Reklama

Serial „Sprzedaż Korony Kielce” miałby więcej odcinków niż „Na Wspólnej”

redakcja

Autor:redakcja

06 października 2015, 07:47 • 16 min czytania 0 komentarzy

Krzysztof Adamczyk, wiceprzewodniczący kieleckiej Rady Miasta, prezes stowarzyszenia Czas na Kielce, kandydat na prezydenta Kielc z ramienia SLD. Człowiek, który kilka miesięcy temu stanął przed dużym dylematem. Wieloletni kibic Korony Kielce, świeżo upieczony radny, musiał zadecydować, czy przekazać – którąś z kolei – dotację z miejskich pieniędzy na Koronę Kielce. Zagłosował „za”. Wbrew swoim przekonaniom, wbrew dyscyplinie partyjnej. Jak sam mówi: pierwszy i ostatni raz. Jeszcze tego samego dnia chwycił za telefon i zaczął organizować lokalny biznes. Dziś, obok oferty Andrzeja Grajewskiego, na biurku prezydenta Kielc leży oferta kupna klubu przez Grupę Kieleckich Inwestorów Sportowych, w skład której wchodzą lokalni biznesmeni. I właśnie o niej opowiada w obszernym wywiadzie. 

Serial „Sprzedaż Korony Kielce” miałby więcej odcinków niż „Na Wspólnej”

Jak to się stało, że pan, jako radny, zaktywizował lokalny biznes na tyle, żeby ten połączył siły i chciał przejąć Koronę Kielce?

Niedawno zostałem radnym, to jest moja pierwsza kadencja. Do tej pory byłem prezesem TRAKT-u (spółka zajmująca się budową dróg i mostów – JB). Z wykształcenia jestem doktorem politologii, wcześniej wykładałem na uczelni, a tu nagle trzeba mierzyć się z kruszywami, walcami i asfaltem. Rzeczy – dla mnie – z kosmosu. Pracowałem tam sześć lat. W końcu stwierdziłem, że chciałbym coś zmienić. Wystartowałem w wyborach na prezydenta Kielc. Wynik – 22% – całkiem niezły. Nie udało się dostać na urząd prezydenta, udało się za to do Rady Miasta. Kiedy obserwowałem to  wszystko od środka,  kilka spraw mnie zaczęło przerażać. A najbardziej jedna – Korona Kielce. Temat finansowania klubu ciągnie się od wielu lat. Awantura na sesji, klub walczy, żeby jakoś to poskładać, radni mają inną koncepcję. Wkoło głosy, że wydajemy pieniądze na grajków w krótkich spodenkach, którzy nie mają wymiernego wyniku sportowego. Siedzę na tej sesji, słucham tego, czuję się jak w jakimś cyrku. Myślę sobie: tak dalej być nie może. Dość.

Nie mam pojęcia, która oferta jest lepsza: Grupy Kieleckich Inwestorów Sportowych czy Andrzeja Grajewskiego. Wiem natomiast jedno – miasto, po tylu latach, nie może już dalej utrzymywać tego klubu. 

I ja twierdzę tak samo. Stwierdziłem, że spróbuję zjednoczyć kilku kieleckich inwestorów, którzy mieszkają tu i prowadzą swoje firmy od wielu lat. Nie ukrywam, że jestem też wielkim kibicem piłki ręcznej. Jak powstawała potęga Vive? Właśnie w taki sposób. Spontaniczna, oddolna akcja kilku lokalnych przedsiębiorców. Wszyscy widzimy, w którym miejscu ten klub jest teraz. Zastanawiam się: a właściwie czemu by nie zrobić czegoś takiego w Koronie?

Reklama

Wróciłem do domu i złapałem za telefon. Najpierw zadzwoniłem do tych, których już znałem i tych, którzy już wspierali finansowo Koronę. To takie firmy jak Lewiatan, WiR, Instal, EKOBOX, SPS Construction, Formaster , Fantazjusz. Na początku kręcili nosem: „no tak, wszystko fajnie, ale ma to w ogóle jakiś sens? Da się to zrobić?”. Mówię: „chłopaki, spróbujmy!”. Skoro nie ma poważnych inwestorów, a zamiast tego są jacyś podejrzani Szwajcarzy… Czemu nie? Spotkaliśmy się w siedmiu-ośmiu, rzeczowo podyskutowaliśmy. Mówią: „w sumie to już teraz mocno wspieramy finansowo Koronę. Dlaczego by nie pójść krok dalej? Przynajmniej mielibyśmy kontrolę nad tym, na co idą te pieniądze”.  Ustaliliśmy, że ja przejmę na początku kilka obowiązków organizacyjnych. Od razu zastrzegam: to jest ich inicjatywa. Ja tylko stoję z boku i pomagam. Chłopaki prowadzą swoje biznesy, są ciągle w rozjazdach. Ciężko im by było to ogarnąć.

