Nie znoszę Jake’a Paula jako postaci. Uważam, że tworzone przez niego materiały na YouTube w najlepszym razie są bezwartościowe, a w najgorszym – szkodliwe. Jednocześnie jednak doceniam to, jak w dzisiejszej walce zachował się względem Mike’a Tysona. Widać było bowiem, że celebryta bawiący się w boks nie ma zamiaru wyrządzić krzywdy legendzie tego sportu. Tym sposobem starcie zawodowe przypominało bardziej pokazówkę, na której obaj zyskali.
– Panie Lucjanie, a jak pan myśli, czy pana Legia wygrałaby z obecną? – zapytano kiedyś Lucjana Brychczego.
– Tak, wygralibyśmy 1:0 – odpowiedziała legenda warszawskiego zespołu. Na pytanie, dlaczego tylko tyle, Brychczy odparł: – Bo mam 85 lat, a większość moich kolegów z boiska już nie żyje.
Ta cudowna (choć nieprawdziwa!) anegdota krążąca po internecie, najdobitniej odzwierciedla podejście niepoprawnych bokserskich optymistów do walki Mike’a Tysona z Jackiem Paulem. Najwierniejsi fani Żelaznego Mike’a mogli mówić, że przecież mowa o gościu, który w swoim szczycie kariery był wybitnym pięściarzem. Mogli karmić się kolejnymi kilkusekundowymi filmikami z X czy TikToka, które miały pokazać, że Tyson wciąż ma „to coś”. Że może kondycja już nie ta, odporność na ciosy wątpliwa, lecz kiedy trafi Paula, to odeśle go do krainy wiecznych łowów.
Spoglądający na walkę nieco bardziej realnie, zauważali przede wszystkim wiek 58-latka. Lata jego hulaszczego trybu życia, nałogów czy też chorób. Na przykład wrzodów na żołądku, przez które termin walki przesunięto z lipca na listopad. Zresztą większe rękawice i rundy krótsze o minutę ustalono nie z troską o Paula, a właśnie o starszego o 31 lat Mike’a. Swoją drogą, to była największa różnica wieku pomiędzy pięściarzami w historii zawodowego boksu.
Jake Paul i Mike Tyson. Fot. Newspix
Z tego względu wielu fanów spodziewało się, że ten pojedynek będzie poważną, zawodową walką tylko z nazwy. Ba, spore grono (w tym autor tych słów) bardziej niż od obejrzenia walki na serio, wręcz wolało zobaczyć typową pokazówkę. Ot, kilka akcji z jednej i drugiej strony. Parę fajnych przebłysków Bestii, które poniosą się po mediach społecznościowych. I pogodzić się z rękawicą celebryty, która po ostatnim gongu zostałaby uniesiona przez arbitra ringowego.
Właśnie – ale czy rzeczywiście po ostatnim gongu? Opcja walki na poważnie była o tyle prawdopodobna, że Jake zbudował swój wizerunek na kontrowersjach. Jeżeli bowiem do któregoś celebryty pasuje określenie „nie ważne co mówią, byleby mówili”, to właśnie do Paula. Z tego względu wizja upokorzenia Tysona mogła się wydawać dla niego kuszącą opcją. Wszak w ten sposób o The Problem Child zrobiłoby się najgłośniej. A krytyka środowiska i hejt? Nic to! Ważne, że 27-latek nabiłby sobie kolejne punkty w rankingu popularności.
Dlatego cieszę się, że ostatecznie do takiego scenariusza nie doszło. Owszem, Tyson prezentował się dobrze… jak na 58-latka. Pokazał kilka swoich klasycznych akcji, jak skracanie dystansu i kombinację góra-dół. Ale to wciąż pięściarski emeryt, który nie ma wielkiej odporności na ciosy. A nawet ich nie widzi, bo czytelne uderzenia Paula raz za razem dochodziły do celu. Youtuber, który może nie miał w rekordzie wielkich nazwisk, ale stoczył już jedenaście zawodowych walk, z łatwością mógł go położyć na deski. W końcu to zdrowy, silny byczek.
A jednak do niczego podobnego nie doszło. Ba, starcie – jak na pokazówkę przystało – nie wzbudzało nawet przesadnych emocji. Te bardziej wywoływała tragiczna jakość transmisji. To miło ze strony Netflixa, że pokazał pojedynek w cenie abonamentu, bez dodatkowych opłat. Lecz platforma ewidentnie nie udźwignęła tematu pod kątem realizacji. Dostawcę przerosła ogromna nawałnica zainteresowania wydarzeniem. W końcu o walce mówiły i pisały wszystkie portale. Nawet te, które na co dzień w ogóle nie zajmują się boksem. To wszystko spowodowało, że serwery giganta nie wytrzymały, a widzowie przed ekranami oglądali starcie w jakości jak z pierwszych lat istnienia YouTube. Albo musieli delektować się czerwoną literą „N” na czarnym tle oraz mielącym się w nieskończoność kółkiem ładowania transmisji.
These fights are awesome. #netflix pic.twitter.com/c60XSqwj1B
— Dave Portnoy (@stoolpresidente) November 16, 2024
Wracając jednak do samej walki: przed pojedynkiem wydawało się, że Jake Paul wizerunkowo nie może wygrać tego starcia. Gdyby przegrał z 58-latkiem, niezależnie od tego, jak dobry kiedyś był Iron Mike, stałby się największym pośmiewiskiem w świecie zawodowego boksu. Gdyby brutalnie sprał Tysona, wywołałby wściekłość środowiska. W końcu zostałoby to odebrane jak znęcanie się nad emerytem. I nic to, że ów emeryt wyraził na to zgodę i za porażkę zarobił kupę szmalu. Jake postanowił więc nie forsować tempa. Dać przeprowadzić weteranowi kilka fajnych akcji, a na koniec oddać mu szacunek, wygrywając tylko na punkty.
Na pytanie konferansjera po walce, czy starał się znokautować rywala, Paul wpadł w wyraźne zakłopotanie i wymamrotał coś o tym, że starał się dać z siebie wszystko, ale też nie chciał nadziać się na kontrę Tysona. W ten oto sposób walka zawodowa zamieniła się w pokazową, w której obaj wygrali. Paul jest syty i Bestia cała. I zdrowa – a o to ten aspekt obawiano się najbardziej.
Obawiam się natomiast, że tak ogromny sukces komercyjny wydarzenia nie pozostanie bez echa. Najpewniej za niedługo kolejny celebryta w kwiecie wieku postanowi sprawdzić się w walce z emerytowanym mistrzem boksu czy innych sportów walki. Problem polega na tym, że nie każdy czempion zestarzał się tyle dobrze, by wytrzymać trudy nawet pokazowego starcia. I nie każda gwiazda internetu będzie chciała wykazać się taką wyrozumiałością w starciu z emerytowaną legendą, jak Paul z Tysonem. A taka kombinacja zwiastuje smutne obrazki, które fani sportów walki mogą oglądać w niedalekiej przyszłości.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj więcej o boksie: