Portugalscy trenerzy od lat podbijają świat, ale w zasadzie dlaczego? Co sprawia, że rodacy Jose Mourinho są cenieni i rozchwytani? Bruno Baltazar, trener Radomiaka, zabrał nas w podróż po portugalskiej myśli szkoleniowej, żeby udowodnić, że efekt Mourinho to nie tylko świetny PR, ale rewolucja w filozofii i metodach treningowych. Sekrety i kulisy słynnych uniwersytetów futbolu, opowieści o Rubenie Amorimie i rzeszy innych szkoleniowców, a także porównania, diagnozy oraz spostrzeżenia odnośnie polskiej piłki. – Polscy trenerzy będą pracować w Europie. Idziecie w dobrym kierunku – mówi trener Radomiaka i wychwala Adriana Siemieńca, u którego widzi metody i styl znane mu z ojczyzny. Jak to robią w Portugalii? Co robić, żeby być jak oni?
Ciężko jest zostać trenerem w Portugalii?
Dwadzieścia lat temu doświadczyliśmy efektu Jose Mourinho. Od tamtej pory jest ciężko.
Zbyt wielu chętnych, za mało stołków?
Jeśli nie masz za sobą bogatej kariery, musisz przebijać się przez niższe ligi. Sam zaczynałem w czwartej, awansowałem do trzeciej, drugiej. Konkurencja jest na tyle duża, że musisz być skupiony, poświęcić się i ciężko pracować, bo inaczej nie przetrwasz na rynku. Dzięki temu nabywamy jednak zdolność do adaptacji, co pomaga w nowych miejscach.
Podobno to dlatego, że u siebie też musicie szukać rozwiązań. Portugalia to mały kraj, trzeba sposobu, żeby rozwinąć niewielką grupę zawodników.
Mały i niezbyt bogaty, co odbija się na futbolu. Trzy, cztery kluby są na tyle duże i majętne, że mogą konkurować w Europie. Pozostałe mają problemy i wyzwania. Dysproporcje w najwyższej lidze są duże, więc możesz sobie wyobrazić, co dzieje się niżej. Brakuje funduszy, infrastruktury. Pracujesz w trudnych warunkach i starasz się wycisnąć maksimum. Jedną z zasad, których się trzymam, jest: nigdy nie rozpaczaj z powodu problemów. Dopóki to możliwe, szukaj rozwiązań.
Brzmi znajomo dla tych, którzy znają realia pracy polskich trenerów, a jednak oni nie docierają tam, gdzie wy. Jesteście lepsi.
Nie powiem, że nie macie dobrych trenerów, przecież spotykam się z nimi w Ekstraklasie! Staram się zrozumieć pełen obraz waszej piłki. Interesuje mnie szkolenie, niższe ligi. Pojechałem na konwencję, poznałem polskich szkoleniowców. Ich filozofia jest nieco inna. Bardziej starają się nie przegrać niż wygrać, dlatego liga jest bardzo wyrównana, ciężko w niej punktować. Nie dotyczy to wszystkich, macie nową generację. Najlepszym przykładem jest Adrian Siemieniec z Jagiellonii.
On chce wygrać, a nie tylko nie przegrać.
Jego filozofia jest bardzo pozytywna, ofensywna, można się z nią identyfikować i dostrzec rękę trenera w tym zespole. W Portugalii też znajdziesz trenerów, którzy są konserwatywni. Mamy nawet takie powiedzenie: każdy punkt wiele kosztuje. Oni się go trzymają, walczą o przetrwanie, grają defensywie. Ogół podchodzi jednak do piłki ofensywnie, chce wygrywać.
Bardzo duży nacisk kładziecie na rozumienie gry. Macie swoje fundamenty w ofensywie i defensywie, które przyswajają już małe dzieci. Są one bazą do dalszego szkolenia.
