Reklama

Trudny przypadek Tymoteusza Puchacza

Wojciech Górski

Autor:Wojciech Górski

25 listopada 2024, 14:30 • 11 min czytania 41 komentarzy

Absolutny beniaminek, brak konkurenta na swojej pozycji, dobry sezon na zapleczu Bundesligi. W teorii Tymoteusz Puchacz miał wszystko, żeby w tym sezonie regularnie występować i okrzepnąć w najwyższej niemieckiej lidze. Ale niestety – właśnie zmarnował kolejną szansę, kończąc swój występ przeciwko Mainz już po pół godzinie gry. Przeciwko temu samemu Mainz, do którego Puchacz nie chciał kiedyś dołączyć, bo od Lecha Poznań mogłoby „dostać w trąbę”.

Trudny przypadek Tymoteusza Puchacza

Była 33. minuta meczu Holstein Kiel – FSV Mainz, kiedy na tablicy sędziego technicznego na czerwono zaświecił się numer 27, oznaczający, że Tymoteusz Puchacz będzie musiał opuścić boisko.

A przecież sytuacja jego drużyny – na papierze – nie była jeszcze tragiczna. Beniaminek przegrywał tylko 0:1, grał z drużyną będącą w dolnej części tabeli, wciąż miał blisko godzinę na odwrócenie losów gry. Ale cierpliwość trenera Marcela Rappa wyraźnie się skończyła. Podwójna zmiana, będąca przed przerwą zawsze aktem desperacji, sprawiła, że z boiska zeszli Puchacz i Shuto Machino, a pojawili się na nim Finn Porath i Armin Gigović.

Dlaczego szkoleniowiec Holstein tak szybko zrezygnował z polskiego wahadłowego?

Zamiana z Tomem Rothe

Żeby znaleźć odpowiedź, musimy cofnąć się do samego początku. I przypomnieć sobie w jakich okolicznościach Tymoteusz Puchacz w ogóle trafiał do Holstein Kiel. Sam awans zespołu z północy Niemiec odbierany był jako spora sensacja – w końcu mówimy o klubie, który w Bundeslidze nie grał nigdy wcześniej. Od początku było jasne, że utrzymanie Holstein będzie piekielnie trudnym zadaniem, czego potwierdzeniem jest zaledwie jedno zwycięstwo w jedenastu pierwszych kolejkach. I przedostatnie miejsce w tabeli. Istniały uzasadnione obawy, że tak jak przed rokiem Darmstadt, Holstein po prostu nie będzie pasował do Bundesligi.

Reklama

Zwłaszcza, że – jak to w takich sytuacjach bywa – zespół stracił część fundamentów na których zbudowany był sukces. Do Borussii Moenchengladbach odszedł kapitan i lider środka pola Philipp Sander, a z klubem pożegnał się też Tom Rothe. 19-letni lewy wahadłowy był wypożyczony z Borussii Dortmund i szybko stał się jednym z najważniejszych architektów awansu. Młodziak w 2. Bundeslidze zabetonował lewą stronę Holstein, zdobywając cztery gole i notując dziesięć asyst. To musiało wzbudzić zainteresowanie lepszych klubów.

Ostatecznie Rothe został kupiony przez Union Berlin, będąc wytypowanym jako lepsza wersja… Tymoteusza Puchacza. A Polak trafił do Holstein, które szukało zastępstwa właśnie za 19-latka.

Jak na razie – lepiej na tej wymianie wyszedł klub ze Starej Leśniczówki. Rothe, wobec odejścia Robina Gosensa, błyskawicznie wywalczył sobie miejsce w wyjściowym składzie, zdobywając dwie bramki i notując asystę w dziewięciu dotychczasowych meczach. To bilans niemal identyczny z dorobkiem Puchacza w Unionie (10 meczów, gol, dwie asysty), z tym, że Polak potrzebował do niego… trzech lat, poprzecinanych licznymi wypożyczeniami.

