Reklama

Trela: Długie wrzuty z autu: ekstraklasowy folklor czy nadążanie za trendami?

Michał Trela

Autor:Michał Trela

17 listopada 2024, 08:36 • 13 min czytania 1 komentarz

Spośród dziesięciu zespołów najczęściej w Europie wrzucających piłkę z autu bezpośrednio w pole karne, sześć gra w Ekstraklasie. Może to oznaczać, że w Polsce używa się prostych środków. Ale statystyki sugerują, że gra jest warta świeczki i nie ma tu żadnego powodu do wstydu.

Trela: Długie wrzuty z autu: ekstraklasowy folklor czy nadążanie za trendami?

Kyle Walker z Manchesteru City jako Dawid Abramowicz. Marc Guehi z Crystal Palace w roli Artura Craciuna. I Jude Bellingham z Realu Madryt jak Kamil Zapolnik. Jedna z najbardziej spektakularnych tegorocznych bramek w światowym futbolu została zdobyta po długim wrzucie z autu, jakiego nie powstydziłaby się Puszcza Niepołomice. Przewrotka w ostatniej minucie meczu ze Słowacją pozwoliła Anglikom doprowadzić do dogrywki i uniknąć odpadnięcia z Euro, na którym ostatecznie dotarli do finału. Nie byłoby jej, gdyby jednak Gareth Southgate uważał, że w bezpośrednim posłaniu piłki rękami w pole karne jest coś niegodnego klasowej drużyny.

Od półtora roku trwa w Ekstraklasie autowy szał. Kolejni trenerzy szukają w swoich drużynach kogoś, kto potrafiłby miotać oburącz na kilkadziesiąt metrów. Tomasz Tułacz jest pytany o ten element w każdym wywiadzie. Jeśli nawet Puszcza się nie utrzyma, „nie wszystek spadnie”, bo długie auty na pewno po niej pozostaną. Nie tylko jako wspomnienie, ale realny wkład w grę w piłkę w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. W zeszłym sezonie strzeliła w ten sposób pięć goli, co było najlepszym wynikiem w stawce i walnie przyczyniło się do sensacyjnego utrzymania. Ale sama statystyka trafień nie oddaje wpływu autów na taktykę małopolskiego zespołu. Nie uwzględnia wszystkich rzutów karnych, które udało się uzyskać w zamieszaniu po wrzutach piłki zza linii bocznej – Puszcza strzeliła z jedenastek najwięcej goli w lidze – ani akcji w drugie, trzecie tempo, niebędących trafieniami bezpośrednio po autach, ale których bez autów by nie było.

Naśladowcy szybko się znaleźli. Piast Gliwice strzelił w ten sposób tylko jednego gola mniej. Radomiak, mając u siebie jeszcze Abramowicza, który dziś gra w Puszczy, trafił tak do siatki trzy razy. Bramki z autów zdobywały także Cracovia, Górnik Zabrze czy Ruch Chorzów. Według statystyk Hudl Statsbomb w poprzednich rozgrywkach padło w Polsce szesnaście goli bezpośrednio po wrzutach piłki za linii bocznej. Rok wcześniej, gdy Puszczy jeszcze nie było w Ekstraklasie, zostało w ten sposób zdobytych dziesięć bramek. W tym sezonie tendencja wzrostowa raczej zostanie zachowana. W piętnastu kolejkach już zaliczono jedenaście trafień z autów, czyli więcej niż dwa lata temu w całych rozgrywkach i 69% tego, co przed rokiem, choć rozegrano mniej niż połowę meczów. Choć w Puszczy wiele rzeczy działa gorzej niż w minionym sezonie, akurat po wrzutach za linii bocznej udaje się utrzymać poziom. Trzy gole strzelone w ten sposób to najlepszy wynik w lidze – ex aequo z Cracovią – i niemal ¼ dorobku bramkowego zespołu. Bramki z autów ma na koncie sześć zespołów, czyli tyle, ile w całym poprzednim sezonie.