Wróćmy do efektu Jose Mourinho, który kompletnie zredefiniował pojęcie pracy trenera. Filozofię, metodykę, mentalność. Jose lubił mówić, że gdy pianista przygotowuje się do konkursu, rozgrzewa się grając na pianinie, a nie biegając wokół niego. W tym tkwi klucz do zrozumienia naszych metod. Daj zawodnikom piłkę. Jak najwięcej kontaktów z piłką, jak najlepsze rozumienie gry, momentów, faz – wszystkiego, co dzieje się na boisku. Nie można jednak zapomnieć o talencie, o czym właśnie dyskutujemy w Portugalii. Czy produkować roboty, które perfekcyjnie rozumieją grę? Czy może jednak potrzebujemy więcej czystego talentu, jak u Cristiano Ronaldo, Ricardo Quaresmy, Luisa Figo?
Parę lat temu toczyliście odwrotną dyskusję, bo potrzebowaliście zawodników, którzy lepiej rozumieją grę. Pytaliście, czy drybling definiuje talent.
Od kiedy system szkolenia jest skupiony na rozumieniu gry, tracimy wybitnych skrzydłowych. Zapominamy o naturalnym talencie, nieprzewidywalności. Największe kluby w Portugalii w procesie skautingu odchodzą od szukania zawodników, którzy wybitnie rozumieją grę, koncentrując się na tych, którzy świetnie grają jeden na jednego, dryblują, nie oddają piłki, są samolubni. Sięgają po takich chłopaków i dopiero wtedy uczą ich rozumienia gry, wyczucia momentu podania, przytrzymania piłki.
Co jakiś czas przychodzi przetasowanie, bo gdzieś pojawiają się braki. To naturalne.
Trzydzieści lat temu Benfica skupiała się na wygrywaniu tytułów w każdej kategorii wiekowej. Wybierali największych, najsilniejszych, ale na koniec ci chłopcy nie robili różnicy w piłce seniorskiej. Sporting, który nie wygrywał młodzieżowych mistrzostw kraju, sięgał po mniejszych, ale lepszych technicznie zawodników. Quaresma, Figo, Simao, Cristiano Ronaldo – wszyscy wyszli ze Sportingu. W latach 90. Benfica nie wypuściła żadnego topowego talentu. Ani jednego! Mourinho zmienił mentalność trenerów, sposób nauczania gry, treningu, podejścia do młodzieży. Wszystko z piłką, wszystko razem, bo na boisku nie ma odizolowanych elementów. Wywołał burzę mózgów, trenerzy zaczęli sprawdzać, gdzie dojdą, bazując na tej filozofii.
Znów Mourinho, ale wszystko zaczęło się od Carlosa Queiroza, na długo przed Mourinho!
To mentor każdego trenera. W latach 80. portugalska federacja huczała od skandali, mierzyła się z ogromnymi problemami. Brakowało wszystkiego, przede wszystkim organizacji oraz obrania jakiejkolwiek drogi. Carlos Queiroz wylał fundamenty pod cały system szkolenia. W 1991 roku wygraliśmy dzięki niemu – drugi raz rzędu! – mistrzostwa świata do lat 20. U nas, w domu, byłem wtedy na stadionie. Można powiedzieć, że rozpisał strategię rozwoju portugalskiej piłki, ale jednak wciąż była ona bardzo… oldschoolowa. Dopiero periodyzacja taktyczna pomogła to zmienić.
Periodyzacja taktyczna, czyli Vitor Frade.
Pomysłodawca. Twarzą tej metody był Jose Mourinho, do którego ciągle wracamy. Frade inspirował wówczas wielu trenerów. Pamiętajmy jednak, że o ile pierwszy trener jest twarzą projektu, tak wielką rolę odgrywa sztab szkoleniowy. To sztab czyni trenera lepszym, a po całym świecie rozsiani są asystenci, którzy wywodzą się ze szkoły Vitora Frade i odgrywają wielką rolę w sukcesach swoich klubów.
Vitor Frade, fot. tacticalperiodization.com
Jakby pan porównał organizację gry polskich i portugalskich drużyn?
Fizyczność i wybieganie są bardzo istotne w polskich zespołach. Podobnie było w Portugalii, aż efekt Mourinho przestawił wajchę na technikę oraz taktykę. Mam wrażenie, że w Polsce wiele drużyn bardzo mocno skupia się na walce i pojedynkach. Nawet dziennikarze na konferencjach pytają o to, ile kilometrów przebiegła drużyna, czy nie za mało…
Dlaczego zespół nie walczył o zwycięstwo? Czy zawodnikom nie zabrakło zaangażowania?