Potem pojawiali się kolejny inwestorzy. Dzwoni telefon: „Fajna inicjatywa, dołączę się”. Potem drugi: „Nie mam takich pieniędzy, żeby wejść w to na sto procent, ale sto tysięcy rocznie mogę się dołożyć”. I tak zebrali już ponad piętnaście firm.

W międzyczasie wszyscy w Kielcach żyli ofertą AS Romy, z której ostatecznie nic nie wyszło. 

Ofertą, dodajmy, z kosmosu. Wirtualną. Na sesji Rady Miasta, tuż przed tym, jak trzeba było dać Koronie kolejne pieniądze, przychodzi wiceprezydent Sygut z wydrukowanym mailem. „Jest! Przyszedł mail z Włoch! Sprzedajemy!”. Każdy wiedział, że to ściema. Ale ok: jest, to jest. Jako Rada Miasta – ufamy. Włosi później cały czas milczą, nagle pojawia się pan Grajewski.

O Grajewskim mówi pan otwarcie: ten gość nie ma pieniędzy.

Bo nie ma! Grajewski nie ma pieniędzy, nie nadaje się, nie umie prowadzić klubów. Wszystko, czego się dotykał, zamieniał w zgliszcza.

Reklama

Skoro chce kupić klub, musi być zabezpieczony finansowo. 

Niech pokaże gwarancje bankowe! Niech przedstawi, gdzie ma te pieniądze. Ja w to nie wierzę. To jest wszystko grubymi nićmi szyte. Klub ma jakieś tam zadłużenie. Mówi się, że może cztery miliony, może pięć. A może sto? Przecież my, jako radni, nie wiemy nic. A Grajewski chce wejść do klubu z trzema milionami, a kolejne trzy chce dać pod koniec przyszłego roku. Tu trzeba wpompować dziesiątki milionów, żeby to poukładać! A on ma problem, żeby uskładać sześć milionów. To jest inwestor?! Ktoś, kto chce kupić klub, powinien powiedzieć jasno: „proszę, tu są moje pieniądze, mam taki i taki pomysł na klub, chcę zrobić to i to, działamy!”. A nie kombinować, że najpierw trzy miliony, potem trzy.

Myśli pan, że prezydent Lubawski oddałby klub w pierwsze lepsze ręce, nie mając żadnej gwarancji co do wiarygodności tej osoby?

Mam nadzieję, że pan Grajewski takie gwarancje posiada. Ale mam też nadzieję, że nie będą mu one potrzebne, bo klub powinna przejąć Grupa Kieleckich Inwestorów Sportowych. Radni popełnili ogromny błąd, oddając panu prezydentowi prawo do zbycia akcji w trybie pozapublicznym, co w praktyce oznacza, że prezydent może negocjować z kim chce i jak chce, a do tego nie musi się nikomu  tłumaczyć.  Jest sam dla siebie bogiem i władcą. Byłem przeciwny tej formie, tłumaczyłem radnym: „w normalnym trybie też sprzedamy klub, ale za to będziemy mieli nad wszystkim kontrolę. Będziemy mogli ocenić, która oferta jest lepsza”. Wszystko byłoby klarowne, przejrzyste. Teraz – nie wiemy nic.

Powtarzam to cały czas: stop Grajewskiemu! Wiem, kim on jest. Pochodzę spod Łodzi, znam tam masę osób. Rozmawiałem z ludźmi, którzy z nim pracowali. Ciągną się za nim jakieś sprawy, jest oskarżony o nieuprawnione przejęcie piętnastu milionów od PZPN. Śmierdzi mi to wszystko na kilometr.

Grajewski wszedł już do klubu, robi audyt, a z wami prezydent nawet nie usiadł do stołu. Jest faworyzowany?

Ba! Nawet nie ma co o tym dyskutować! Oczywiście, że tak jest. Jeżeli ten pan nie jest w stanie okazać, co ma, ile ma i czy w ogóle coś, a daje mu się już możliwość robienia audytu – jest to nie w porządku. Uważam, że powinniśmy być traktowani na równi. Nie powinno być tak, że z jednym się rozmawia, z drugimi nie. Powinno się rozmawiać i z nim, i z nami. Wtedy jak na dłoni byłoby widać, która oferta jest rzeczywiście lepsza.