Spadek efektywnego czasu gry

Niektórych ten trend nie cieszy. Jest dowodem na prymitywizm taktyczny polskich drużyn. Przesadne upraszczanie gry. Jest w tym oczywiście ziarno prawdy. Wykonywanie długich wrzutów z autu zwykle wiąże się ze zmniejszeniem płynności meczów, niwelowaniem efektywnego czasu gry i wręcz spadkiem intensywności. Na ten aspekt zwracał uwagę Bartosch Gaul jako trener Górnika Zabrze, opowiadając w „Przeglądzie Sportowym”, że gdy na treningu piłka wychodzi na aut, dla piłkarzy jest to sygnał, by odsapnąć, nabrać oddechu, podczas gdy on oczekiwał szybkiego wznawiania dla zachowania wysokiej intensywności działań.

Reklama

W sposób chałupniczy można to zauważyć, choćby oglądając mecze różnych lig z odtworzenia i przewijając momenty, w których piłka jest poza grą. Przy spotkaniach Bundesligi przy autach nie opłaca się naciskać strzałki, bo zwykle wznowienie gry następuje szybciej niż w ciągu dziesięciu sekund od wyjścia piłki poza boisko. W Ekstraklasie wykonanie autów trwa przeważnie dłużej. A w meczach I ligi przerwa po wyjściu piłki za linię boczną potrafi trwać nawet 20-30 sekund. Nie przez przypadek w wiosennym meczu Puszczy z Lechem arbiter Bartosz Frankowski już w 15. minucie uczulał Tułacza, by jego zawodnicy nie grali na czas. Trener zarzekał się, że nie grali. Po prostu potrzebują czasu, by rośli stoperzy przemieścili się w pole karne rywala, zajęli ustalone pozycje, a wykonawca stałego fragmentu gry zdążył przesunąć bandę reklamową i wytrzeć piłkę, by lepiej trzymałą się w rękach. Efektywny czas gry w meczach Puszczy wynosi ledwie 48 minut i jest najniższy w lidze. W meczach Górnika Zabrze, który długim wrzutom z autu się opiera, piłki w piłce jest średnio aż o osiem minut więcej.

O ile ten aspekt akurat dla Puszczy nie ma większego znaczenia i może irytować ewentualnie jej rywali oraz postronnych obserwatorów, o tyle dla samych niepołomiczan auty z innego powodu są bronią obosieczną. Jako że to dla nich często jedna z nielicznych okazji do zdobycia bramki, gracze Tułacza traktują ją poważnie. Angażują wielu piłkarzy. Przesuwają w okolice pola karnego większość drużyny. Zwłaszcza tę roślejszą, czyli dobrze grających głową obrońców. Jeśli nie uda się strzelić gola w pierwsze tempo, Puszcza stosuje kontrpressing, agresywnie atakując rywali w okolicach ich pola karnego.

Pod względem kontrpressingu (doskok następujący natychmiast po starcie) na połowie rywala niepołomiczanie tylko nieznacznie ustępują Legii, Lechowi i Rakowowi, ale zakładają go niemal wyłącznie po własnych stałych fragmentach gry. Jeśli uda się w ten sposób odzyskać piłkę, następuje ponowienie ataku. Jeśli jednak rywal wyjdzie spod pressingu, Puszcza naraża się na kontrataki. Jeden z najgłębiej broniących zespołów w lidze – średni dystans linii obrony od własnej bramki to niespełna 43 metry – jednocześnie jest jednym z tych, które przyjęły najwięcej strzałów po kontratakach. To nie jest oczywiste, ale ma bezpośredni związek z angażowaniem sporej liczby graczy w stałe fragmenty gry.