W Portugalii nikt o tym nie rozmawia, nikt cię nie zapyta o takie rzeczy.
My rozmawiamy. Nie wszyscy, ale hasło „jeździć na tyłku” to nasz wkład w piłkarski słowniczek. Włosi mają trequartistę, wy macie periodyzację, a my gryzienie trawy.
Przebiegnięte kilometry nie mają tak dużego znaczenia. Tendencja wskazuje, że gdy częściej masz piłkę, mniej biegasz. Rok temu Warta Poznań, która była w czołówce pod względem przebiegniętych kilometrów, spadła z ligi, a Jagiellonia, która biegała prawie najmniej, została mistrzem. Przygotowanie motoryczne oczywiście jest ważne, ale w piramidzie priorytetów trenera z Portugalii — ale też z Hiszpanii — nie będzie tak wysoko, jak u polskiego trenera.
Moim zdaniem różni nas też to, że w Polsce nawet najlepsze, najbogatsze zespoły, preferują styl gry oparty na fazach przejściowych. Portugalska czołówka gra tak, jak dominujące drużyny w Europie: skupia się na posiadaniu piłki.
Styl oparty na czekaniu na błąd, szybkiej reakcji i tranzycji, też może być skuteczny, ale tak, najbardziej imponuje mi Jagiellonia, która gra w sposób, z którym się identyfikuję — więcej gry w piłkę, ofensywnego futbolu, balansu. Skupianie się na fazach przejściowych to raczej dbałość o to, żeby nie stracić bramki i wykorzystać błąd rywala. Nie chcę jednak tego krytykować. To, że nie do końca mi się to podoba, że preferuję inne metody, nie znaczy, że jest to złe. Sam muszę i musiałem dostosowywać się do różnych sytuacji, korzystałem także z takiego stylu.
Też nie chcę tego krytykować, ale Alex Stewart z Analytics FC w książce „Jak (nie) grać w Europie” zauważa, że polska czołówka jest anomalią na tle reszty świata. Dominujące zespoły wszędzie grają bardziej jak Manchester City, preferują posiadanie piłki zamiast faz przejściowych.
Powiem ci, jak to wyglądało, gdy pracowałem na Cyprze. W AEL Limassol nie miałem budżetu i kadry na topowym poziomie, więc ustawiłem zespół pod fazy przejściowe. To najłatwiejszy sposób gry, jaki trener może zaimplementować drużynie. Taki styl najlepiej pasował do naszych realiów i wykonaliśmy dobrą robotę. Po półtora roku, w trakcie sezonu, trafiłem do APOEL Nikozja, gdzie nie mogłem grać w ten sposób. W czołowej drużynie ligi musiałem operować piłką, grać ofensywnie, stosować wysoki pressing i wysoką linię obrony. Musiałem sprawić, żeby rywale cierpieli i zdobyć mistrzostwo, co się zresztą udało, ale w trakcie sezonu całkowicie zmieniłem swoje podejście. Gdybym mógł wybierać, zawsze grałbym jak wielki zespół. Bardzo chciałbym w Radomiaku pressować, atakować, ale…
Ale to nie mogłoby się udać.
Właśnie.
Czytałem badania, wedle których trenerzy nie zmieniają swojego stylu. Defensywny szkoleniowiec nie stanie się ofensywny tylko dlatego, że trafia do Legii i ma lepszych piłkarzy. Wy to potraficie?
Część moich kolegów kurczowo trzyma się swojej idei i nie szuka innych pomysłów. Nie zgadzam się z takim podejściem. Uważam siebie za trenera kompletnego pod tym względem, że gdy trafię do klubu, który wymaga ode mnie gry defensywnej, to będę ją stosował tak samo, jak ofensywną, gdy mój zespół daje mi ku temu możliwości. Pracowałem w każdym systemie: z trójką z tyłu, z czwórką, w 4-4-2, w 4-2-3-1. Trenerzy muszą być elastyczni. W Radomiaku staram się przemycać elementy preferowanego stylu. Gdy tylko się da, próbujemy być kreatywni, dominujący. Wiem po prostu, że nie mogę zaimplementować tego w takim stopniu, w jakim zrobiłbym to w którymś z czołowych polskich klubów.