Lubawski mówi, że wasza oferta jest zbyt ogólnikowa. 

A jaka ma być, skoro nawet jej nie przedyskutowaliśmy? Oferta Grajewskiego nie jest ogólnikowa? Może już szczegółowo zadeklarował, na co pójdzie każda złotówka, zanim w ogóle zaczął robić audyt? Nie żartujmy. Jasno zadeklarowaliśmy – mamy pieniądze, chcemy je włożyć w klub. Dogadajmy się co do szczegółów. Szukajmy rozwiązań. Na ten moment, w ciemno, nie możemy powiedzieć, że chcemy sto procent udziałów, albo że interesuje nas tylko 75%. Dopiero po rzetelnej i rzeczowej rozmowie z prezydentem, po przeprowadzeniu naszego audytu, moglibyśmy to ustalić.

W czym oferta kieleckich inwestorów jest lepsza od oferty Andrzeja Grajewskiego?

Nasza inicjatywa opiera się o ludzi stąd. Miejscowych. O ludzi, którzy stąd nie uciekną. Chłopakom zależy, to są przecież kibice. Niektórzy także grali dla Korony. Ci ludzie dla dobra tego klubu będą walczyć, poświęcać się w całości. To są prawdziwi właściciele! A Grajewski? Chyba po raz pierwszy zobaczył Kielce na mapie jak mu powiedzieli, że tam jest klub na sprzedaż.

GKIS ma absolutną gwarancję finansową. To są firmy, które od wielu lat wspierają Koronę. Po przejęciu udziałów chcieliby podwoić, niektórzy nawet potroić swoje wkłady w klub. Mamy pełne gwarancje bankowe. Jeżeli nie pojawi się tu jakiś szejk – a wiemy, że się nie pojawi – i nie zgłosi się ktoś naprawdę bogaty, pokroju Zygmunta Solorza-Żaka, powinniśmy oddać ten klub w ręce ludzi, którzy nie zrobią mu krzywdy. W ręce, które gwarantują stabilność. Nie wierzę w inwestorów, którzy mają kilka milionów, bo zarobili sprzedając łachmany na bazarach.

W co pan chce wciągnąć Grajewskiego?

To znaczy?

Grajewski w wywiadzie dla Onetu, zapytany o nieprzyjazne stosunki z lokalnym, kieleckim biznesem, mówi: „Oceniam to jako brudną grę polityczną. Ludzie, których nie znam i nie widziałem na oczy, starają się mnie w coś wciągnąć”.

W nic, w zupełnie nic go nie chcę wciągać. W ogóle. Ja go tu nie chcę. Po prostu.

A inwestorzy?

Niektórzy inwestorzy optowali za tym, żeby zrobić coś razem. Żeby połączyć siły dla dobra Korony. Moje subiektywne zdanie jest takie: nie potrzebujemy  tu tego pana. Dla mnie on jest zupełnie niewiarygodny. Wyobraźmy sobie taką sytuację:  Grajewski wchodzi do klubu, bierze transzę od Canal+ – a z tego, co wiem, mają to być prawie trzy miliony – potem sprzedaje najważniejszych piłkarzy i pryska z klubu. Ogłasza upadłość. A wy róbcie sobie dalej co chcecie.

Po takiej akcji byłby spalony w całym piłkarskim środowisku, a przecież cały czas działa jako menedżer. Myślę, że to niemożliwe.

Mówię tylko, że może tak się zdarzyć. Gdyby kielecka grupa inwestorów tak zrobiła, ludzie by ich zlinczowali. Grajewski prysnąłby do Niemiec, gdzie – zdaje się – mieszka i zapewniłby sobie dożywotnią emeryturę. Znam się z kilkoma piłkarzami i powiedzieli mi, że podczas wizyty w Kielcach był nie do zniesienia. Panoszył się niewiarygodnie, ustawiał ludzi. To jest typowy despota. Obawiam się, że może mieć zapędy do dyrygowania trenerem i wszystkimi wokół.

Kielecka „Wyborcza” podaje, że nawet panią w bufecie instruował, jak powinna robić kawę. 