W większości przypadków zalety przeważają jednak nad wadami. Dlatego bezpośrednie wrzucanie z autów w pole karne ani nie jest wynalazkiem Puszczy, ani wyłącznie polską specyfiką. Już dziesięć lat temu Weszło sugerowało, że długie auty mogą być tym, co wyróżni Ekstraklasę na tle Europy. Damian Zbozień, grający wówczas w Piaście Gliwice, opowiadał, że na ten element zaczął zwracać uwagę u trenera Marcina Brosza, który wzorował się na Stoke City Tony’ego Pulisa. „Ćwiczyliśmy na Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach. Rzucaliśmy piłką, żeby poprawić dynamikę” – opowiadał w „Fakcie”. Później doskonalił ten aspekt także w Arce Gdynia u Leszka Ojrzyńskiego, który w ramach ćwiczeń napełniał piłki wodą. Radosława Jasińskiego, którego Jagiellonia Białystok pozyskała z Floty Świnoujście, media nie bez przyczyny nazywały polskim Rorym Delapem. Potężnie miotać potrafił też choćby Patryk Fryc, który przez trzy sezony grał w Bruk-Becie Termalice Nieciecza. Gdy się z nim rozstał, naturalnie przechwyciła go Puszcza. Stal Mielec w pierwszym sezonie po awansie utrzymała się głównie dzięki długim wrzutom Petteriego Forsella.

Spece od wrzutów z autu

Przez lata synonimem piłkarza daleko wrzucającego z autu był w polskim futbolu Tomasz Hajto. Ten atut wykorzystywał zarówno w kadrze Jerzego Engela, jak i w Schalke 04. Jedno z jego pamiętnych zagrań tego typu miało miejsce w derbach Zagłębia Ruhry na stadionie Borussii Dortmund, gdy niemal od niechcenia wrzucił piłkę wprost na głowę Ebbego Sanda, zaliczając asystę w wysoko wygranym meczu. W światowym futbolu, oprócz niedoścignionego Delapa, mocni w tym aspekcie byli choćby Roberto Carlos, Gary Neville, Patrick Owomoyela czy John Arne Riise. Norwegowi Mortenowi Gamstowi Pedersenowi za czasów gry w Blackburn Rovers udało się nawet trafić w ten sposób bezpośrednio do siatki, choć gol nie mógł oczywiście zostać uznany. Piłkarze-miotacze to nie jest więc ani polska specjalność, ani wynalazek ostatnich lat.

Reklama

Na kilka miesięcy przed tym, jak Puszcza pojawiła się w Ekstraklasie, na portalu The Athletic pojawił się artykuł analityka Johna Mullera, który wręcz nawoływał angielskie drużyny, by nie marnowały takiej szansy na wytworzenie chaosu w polu karnym, jaką daje wrzut z autu. Możliwość zagrania piłki rękami pozwala na bardzo precyzyjne podania. Zasada braku spalonego po wrzutach z autu daje możliwość ustawić się w dowolnym miejscu. A obecność VAR-u, który wyłapuje wszelkie drobne przewinienia, w stylu muśnięcia piłki ręką, delikatnego przytrzymywania, wręcz zachęca, by jak najczęściej znajdować się w polu karnym i liczyć, że coś się wydarzy.

O ile od czasów Barcelony Pepa Guardioli następowało odejście od bezproduktywnych wrzutek w stronę krótkiego rozgrywania stałych fragmentów gry, o tyle ostatnie lata znów zachęcają, by jak najczęściej znajdować się w polu karnym. Znaczenie rzutów z autu zostało medialnie docenione poprzez obecność w futbolu takich postaci jak Thomas Gronnemark, duński trener specjalizujący się w tym aspekcie, który pracował w sztabie Juergena Kloppa w Liverpoolu, a przez jakiś czas współpracował również z Wisłą Kraków. Przy czym jego praca nie sprowadza się jedynie do treningów jak najmocniejszego wrzucania w pole karne, lecz doskonaleniu wszystkich aspektów tego stałego fragmentu gry. Także na własnej połowie, by uniknąć sytuacji, w której natychmiast po wrzucie z autu następuje strata po pressingu rywala. Autowym królem Premier League została jednak w ostatnich latach drużyna Brentford. Nie dziwi, że akurat klub opierający się na danych i wyliczeniach statystycznych, uczynił z tego elementu konkurencyjną przewagę.