Żeby tak skakać, trzeba mieć dużą, kompleksową wiedzę o futbolu. Skąd portugalscy trenerzy ją czerpią?
Po pierwsze: z kariery piłkarskiej, która jest dobrą bazą odnośnie rozumienia gry. Po drugie: ze studiów. Dużo się uczyłem, zdobyłem wiele dyplomów. Do tego staże u Unaia Emery’ego, Marco Silvy, Jose Mourinho, Carlosa Carvalhala. Przez pięć, sześć lat zbierałem doświadczenia, zmieniałem podejście. Sięgałem po to, czego nie rozumiałem, żeby dowiedzieć się więcej, uczyłem się pracy pod presją. Trenerka to powolny proces pełen eksperymentów, szukania własnej drogi i składania tego, co widziałeś, w coś własnego. Mówią, że najlepszy trener to ten, który najlepiej podkrada pomysły innych. Wszystko to czyni cię lepszy trenerem.
Jak wyglądał staż u Jose Mourinho?
Nie był szczególnie długi, to tylko dwa dni, dwie sesje. Więcej czasu spędziłem u Emery’ego czy Silvy. Z Silvą znam się dobrze, przegadaliśmy wiele godzin, znamy się jeszcze z boiska. Identyfikuję się z jego filozofią, wykonuje świetną pracę z małymi zespołami w Premier League. Cenię jego spojrzenie na piłkę, organizację gry, podejście do piłkarzy. To robi różnicę.
Usłyszałem, że waszą przewagą jest właśnie to, otwartość całej społeczności. Dużo rozmawiacie, dzielicie się wiedzą.
Sama prawda. W Nottingham Forest pracowałem z Sabrim Lamouchim i francuskim sztabem. Powiedzieli, że ich rodacy w ogóle nie dzielą się wiedzą, są samolubni, zamknięci. Smuciło ich to. W Portugalii otwieramy drzwi i zapraszamy. Chcesz poznać mój pomysł, zobaczyć trening – zapraszam. Pamiętam jednak, kiedy jeszcze grałem w piłkę i trenerzy ze starszego pokolenia mieli dokładnie odwrotne podejście, więc to kwestia procesu.
Albo utworzenia prawdziwego piłkarskiego uniwersytetu, jak u was.
To była wielka pomoc. Mamy dwa ośrodki kształcenia trenerów: w Porto i w Lizbonie.
Który wygrywa rywalizację na adeptów?
Porto słynie z Jose Mourinho, Vitora Frade, ale… oba wygrywają! Oba wypuszczają w świat świetnych trenerów, organizują kapitalne konwencje, eventy. Uczęszczałem na takie tam, i tam. To główne kanały kształcenia, bez któregoś z nich nie byłoby mnie w Ekstraklasie czy Rubena Amorima w Premier League. To ich zasługą jest coś, co nazywamy portugalską myślą szkoleniową.
Czym się różnią?
The game is the game. Nie uczysz piłki nożnej, lecz pewnego spojrzenia na nią, koncepcji treningowej. Porto to periodyzacja taktyczna, parcelacja większej części na mniejsze idee, od których wychodzisz, zaczynasz coś tworzyć. To bardzo konkretny styl pracy. Nie jestem jego fanatykiem, nie traktuję go jak religię, ale czerpię z niego.
Co ze szkołą lizbońską?
Nie ma jednej, szczególnej metody, która byłaby tak charakterystyczna jak periodyzacja taktyczna. Porto stworzyło coś na wzór Biblii Futbolu, Biblii Treningu, jednak Lizbona wyróżnia się dużą jakością kształcenia trenerów, przekazywania im wiedzy. Ma świetną kadrę wykładowców, na najwyższym poziomie. Działa to tak, że gdy jesteś z Lizbony, uczysz się tam, ale drugim okiem patrzysz na Porto. Jeśli pochodzisz z Porto, wygląda to odwrotnie.
Nie jest zabawne, że rewolucja w kształceniu trenerów przestawiła wajchę na ofensywę, nowoczesne myślenie, tymczasem największy sukces – mistrzostwo Europy – zawdzięczacie Fernando Santosowi, a więc przedstawicielowi zupełnie innego podejścia?