Byli piłkarze Widzewa też mówili mi, że nie dało się z nim pracować. Jest zupełnie niekontaktowy, od razu wprowadził swoje autorytarne rządy. Grajewski to poza tym menedżer sportowy. Jestem pewien, że nagle w Kielcach zaczęliby się pojawiać jacyś dziwni piłkarze, zupełne miernoty, których gdzieś trzeba było poupychać.

Jaki GKIS ma pomysł na klub?

Przede wszystkim: przejrzystość. Od A do Z. Chcemy, żeby wszystko było jawne. Całe miasto ma wiedzieć, jak funkcjonuje klub. Co trzy miesiące konferencja prasowa i pokazanie mediom, w którym miejscu jesteśmy, na co wydaliśmy pieniądze, jakie są nasze plany.

Jawne byłyby także zarobki piłkarzy?

Tego, wydaje mi się, nie możemy zagwarantować, klub jest zobowiązany do zachowania tajemnicy. Osobiście, jeżeli byłaby taka możliwość – byłbym za. Wszyscy powinni wiedzieć, ile dostaje prezes, ile sprzątaczka, a ile musimy płacić do MOSiR-u. Oczekuję też tego, żeby przy zakupie piłkarza podpisały się trzy osoby. Obecnie – wystarczy jedna. Co to jest w ogóle za forma? To ułatwia wszelkie przekręty. My chcemy powołać trzyosobową Radę Nadzorczą i zatrudnić menedżera klubu. Każdy wydatek powyżej pięciu tysięcy musi być zaakceptowany przez co najmniej trzy osoby.

Co do zarobków piłkarzy – uważam, że powinniśmy oprzeć je na premiowaniu. Powinniśmy – to jest mój autorski pomysł, chociaż nie wykluczam, że ktoś wpadł na to wcześniej – zatrudnić analityków i premiować za wkład zawodnika w mecz. Nagradzalibyśmy za zaangażowanie, liczbę przebiegniętych kilometrów, podjęte decyzje.

Ciekawy pomysł. Łukasz Sierpina – załóżmy – wykonał pięć udanych sprintów, zaliczył trzy ważne odbiory i podjął dwie dobre decyzje o strzale i na tej podstawie analityk podejmuje decyzję co do wysokości premii?

Tak, tak by to wyglądało. Premie motywowałyby do rozwoju. Bralibyśmy też pod uwagę postępy, jakie robią piłkarze. Jeżeli piłkarz, powiedzmy, poczynił wyraźny progres w grze gorszą nogą – nagradzalibyśmy go.

Jaki spółka ma plan na finansowanie?

Jedni będą dawali większą składkę, drudzy mniejszą. Zamierzamy podzielić to na udziały. Jeden udział to, powiedzmy, dwadzieścia tysięcy złotych. Wszystko jest do dogadania. Póki co jesteśmy trochę w zawieszeniu. Możemy się produkować, a niewykluczone, że za chwilę się okaże, że klub jest już w rękach innego właściciela. Kiedy prezydent usiądzie z nami do stołu – wszystko ustalimy błyskawicznie.

Andrzej Grajewski daje trzy miliony teraz, trzy w następnym roku. A GKIS?

Ciężko mi teraz rzucać kwotami. Każdy z członków GKIS zadeklarował, ile – w perspektywie trzyletniej – jest w stanie przeznaczyć na klub. Co chwilę dołącza nowy inwestor, więc to wszystko się zmienia z dnia na dzień. Jeśliby prezydent usiadł z nami do stołu to byśmy ustalili, czy lepiej przeznaczyć te pieniądze na spłatę zadłużenia, czy lepiej wpompować je od razu w klub. Ja jestem zdania, że lepiej zasilić klub. Spłata tego cztero-pięciomilionowego długu nie zbawi miasta, te pieniądze nie umożliwią żadnej znaczącej inwestycji.

Radni mogą powiedzieć: w takim razie po co sprzedajemy klub, skoro nadal musimy dokładać do interesu?

Nie da się uciec od pomocy ze strony miasta! Nazwa miasta na koszulkach klubowych to wielka wartość wizerunkowa. Nie oszukujmy się – piłka to świetna forma promocji. Jestem za tym, żeby miasto wykładało pieniądze na promocję. Myślę, że nie będzie problemu, żeby Rada Miasta ustaliła jakąś kwotę, którą można wspierać klub. Kwestia, na co by szły te pieniądze. Tak jak teraz – na spłatę zadłużenia, czy na działania marketingowe i szkolenie młodzieży.

I jakie ta promocja może mieć efekty? Przecież to jasne, że nagle Kielce nie zostaną zalane przez turystów. 