„Przeciętnie tylko połowa wyniku w golach oczekiwanych z długich wrzutów z autu następuje w ciągu pięć sekund od rzutu. W Premier League wrzut z autu dodaje zespołowi w ciągu pięciu sekund tylko 0,008 xg, ale już 0,022 w trakcie 30 sekund. Prawdziwa wartość tkwi w rykoszetach, bezpańskich piłkach i atakach w drugie tempo, gdy defensywa wciąż jest rozproszona” – pisał Muller. Przy 180 wrzutach z autu w okolicach pola karnego, jakie każdy klub wykonuje średnio w trakcie sezonu, posyłanie piłki w obręb „szesnastki”, może to dodawać ok. 1,44 gola oczekiwanego (nie licząc wywalczonych po nich rzutów karnych!). „Ale w lidze, w której punkt różnicy może być wart miliony, półtora gola to nie jest nic. To prosty taktyczny wybór. Darmowy. Wszystko, co masz do stracenia, to godność” – stwierdzał. To znamienne, że akurat ją. Bo dla niektórych trenerów w takim graniu wciąż jest coś „niewłaściwego”. Jakby uważali, że nie po to robili licencję UEFA Pro, by potem wrzucać rękami na kilkadziesiąt metrów i liczyć, że coś się wykluje z chaosu.

Europejska czołówka

Ekstraklasa, nie bez przyczyny uznawana za jedną z najbardziej wyrównanych w Europie, nie jest w tej kwestii inna. Tutaj też półtora gola może decydować o być albo nie być trenerów, albo całych klubów. Można więc stwierdzić, że polskie drużyny, doskonaląc ten aspekt, idą ochoczo za podpowiedziami analityków i nie ma powodu, by na nie z tego powodu pomstować. Patrząc na porównanie do europejskiej czołówki, faktycznie należą w tym aspekcie do awangardy. Zestawiając dane z tego sezonu dla Ekstraklasy oraz czołowych pięciu lig w Europie, w pierwszej dziesiątce najczęściej wrzucających bezpośrednio w pole karne klubów jest aż sześć polskich. Niekwestionowany lider to oczywiście Puszcza, która wrzuciła piłkę w pole karne już osiemdziesiąt jeden razy. To blisko o trzydzieści więcej niż drugie w zestawieniu Getafe. W europejskiej dziesiątce są także Radomiak, GKS Katowice, Piast, Cracovia i Motor. Polskim drużynom pod kątem częstotliwości wykonywania długich wrzutów z autu dorównują według danych Hudl Statsbomb jedynie Getafe, Osasuna, Holstein Kilonia i VfL Bochum. Na drugim biegunie są Girona i Paris Saint-Germain, które jeszcze ani razu w bieżących rozgrywkach nie wrzuciły piłki rękami bezpośrednio w szesnastkę.

W Polsce trendowi wyraźnie opierają się trzej trenerzy – Nils Frederiksen z Lecha, Daniel Myśliwiec z Widzewa i Jan Urban z Górnika. Łodzianie i poznaniacy wykonali tylko po jednym długim aucie, zabrzanom zdarzyły się dwa. Daje im to miejsce w elitarnym gronie obok m.in. Barcelony, Juventusu, Realu Madryt, Bayernu czy Bayeru Leverkusen. Widać wyraźnie, że długi wrzut z autu w europejskich ligach to raczej broń słabszych zespołów, walczących o utrzymanie, nie o czołowe lokaty. Z klubów uczestniczących w Lidze Mistrzów stosunkowo najwyżej są Inter Mediolan i Aston Villa, które wykonały odpowiednio 23 i 24 długie wrzuty z autu. W Polsce dałoby im to jednak miejsce dopiero w drugiej połowie stawki najczęściej miotających bezpośrednio w szesnastkę.

Patrząc na najsilniejsze europejskie ligi, najbardziej zbliżona do Ekstraklasy pod względem częstotliwości sięgania po ten aspekt jest Bundesliga. Oprócz dwóch klubów w pierwszej dziesiątce najczęściej wrzucających, w drugiej są jeszcze Union Berlin, Hoffenheim i Mainz. Co jednak znamienne, długie wrzuty z autu w Niemczech znacznie rzadziej niż w Polsce przekładają się na gole. Podczas gdy w tym sezonie Ekstraklasy padło już takich jedenaście, w Bundeslidze nie było jeszcze żadnego. W poprzednim padło ich dziewięć, przy szesnastu w Polsce, dwa lata wcześniej osiem, przy dziewięciu w Ekstraklasie. Same długie wrzuty z autu nie są więc obrazkiem oglądanym tylko na polskich boiskach, ale już regularnie padające po nich gole można uznać za coś charakterystycznego dla polskiej ligi.