Uśmiecham się, bo przez Portugalię przetoczyła się ogromna burza. Wielu trenerów narzekało na styl gry naszej reprezentacji, bo lubimy zawodników technicznych, którzy prezentują atrakcyjny styl gry. Sexy football, tak to nazywamy. Fernando Santos jest oldschoolowcem, nie wpasowywał się w ten obrazek. Nie chcę jednak niczego mu ujmować, bo sukces można odnieść na wiele sposobów. Santos osiągnął tyle, że zasłużył na miano najlepszego trenera, jaki pracował z reprezentacją Portugalii. Kropka.
Naprawdę?
Wcześniej sukcesy z kadrą święcił Luiz Felipe Scolari, Brazylijczyk, który wygrał tym, że zjednoczył zespół, naród, miał świetny kontakt z zawodnikami, był urodzonym motywatorem. Słyszałem historie, że jego zajęcia były ubogie, nieciekawe, a jednak doprowadził kadrę do finału Euro i czwartego miejsca na mundialu. Fernando Santos jest podobny, to lider, który inspiruje. Styl stylem, gra nam się nie podobała, ale wygrywał.
To nic złego, że się nie podobała. Gdy przyszedł do Polski, nam też się nie podobała. Z tą różnicą, że u nas Santos nie wygrywał!
Jego największą siłą jest przywództwo. W portugalskiej szatni odgrywał rolę ojca, autorytetu dla grupy, która szalenie go szanowała. Specyfika pracy z reprezentacją polega na tym, że nie masz wiele czasu na czysto szkoleniową robotę, czasami większą rolę odgrywają emocje i team spirit. Santos tak działał, jednak gdy lądujesz w innym kraju, masz do czynienia z inną kulturą, ciężej jest odnieść taki sam efekt, a co za tym idzie, ciężej jest odnieść sukces.
Z dwójki Santos i Paulo Sousa zdecydowanie bardziej przypadł nam do gusty zespół Sousy.
To już inna szkoła, skupiona bardziej na samej grze, wdrażaniu konkretnych idei. Dlatego jego zespół ogląda się lepiej.
Stanowczo zbyt długo nie pojawiło się nic o Jose Mourinho. Czy z dwóch dni u niego da się coś wyciągnąć, tak realnie?
Choćby to, że każde ćwiczenie na treningu było logiczne. Znając filozofię i styl Jose, widziałem w nich sens. Używam podobnych metod, zaczynam od małych gier, idę w kierunku większych. Mniejsza liczba zawodników sprzyja rozwijaniu powtarzalności zachowań. Mała przestrzeń sprawia, że zdarzenia, na których ci zależy, mają miejsce częściej niż w przypadku gry na całym boisku. Ciężej jest wpoić zawodnikom szybką reakcję po stracie piłki, gdy masz dużo miejsca i rzadziej jesteś przy piłce.
W Bodo/Glimt trenerzy upychają zespół na wycinku boiska, żeby wymusić więcej strat i przejęć, co rodzi nawyk szalonego pressingu w trakcie meczu.
Dokładnie, stopniowo zwiększam przestrzeń i liczbę zawodników, żeby zbliżyć się do warunków meczowych. Mourinho przyciągał trenerów, bo pokazał, że można przeprowadzić trening w logiczny sposób, zgodny ze stylem gry. W Portugalii naśladuje to już każdy, nawet w niższych ligach. Znam trenerów z trzeciej, czwartej ligi. Byłem na zajęciach drużyny z mojego miasta, którą prowadzi 28-latek, ciekawy facet. Pracują tak samo, sensownie! Patrzysz na drużynę i widzisz profesjonalizm oraz rękę trenera, nawet jeśli jakość zawodników jest niższa. Mamy jednak pewien problem.
Lekcje od pilota, intensywność i oddana społeczność. Kulisy sukcesu Bodo/Glimt
Jaki?
Rynek zdominowali trenerzy z Hiszpanii. Sprawdziłem, w czołowych 20 ligach zespoły prowadzi ośmiu Portugalczyków. Ja i Goncalo Feio w Polsce, trzech w Premier League, po jednym w Grecji, Włoszech i Turcji. Potrzebujemy świeżej krwi. Uważam siebie i każdego mojego rodaka za ambasadora rodzimej myśli szkoleniowej, pewnej szkoły. Nie reprezentuję tylko siebie, lecz styl całego narodu, jesteśmy odpowiedzialni za to, żeby go pokazać. Jak Hiszpanie, oni to robią. Wy też zaczniecie eksportować trenerów.