Brak konkurencji

Czy Holstein mógł jednak wierzyć, że zatrudniając Puchacza, kupuje względny spokój na lewej stronie boiska? Mógł. „Puszka” zeszły sezon spędził na wypożyczeniu w Kaiserslautern, będąc wyróżniającym się piłkarzem tego zespołu. W 2. Bundeslidze zanotował zresztą dziesięć asyst, tyle samo, co Rothe dla Holstein. Wcześniej nie przepadł całkiem w Panathinaikosie i Trabzonsporze, był powoływany do reprezentacji Polski. Można było przypuszczać, że 25-latek jest w stanie zrobić krok do przodu i przynajmniej nie odstawać poziomem od kolegów z jednej z najsłabszych drużyn w Bundeslidze. Zwłaszcza, że niemal wszystkich graczy czekał przeskok poziomów, z którym wcześniej jeszcze się nie zetknęli.

Puchacz w tym momencie jawił się jako opcja budżetowa i jako niewielkie ryzyko. Jako piłkarz, który powinien gwarantować na pozycji lewego wahadłowego minimum przyzwoitości. Nikt nie oczekiwał fajerwerków, ale przynajmniej solidności i – cóż, brzydko mówiąc: przynajmniej wtopienia się w ligową szarzyznę.

Zwłaszcza, że droga do pierwszego składu była wyjątkowo krótka. Jeszcze w dniu inauguracji Bundesligi Puchacz nie miał żadnego konkurenta na swojej pozycji, będąc jedynym lewym obrońcą czy wahadłowym w klubie. Co mogło więc pójść nie tak?

Reklama

Asysta z Bayernem. „Korba, śruba się odkręciła”

Odpowiedź brzmi: wszystko. W 1. kolejce Puchacz został zdjęty już w przerwie, gdy Holstein przegrywało z Hoffenheim 0:2. Po zmianie stron beniaminek rzucił się do ataku, będąc blisko wyrwania remisu. Ostatecznie skończyło się porażką 2:3, a Puchacz mógł pocieszać się jednym. Jego zmiennik, Andu Kealti, zagrał akurat jeszcze gorzej. Obejrzał czerwoną kartkę, a kilkanaście dni później wypadł na dłużej, nabawiając się poważnej kontuzji.

Puchaczowi jeden ulepiony naprędce konkurent (przesunięty z lewego skrzydła) ubył już więc na starcie, ale trener Marcel Rapp nie mógł nie zauważyć, że jego zespół prezentował się lepiej bez Polaka na boisku. W drugiej kolejce zmienił więc formację, przytrzymał Puchacza na ławce, a na domiar złego w przedostatni dzień okienka transferowego ściągnął z Żyliny 22-letniego Słowaka Dominika Javorcka. Nominalnego lewego obrońcę, wysyłając wotum nieufności w stronę Puchacza.

Nieopierzony Słowak okazał się jednak totalnym niewypałem. Został wrzucony na głęboką wodę, grając od pierwszej minuty z Bayernem, lecz zaprezentował się na tyle słabo, że nie tylko został zmieniony w przerwie, ale na dłużej schowany do szafy przez Rappa. Na kolejne minuty w lidze czekał blisko trzy miesiące.

Słaba postawa Javorcka była oczywiście szansą dla Puchacza. Z Bayernem wszedł na boisko po przerwie i stało się to:

– Odjebałem. Przyjmuję to. Mogę się oficjalnie wytłumaczyć? Oficjalne oświadczenie jest takie: zgadzam się z opinią publiczną, że było to bardzo memiczne i śmieszne. Ale mi po udziale w bramkach… Korba, śruba się odkręciła. Zrobiłem to, tylko zapomniałem, że nam w pierwszej połowie strzelili pięć. Ale ja wszedłem i dałem na 1:0. I dlatego to ucho – tłumaczył potem przed kamerami Łączy Nas Piłka sam bohater.