Piast przerasta „mistrza”

Analizując ten aspekt gry, warto jednak pamiętać, że nie tylko gole mówią, jak dany zespół wykonuje wrzuty z autu. To, czy bramka ostatecznie pada, zależy także od czynników losowych. A liczba goli wynika bezpośrednio z liczby autów w groźnych strefach. Trener Tułacz w wywiadzie na kanale Tomasza Ćwiąkały opowiadał ostatnio, że widzi czasem po swoich zawodnikach, że grają jedynie, by wywalczyć stały fragment gry. Co jednak zaskakujące, Puszcza wykonuje w tym sezonie najmniej wrzutów zza linii bocznej. Skoro i tak strzela po nich najwięcej goli, musi robić to dobrze.

Niekoniecznie jednak najlepiej w lidze. Pod względem jakości sytuacji tworzonych po autach Puszcza jest trzecia, ustępując Piastowi i GKS-owi. Jeśli chodzi o drużyny, które nie strzeliły jeszcze w ten sposób gola, ale są w stanie dochodzić do dogodnych sytuacji, wyróżniają się Zagłębie Lubin, Korona Kielce i Pogoń Szczecin. Można zakładać, że jeśli nie zejdą z obranej drogi i dalej będą próbować, w końcu zaczną trafiać po podaniach rękami zza linii bocznej. W przeliczeniu liczby autów na wynik w golach oczekiwanych także najlepiej wypadają gliwiczanie. Trener Aleksandar Vuković nie ukrywał w poprzednim sezonie, że wzorował się pod tym względem na Puszczy i w jakiejś mierze można uznać, że przerósł mistrza. To o tyle nieoczywiste, że śląski zespół ma jednocześnie zdecydowanie najniższą średnią wzrostu w lidze. Jak widać, w tym aspekcie liczą się nie tylko warunki fizyczne, lecz także sposób. Jakkolwiek by jednak nie podchodzić do statystyk ofensywnych wrzutów z autu, na pierwszy plan zawsze wybija się w Ekstraklasie ta sama piątka: Piast, Puszcza, Cracovia, GKS i Radomiak.

Skoro ktoś strzela po wrzutach z autu, ktoś musi po nich tracić. Najgorzej w tym elemencie wypadają ci trenerzy, którzy… nie doceniają znaczenia wrzutów piłki rękoma zza linii bocznej także w ofensywie. Po dwa gole straciły w tym sezonie Widzew i Górnik, a także Jagiellonia, Legia i Lechia, czyli drużyny, które raczej nie kreują w ten sposób wielkiego zagrożenia. Spośród piątki autowych prymusów tylko katowiczanom zdarzyło się w tym sezonie samemu zgubić gola w ten sposób. Dla Puszczy, Piasta, Radomiaka i Cracovii wrzuty zza linii bocznej to czysta wartość dodana. Są w stanie w ten sposób zyskać w skali sezonu kilka dodatkowych bramek, samemu nie tracąc żadnych. W poprzednich rozgrywkach było podobnie. Odkąd Puszcza awansowała do Ekstraklasy, nikt jeszcze nie zaskoczył jej po wrzucie z autu, choć próbują coraz liczniejsi.

Choć taki bezpośredni futbol nie wszystkim musi się podobać, nie ma sensu zżymać się na tych, którzy raz na jakiś czas próbują zrobić z tego przewagę. W zawodowym sporcie, w którym kilka procent może odróżnić zwycięzcę od przegranego, trzeba się wręcz cieszyć, że coraz więcej polskich klubów podchodzi do wrzutów z autu poważnie. Być może i w naszym przypadku zaowocuje to kiedyś jakimś ważnym golem zmieniającym wynik w ostatniej minucie meczu.

WIĘCEJ O AUTACH:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

1 komentarz

Loading...