Co proszę?
Polscy trenerzy będą pracować w Europie. Widzę to, młoda fala zmierza we właściwym kierunku. Robicie bardzo ciekawe rzeczy. Spodobała mi się konwencja trenerów. Mnóstwo osób z różnych lig, szczere rozmowy, opinie, pomysły. Po kilku miesiącach w Polsce widzę wiele pozytywnych sygnałów z waszego środowiska trenerskiego.
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Mówi pan, że w topowych ligach zdominowali was Hiszpanie. Świetnie, ale przynajmniej kogoś tam macie. My nie mamy nikogo.
Na zmianę mentalności potrzeba czasu, to się nie stanie ot, tak. Słyszałem historie o bieganiu w górach i wiesz co?
Tak?
Jako zawodnik w okresie przygotowawczym nie dotykałem piłki. Chodziliśmy biegać na plażę. Wszędzie było podobnie.
Pracuje pan z polskimi zawodnikami. Jaką naszą cechę przeszczepiłby pan swoim rodakom?
Etykę pracy, mentalność. Nazwałbym to żołnierskim drygiem. Potrzebujemy tego w Portugalii, oj potrzebujemy!
Brakuje wam zawzięcia?
To głębszy temat, kulturowy. Południowcy są z natury rozpieszczeni przez pogodę, czyli troszkę bezczelni, leniwi. Czasami brakuje nam powagi czy profesjonalizmu.
Polacy są zorientowani na wykonanie zadania. Kiedyś usłyszałem, że gdy Niemiec nie może czegoś zrobić tak, jak go nauczono, uznaje, że to niewykonalne. Polak zaś drąży, szuka sposobu.
Uważam, że portugalscy trenerzy właśnie tacy są, ale już piłkarzom czasami brakuje poświęcenia. Polski zawodnik jest silny, agresywny, bardziej skoncentrowany i zawzięty. Są pewne cechy narodowe, które naturalnie „dziedziczysz”, ale to nie tak, że w odwrotną stronę czegoś wam brakuje. Ekstraklasa jest pełna talentów, zawodników, których widziałbym w każdym klubie w Portugalii. Kilka rzeczy da się jednak rozwinąć.
Prosimy o podpowiedź.
Metody treningowe, podejście do gry, spojrzenie na piłkę. Wciąż jest ogromne pole do rozwoju w tych tematach. Widzę jednak w Polsce rzeczy, które działy się w Portugalii, stąd moje przekonanie o tym, że wam się uda.
Pan też ma ważne zadanie do wykonania. Trzeba odczarować obraz portugalskiego trenera po Santosie, Sousie, Sa Pinto…
Wiem, że nie reprezentuję tylko siebie, tak do tego podchodzę. Jak mówiłem, niesiemy naszą flagę. Żeby nie zabrzmieć jak nacjonalista: chcemy pokazać, co mamy do zaoferowania światu jako portugalscy trenerzy. Lubię rzucać wyzwanie polskim trenerom, patrzę na to właśnie w ten sposób. Myślę, że w jakimś stopniu czynię tę ligę lepszą, wprowadzając do niej inny pomysł, podejście, które stanowi dla was wyzwanie i pomaga w rozwoju.
W latach 80. i 90. większość trenerów pracujących w Portugalii pochodziła z Brazylii. Uczyliśmy się od nich, dorastaliśmy przy nich, byli wówczas najlepsi. Teraz jest odwrotnie: Brazylijczycy zabiegają o portugalskich trenerów. Zmierzam do tego, że interakcja z czymś nowym, innym, może uczynić cię lepszym. Nie chcę być zagrożeniem dla polskich trenerów. W każdym kraju lokalsi woleliby rodzimych trenerów, to normalne, ale zamiast zagrożenia mogę być szansą na stanie się lepszą wersją siebie. Rywalizacja z polskimi trenerami działa na mnie tak samo.
Jest więc szansa, że nigdy nie usłyszymy o szaleństwach Bruno Baltazara.