Samo to, że mamy mocniejszą pozycję na mapie Polski, ma znaczenie. Ciężko to zmierzyć. Musimy się promować, ludzie masowo stąd wyjeżdżają. Za parę lat może się okazać, że my, jako miasto wojewódzkie, mamy 150 tysięcy mieszkańców. Nie robiąc nic – zginiemy. Każdy sposób jest dobry. A nuż przyjedzie tu dzięki temu jakiś inwestor? A nuż więcej młodych ludzi zacznie tu studiować? Zakładamy bardzo dużą współpracę z miastem i z kibicami. Osobiście jestem za tym, żeby jedno miejsce w Radzie Nadzorczej było przeznaczone dla przedstawiciela kibiców.

Przecież kibice nie chcą was w klubie, wystosowali nawet list otwarty do prezydenta miasta z prośbą o niesprzedawanie klubu ani wam, ani Grajewskiemu. Dla mnie to – szczerze mówiąc – komedia. Klub cały czas w rękach miasta – źle, prezydent zły, Rada Miasta zła. Pojawiają się dwie poważne oferty – też źle. Beton.

To w ogóle nie wchodzi w rachubę, żeby klub dalej był na garnuszku miasta. Nie ma takiej możliwości. Ludzie na ulicach mówią, że wyrzucamy pieniądze na chłopaków w krótkich spodenkach. Co pół roku musimy dokładać do Korony po kilka milionów. Za te pieniądze można było rozwiązać wiele ludzkich problemów, wybudować mieszkania komunalne. Cokolwiek.

Brak stabilizacji może wkrótce wykończyć ten klub. Piłkarze co pół roku sami nie wiedzą, czy będą mogli zostać, czy nie. Ciężko cokolwiek zaplanować, żyjąc od sesji Rady Miasta do kolejnej sesji.

Tak nie może być. Piłkarz musi mieć kilkuletnią gwarancję stabilności. Chcemy postawić na wychowanków. Chcemy też pościągać zawodników, których wychowaliśmy, a którzy teraz wskutek wewnętrznych konfliktów w klubie tułają się gdzieś po Polsce. Do tego wzmocnienie skautingu i szukanie piłkarzy w regionie. Piłkarz, który jest stąd i wie, że na trybunie siedzi matka, sąsiad i dziewczyna, gryzie trawę. Wiem, bo sam grałem kiedyś w koszykówkę. Niby tylko trzecioligowy klub, ale kiedy graliśmy u siebie i widziałem na trybunach te znajome twarze – dostawałem głupawy, grałem jak opętany. Dlatego stawiamy sprawę jasno: żadnych przypadkowych transferów, żadnych pseudopiłkarzy. Przykład Grzesia Piechny – można było z chłopaka zrobić gwiazdę? Można. Tu się dobrze czuł, był doceniany, to grał. Wyjechał z Kielc – przepadł.

Kolejny palący problem: frekwencja. Z roku na rok na Kolporter Arenę przychodzi coraz mniejsza liczba widzów. 

Musimy sprawić, żeby Kielce od nowa zaczęły żyć piłką. Żeby chciało się przyjść na mecz godzinę wcześniej. Coś się musi dziać. To nie jest tak, że w Kielcach nie ma koniunktury na piłkę. Widział pan ostatni mecz młodzieżówki ze Szwecją? Był komplet na trybunach. Trzeba działać, próbować. W województwie jest masa młodzieży, można im organizować wyjazdy na mecze. Później część z nich wróci na stadion już sama. Na każdy mecz powinniśmy zapraszać około tysiąca młodych ludzi z regionu. Słyszałem kiedyś o trzystuosobowej grupie z Sandomierza, która wybrała się na mecz. Większość z nich nigdy jeszcze nie była na Kolporter Arenie. Przyjechali, a tu każdy z nich musiał wyrabiać kartę kibica. Trzysta osób! Co za chory przepis!

Korona Kielce może mieć jakiś wpływ na zmianę tego prawa?

Myślę, że możemy rozmawiać o tym z PZPN-em. Nie wierzę w to, że prezes Boniek, osoba światowa, nie mógłby lobbować na rzecz zmiany tego przepisu, który jest najzwyczajniej w świecie idiotyczny. Ktoś poszedł na łatwiznę. Przyjeżdża młodzież szkolna – ich też trzeba weryfikować? Litości! Chcemy sprawić, żeby Korona była naszą perełką regionu. Kolejny pomysł na dofinansowanie klubu: mikrowpłaty. Chcemy zachęcić ludzi do wpłacania pieniędzy na klub i dać im tę możliwość. Sam dokładam regularnie swoją cegiełkę do kilku instytucji. To sprawia, że człowiek bardziej się angażuje w coś, co wspomaga, ale też ma większe wymagania.