Trudna walka o skład

Niemniej asysta z Bayernem (i słabiutka postawa Javorcka) znowu otworzyła Puchaczowi drogę do wyjściowego składu Holstein. Na całe… 45 minut z najsłabszym w tabeli VfL Bochum. Znów: w przerwie zjazd do bazy. Bramkę na 1:2 zdobył pilnowany przez niego Lukas Daschner, a „Kicker” ocenił występ Polaka na 4,5. Czyli dramatycznie słabo.

Niestety, dwa występy w wyjściowym składzie i dwie zmiany w przerwie – sytuacja Tymka Puchacza po czterech kolejkach Bundesligi nie wyglądała różowo. Ból głowy miał też Marcel Rapp, orientując się, że ani Puchacz, ani Javorcek nie gwarantują mu oczekiwanej jakości na lewej stronie boiska. Z braku laku przesunął tam więc Finna Poratha. 27-latek to piłkarz dość uniwersalny, ale przede wszystkim ofensywny. Wcześniej najczęściej grający na pozycji numer dziesięć. I fakt, że Rapp trzymał się tego rozwiązania przez cztery kolejne mecze dobitnie pokazywał skalę problemu Holstein.

Bociany w tym czasie zaliczyły co prawda sensacyjny remis z Bayerem Leverkusen, ale wciąż nie wygrywały. A to wymuszało kolejne roszady. Przeciwko Heidenheim do składu wrócił m.in. Puchacz i trafił idealnie. Zespół Franka Schmidta był rewelacją zeszłego sezonu, ale w tym jest ofiarą własnego sukcesu. Po tym jak utracił całą moc ofensywną (Tim Kleindienst odszedł do Gladbach, Jan-Niklas Beste do Benfiki, Eren Dinkci do Freiburga), musi łączyć grę w europejskich pucharach z Bundesligą. I o ile w Europie idzie mu nieźle, tak w Bundeslidze niebezpiecznie grawituje w stronę strefy spadkowej.

Holstein to wykorzystało. W 9. kolejce zespół odniósł pierwsze, historyczne zwycięstwo w Bundeslidze. Z Tymoteuszem Puchaczem na boisku. A że nasz rodak zagrał wreszcie przyzwoicie, utrzymał miejsce w składzie także na mecz z Werderem. Tam dostał od trenera 72 minuty, a choć Holstein przegrał 1:2, można było uwierzyć, że „Puszka” na dłużej zagości w wyjściowej jedenastce.

Zwłaszcza, że przed meczem z Mainz pompował go trener Marcel Rapp:

Jest bardzo dobry w sytuacjach jeden na jednego, to chyba nasz najlepszy zawodnik w tym aspekcie. Stwarza okazje i wreszcie nabiera u nas rozpędu. Mocno pracowaliśmy z nim nad poprawą gry. Teraz moim zdaniem radzi sobie lepiej i jego występy na boisku są w pełni w porządku – zapewniał przed spotkaniem z FSV.

W trakcie meczu taryfa ulgowa się skończyła. Tak jak występ Puchacza. Tym razem nie dotrwał nawet do przerwy. Razem z Shuto Machino został zmieniony w 33. minucie.

Ein Scheißtag für alle. W trąbę od Mainz

Czy w istocie było aż tak źle? Odpowiedź, niestety, jest twierdząca. Choć trzeba uczciwie przyznać: w spotkaniu z Mainz cała drużyna Holstein zaprezentowała się absolutnie beznadziejnie. A Armin Gigović, który pojawił się na boisku za Machino, po kilkudziesięciu sekundach na placu podarował rywalowi rzut karny.