Widzisz, jaki jestem! W każdym kraju zachowywałem się podobnie, z szacunkiem. Lubię twoje pytania na konferencji prasowej, bo nie gonisz za sensacją, pytasz o piłkę. Cenię to, bo właśnie taki jestem. Nie szukam kontrowersji, lubię rozmawiać o futbolu, chcę wam o nim opowiadać w detalach, skupiać się na boisku.
Jestem zauroczony kanałem telewizyjnym Channel 11, który opowiada o piłce w taktyczny, zaawansowany sposób. I to trafia do ludzi, nie w niszę.
Za dużo było u nas negatywnej energii. Wyobraź sobie trzy dzienniki sportowe, a w zasadzie piłkarskie, w tak małym kraju, do tego jeszcze telewizja. Było w nich dużo krytyki, niewłaściwego przekazu.
Tabloidowych treści?
Rozmowy o futbolu w złym stylu. Channel 11 to zero kontrowersji, zamiast nich rozmowy z piłkarzami, trenerami. Analizy, różne spojrzenia i spostrzeżenia. To pomysł federacji, który wpuścił świeże powietrze do środowiska.
A nie jest tak, że każdy portugalski trener ma w sobie jednak nutkę Mourinho i lubi sprowokować, poddymić?
Nie, nie ma jednego klucza. Jose Mourinho lubi gierki, potrafi i chce to robić, ale już Ruben Amorim ma tak wysokie standardy, jeśli chodzi o komunikację zewnętrzną, że nie widzę go w takiej roli. Jest zrelaksowany, spokojny, wyważony.
Skoro już o tej dwójce mowa, Ruben Amorim może pójść w ślady Jose Mourinho? Święcić podobne sukcesy?
Bardzo w niego wierzę i bardzo mnie ciekawi. Największym wyzwaniem w pracy w takim klubie jak Manchester United jest sposób zarządzania szatnią, w której zawodnicy mają wielkie ego. Amorim jest na tyle inteligentny i rozsądny, że potrafi to robić. Zawsze uważnie dobierał zawodników pod kątem charakteru, osobowości, żeby kontrolować szatnię. Nie mam wątpliwości, że ma wiedzę i umiejętności odpowiednie do tego poziomu, jednak spotka w drużynie ludzi, którzy nie są już tak głodni czy ambitni i będzie musiał sobie z tym poradzić. Jeśli jednak ktoś może to zrobić, to właśnie on.
Dlaczego?
Dobrze go znam, prowadziliśmy ten sam zespół. Jego siłą jest sposób komunikacji. W Sportingu, bardzo skomplikowanym klubie, wykonał wybitną pracę, był najlepszym trenerem, jaki tam pracował w ostatnich siedemdziesięciu czy osiemdziesięciu latach.
A może ktoś inny zapowiada się na okręt flagowy portugalskiej myśli szkoleniowej? Intryguje mnie Abel Ferreira z Palmeiras.
Kończyliśmy razem kurs UEFA Pro. Dokonuje niesamowitych rzeczy w warunkach, w kraju, który jest bardzo wymagający. W Brazylii presja, którą nakładają media i kibice, jest ogromna. Praca tam musi być bardzo intensywna.
Utrzymuje się na stanowisku już czwarty rok. W Brazylii to się nie zdarza.
Tak, to aberracja. On i Amorim to nieco inne profile trenerskie, aczkolwiek Abel jest w stanie pracować wszędzie i wszędzie odnosić sukcesy. Na pewno brakowało nam przykładu kolejnego topowego trenera. Wielu z nas zarabia nieprzyzwoite pieniądze na Bliskim Wschodzie, nie można nikogo winić za obranie takiej ścieżki, jest zrozumiała, ale… potrzeba nam ludzi na szczycie, żeby kontynuować drogę Jose Mourinho. Świetnie, że Ruben Amorim się na tym szczycie znalazł.
WIĘCEJ O PORTUGALSKIEJ PIŁCE:
- „Niewyobrażalny ból. Groziła mi amputacja”. Chico Ramos i kontuzja, która zmienia życie
- Wychował się w raju, strzela nieziemskie bramki. Nene i opowieść o Azorach
- Mecz z Zidanem, FC Porto, gol z Benfiką. Przemysław Kaźmierczak wspomina [WYWIAD]
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
fot. Newspix