Słyszał pan o inicjatywie socios w Górniku?

Nie, nie słyszałem.

Kibice Górnika założyli stowarzyszenie, do którego się rejestrują i regularnie wpłacają tam swoje pieniądze, które później mają przeznaczać na potrzeby klubowe. Projekt dopiero raczkuje i napotyka na swoje problemy, ale to – myślę – dobry sposób na pomoc klubowi.  

Świetna inicjatywa, w pełni popieram. Każda forma zaktywizowania kibiców jest dobra. Korona zarządzana przez GKIS poszłaby w tym kierunku. Czasem nie trzeba wymyślać prochu, wystarczy zaczerpnąć wzorce z polski czy zachodu. Poza tym, szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, żeby klub sportowy nie wychodził na zero. To przecież firma jak każda inna. Jestem przekonany, że wiele wydatków można zoptymalizować. Trzeba prześwietlić pensje, umowy itd. Ale klub musi przejrzyście działać, żebym wiedział, co w nim nie gra. Obecnie nie mam takiej możliwości. Klub żyje od sesji do sesji, prezydent wymusza na radnych kolejne dotacje, nikt nie ma wglądu w to, na co idą te pieniądze…

I tak się ten serial kręci od wielu, wielu lat. 

O tak. Gdyby nakręcić serial pod tytułem „Sprzedaż klubu piłkarskiego Korona Kielce”, miałby więcej odcinków niż „Na Wspólnej”.

To grubo ponad tysiąc.

Dwa!

Nie wiem, nie oglądam.

Moja córka z żoną oglądają, więc wiem. Ale do „Mody na sukces” chyba jeszcze daleko. Nie ukrywam – kiedy jeszcze nie byłem radnym, czytałem te wszystkie rewelacje o inwestorach z rozbawieniem. Pojawiali się jacyś dziwni ludzie, którzy ponoć byli zainteresowani, ale do końca nie było wiadomo, kto to… Wewnętrznie się z tym nie zgadzałem, żeby miasto utrzymywało klub, ale nie byłem jeszcze w radzie miasta, więc nie miałem na to żadnego wpływu.

Jak zagłosował pan podczas sesji Rady Miasta? „Za” czy „przeciw” dofinansowaniu klubu?

Wyłamałem się z dyscypliny partyjnej i zagłosowałem „za”. Byłem przerażony tym, że możemy jednym głosowaniem przekreślić tyle lat tradycji. Ale powiedziałem jasno: „ostatni raz daję pieniądze na Koronę Kielce w takiej formule. Zrobię wszystko, żeby coś zmienić”. I jest, udało się, oferta leży na biurku.

Jak to się stało, że przez tyle lat nie udało się sprzedać Korony? Miasto deklarowało, że odda klub za złotówkę, zadłużenie jest stosunkowo niewielkie, klub w miarę stabilny, z niezłą infrastrukturą, dobrą marką, od wielu lat w ekstraklasie…

Wydaje mi się, że nie było woli sprzedaży.

Co ma pan na myśli?

Układ był wygodny. Radni dadzą pieniądze, jakoś się to kręci. Z czasem zaczęli walić pięścią w stół.

Co będzie z Koroną, jeśli do stycznia nie uda się z nikim porozumieć?

Szczerze? Nawet nie umiem sobie tego wyobrazić. Zupełnie nie dopuszczam do siebie tej myśli. Powiem tylko jedno: widziałem wyniki ankiety przeprowadzonej wśród mieszkańców Kielc. 73% ankietowanych nie chce Korony Kielce w tym mieście. W ogóle! Dodam tylko, że w ankiecie wzięło udział 500 mieszkańców, czyli spora grupa reprezentatywna. Radni wiedzą, że za trzy lata są wybory. Spora ich część, wiedząc, jaka jest wola społeczeństwa, zagłosowałaby przeciw kolejnym dotacjom. Na dalsze finansowanie z budżetu miasta Korona nie ma więc co liczyć.

Widzi pan dla siebie jakąś rolę w klubie zarządzanym przez GKIS?

Nie, zupełnie nie. Będę dalej, jako radny, pomagał, lobbował. Swoje już zrobiłem.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...