A Puchacz? W mecz wszedł fatalnie, już w 3. minucie w jednej akcji notując dwie kryminalne straty, napędzające ataki Mainz. Najpierw zagapił się i piłkę odebrał mu Danny da Costa. Polak ruszył w pogoń, bez faulu wyłuskał ją spod nóg Anthony’ego Caciego, tylko po to, żeby znów zbierać się do rozegrania jak wóz z węglem. Z piłką przy nodze czekał tak długo, że Paul Nebel przebiegł przynajmniej dziesięć metrów, bez problemu zabrał futbolówkę i ruszył z kontrą. Skończyła się strzałem z pięciu metrów Jonathana Burkardta, po tym jak napastnik zgranie dostał z sektora, którego pilnować powinien Puchacz. Aj…

W 11. minucie Mainz, przy dramatycznej postawie defensywy Holstein, objęło prowadzenie. W pierwszej chwili wydawało się, że choć akcja przeprowadzona była stroną Polaka, to obędzie się bez większych pretensji w jego stronę. Niestety, powtórki pokazały, że to on złamał linię spalonego.

W kolejnych minutach nie było lepiej. Na stronie Puchacza rządził Anthony Caci, wahadłowy Mainz, wspomagany przez da Costę. Zespół z Moguncji większość ataków przeprowadzał właśnie tamtą flanką. Aż w 33. minucie numer Puchacza pojawił się na tablicy arbitra technicznego.

– Jest wściekły, ale powiedzmy uczciwie: to był słaby, łamany na bardzo słaby, mecz Tymka Puchacza. Po jego stronie było mnóstwo zagrożenia. W ofensywie nie istniał w ogóle. Popołudnie do zapomnienia z jego perspektywy – oceniał komentujący spotkanie Dawid Król, gdy sfrustrowany Puchacz kopał bandę reklamową. Złośliwi już ochrzcili to mianem loga Bundesligi.

Inni przypominali słynną już wypowiedź Puchacza na temat odrzucenia oferty z Mainz.

– Musiałby się zgłosić klub, którego oferty bym nie mógł odrzucić. A myślę, że takie Mainz mogłoby przyjechać do Poznania i dostać w trąbę – mówił przed czterema laty ówczesny piłkarz Lecha Poznań.

Choć niedawno, w rozmowie z Tomkiem Urbanem, Puchacz dystansował się już do tamtej wypowiedzi.

– Kiedyś nie ważyłem słów, co było głupie. Teraz do każdego klubu odnosiłbym się z szacunkiem, a wtedy to był jeden z moich pierwszych wywiadów i ja w ogóle nie wiedziałem, że jestem osobą jakkolwiek rozpoznawalną, więc też nie wiedziałem, że moje słowa mogą tyle ważyć – mówił na antenie Viaplay.

Przed swoim nemezis jednak nie uciekł. Tym razem to on dostał w trąbę od Mainz.

-Das war heute ein Scheißtag für alle – powiedział po meczu Nicolas Remberg, pomocnik Holstein. Nie wymaga tłumaczenia.

Kicker: Najgorszy w zespole, jeden z najgorszych w lidze

Co czeka teraz Tymoteusza Puchacza? Marcel Rapp ma duży problem – nie dość, że jego zespół zajmuje przedostatnie miejsce w tabeli Bundesligi, to jeszcze istnieją pozycje, na których Holstein brakuje bundesligowej jakości. Jak właśnie na lewym wahadle.

Wątpliwe, by nawet mimo słabego występu Puchacz na dłużej wypadł ze składu beniaminka. Lub przynajmniej, by przestał dostawać szanse wchodząc z ławki. Holstein to bowiem zespół, w którym nawet nie trzeszczy od przeciętności – niemal każda pozycja obsadzona jest najsłabiej w Bundeslidze. Rapp nie może pozwolić sobie, by na stałe odsunąć Puchacza, zwłaszcza, gdy alternatywą jest jedynie Porath, dla którego to nienaturalna pozycja. W końcówce meczu z Mainz 45-letni szkoleniowiec odkurzył nawet Javorcka, dając mu zagrać po raz pierwszy od debiutu z Bayernem. Wątpliwe, by Słowak miał jednak przeskoczyć w hierarchii Puchacza.

