŻY MI SIĘ ŁATKA DOPINGOWICZA

Iga w teorii też będzie miała pełne prawo obawiać się, że coś się znów stanie. W końcu teraz się stało, choć nie było w tym ani grama jej winy. Sekret tkwi w tym, by nie rozmyślać o tym, co może się stać, skoro nie ma się na to żadnego wpływu.

Ale to łatwo powiedzieć. A zrobić może być już znacznie trudniej.

***

Gdy dąży się do perfekcji, można w pełni zdawać sobie sprawę, że ta jest nieosiągalna, a mimo tego nadal robić wszystko, by udowodnić samemu sobie, że akurat w tej kwestii  nie miało się racji. Ideał to dla jednych marzenie, dla innych mrzonka. W tenisie osiągalny jest czasem w jednym rozgrywanym punkcie, rzadziej meczu, a już zupełnie wyjątkowy jest idealny turniej, bo nawet te, w których się triumfuje, mają swoje górki i dołki. Idealny sezon? To już właściwie niemożliwe.

Ale jednak każdy topowy tenisista i każda topowa tenisistka właśnie to próbują osiągnąć.

Do osiągnięcia ideału potrzeba idealnie się przygotować, wyjść na kort pewnym swego, zgrać w czasie dosłownie wszystko, co tylko zgrać się da, a potem… liczyć jeszcze na to, że nie wydarzy się nic nieprzewidywalnego. Żadna choroba, żadna kontuzja, żadna inna przeszkoda. Stąd osiągnąć go jest nie tyle trudno, co jest to właściwie niewykonalne.

Iga Świątek to wie, jest w światowym topie od dobrych kilku lat. Przez dwa sezony była najlepszą tenisistką w tourze, ale mimo tego ideał osiągała tylko czasami, tylko na chwilę. Nigdy – na stałe. Dalej więc pracowała, by osiągnąć go po raz kolejny. Czasem wychodziło, częściej – niekoniecznie. Jednak do teraz wszystko to, co utrudniało jej dążenie do perfekcji, leżało w granicach znanej Polce normy.

Ta sytuacja – choć szybko wyjaśniona – tę normę przekroczyła.

Widać to w oficjalnym komunikacie do fanów, gdzie Iga pisze: „dzielę się z Wami najcięższym doświadczeniem w moim życiu. Przez ostatnie 2,5 miesiąca poddałam się surowemu postępowaniu agencji ITIA, które potwierdziło moją niewinność. Jedyny pozytywny test antydopingowy w mojej karierze z niewiarygodnie niskim stężeniem substancji zabronionej, o której nigdy wcześniej nie słyszałam, sprawił, że pod znakiem zapytania stanęło wszystko, na co pracowałam przez całe życie. A ja i cały mój Zespół zmierzyliśmy się z ogromnym stresem i lękiem”.

Te słowa pokazują, jak trudne było to dla niej przeżycie, które zapewne tylko spotęgowało odczucia związane z niełatwą drugą częścią sezonu. Fakt, że mimo tego obciążenia Iga w Billie Jean King Cup okazała się – poza deblem z Włoszkami – w zasadzie bezbłędna, jeśli o wygrane chodzi, pokazuje, jak wielką jest zawodniczką. Ale czy idealną? No nie. Nie może być idealna, bo okoliczności też nigdy nie będą.

Kluczem do tego, by te przejścia przepracować, będzie właśnie zrozumienie tego prostego faktu. Tym bardziej, że przeciwnicy Świątek – a tych pewnie się trochę znajdzie – będą tę sytuację w kolejnych miesiącach przywoływać, nie dając jej o tym zapomnieć.

A jeśli zapomnieć się nie da – trzeba zaakceptować. Że się zdarzyło, że już jest po wszystkim i że można nadal robić swoje na najwyższym poziomie. A potem wygrywać mecze i turnieje, jak robiło się to przez ostatnich kilka sezonów. I oby tak to właśnie się u Igi skończyło.

SEBASTIAN WARZECHA

Czytaj też: 

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Komentarze

27 komentarzy

Loading...