To wszystko pomimo że Puchacz jest… najgorzej ocenionym piłkarzem Holstein przez Kickera. Z zawstydzającą średnią 4,17.

Wśród obrońców w całej lidze – Polak zajmuje 80. miejsce na 84 sklasyfikowanych defensorów. Gorzej od niego oceniani są jedynie Cedric Zesiger z Wolfsburga, Luca Netz z Gladbach i Erhan Masović z Bochum. Gdy klikniemy w tabelę bez podziału na pozycje – znajdziemy tylko dziewięciu niżej ocenianych graczy. Z łącznej liczby 227 piłkarzy, którzy wystąpili w minimum połowie spotkań tego sezonu.

To obraz nędzy i rozpaczy, który na razie prowadzi do bolesnego wniosku – Puchacz wciąż nie jest piłkarzem na poziomie Bundesligi. Przeskok między nią a 2. Bundesligą, tak jak w przypadku Dawida Kownackiego, okazuje się zbyt duży. A co gorsza, nie ma szczególnie widoków, by wierzyć, że karta szybko się odwróci. Puchaczowi cały czas wytknąć można te same deficyty – zbyt wolne podejmowanie decyzji, złe ustawienie na boisku, braki techniczne i taktyczne. A co gorsza, także kondycyjne, bowiem Polak na boisku cały czas wygląda na zmęczonego. Ręce oparte na kolanach i ciężki oddech stały się już standardowym widokiem Puchacza po zakończonej akcji. A to dlatego, że gra często toczy się dla niego w zbyt szybkim tempie. Zanim zdąży zareagować, sytuacja na boisku wygląda już inaczej.

Najogólniej mówiąc: chaos. Czasem urodzi się z niego indywidualna szarża, ale to zdecydowanie zbyt mało. Dowód tego widzieliśmy zresztą w ostatnim spotkaniu reprezentacji Polski ze Szkocją. W kadrze 25-latek od dawna pełni rolę jedynie Atmosferovicia – za kadencji Probierza zagrał jeszcze tylko ogony w starciach z Ukrainą i Estonią. Wcześniej na występ w kadrze czekał od bolesnego 1:6 z Belgią za Czesława Michniewicza.

Transfer do Holstein miał być dla Tymoteusza Puchacza szansą, by po nieudanej przygodzie z Unionem wskoczyć na poziom Bundesligi i ponownie powalczyć o wyjściową jedenastkę w reprezentacji. Okoliczności ku temu były niemal idealne. Szkoda, że na razie to szansa zupełnie niewykorzystana.

Kolejnej, na poziomie Bundesligi, może już nie być.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Uwielbia futbol. Pod każdą postacią. Lekkość George'a Besta, cytaty Billa Shankly'ego, modele expected Goals. Emocje z Champions League, pasja "Z Podwórka na Stadion". I rzuty karne - być może w szczególności. Statystyki, cyferki, analizy, zwroty akcji, ciekawostki, ludzkie historie. Z wielką frajdą komentuje mecze Bundesligi. Za polską kadrą zjeździł kawał świata - od gorącej Dohy, przez dzikie Naddniestrze, aż po ulewne Torshavn. Korespondent na MŚ 2022 i Euro 2024. Głodny piłki. Zawsze i wszędzie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Lukas Podolski i jego najgorsze boiskowe oblicza. „Chłopu puściły lejce. To chory człowiek”

Jakub Radomski
5
Lukas Podolski i jego najgorsze boiskowe oblicza. „Chłopu puściły lejce. To chory człowiek”

Niemcy

Ekstraklasa

Lukas Podolski i jego najgorsze boiskowe oblicza. „Chłopu puściły lejce. To chory człowiek”

Jakub Radomski
5
Lukas Podolski i jego najgorsze boiskowe oblicza. „Chłopu puściły lejce. To chory człowiek”

Komentarze

41 komentarzy

Loading...