Miała być dycha i jest dycha. Problem w tym, że nie udało się jej skompletować w rundzie wiosennej poprzedniego sezonu, ale w całej dorosłej karierze, i to we wszystkich rozgrywkach. Dawid Kownacki debiutował w Lechu pod koniec 2013 roku i od tego czasu dosyć regularnie pojawiał się na boisku. A na zdobycie swoich pierwszych dziesięciu goli potrzebował prawie dwóch lat i aż 61 spotkań. Przyznacie sami, że bilans 61-10 u napastnika trochę się gryzie chociażby z tytułem “wonderkid”, jaki lechita otrzymał od Guardiana.
Nie będziemy wspominać, że niektórzy do ustrzelenia połowy życiowego dorobku Kownasia potrzebują dziewięciu minut (no dobra, właśnie wspomnieliśmy). Co więcej, wśród trafień młodego napastnika wcale nie tak łatwo wyszukać te specjalnie urodziwe lub kluczowe dla wyniku meczu. Swojego pierwszego gola Dawid strzelił w lutym 2014 roku w Szczecinie, co było odpowiedzią “Kolejorza” na pięć trafień Marcina Robaka. A kolejne dziewięć wcisnął już na stadionie przy Bułgarskiej, co przy okazji oznacza, że od przeszło 19 miesięcy nie jest w stanie trafić na wyjeździe. Natomiast wśród domowych bramek mieliśmy:
– dwa gole przeciwko grającym w dziesiątkę Błękitnym
– gol z Jagiellonią z dwumetrowego spalonego
– gol z ogórkowym Nomme Kalju z Estonii
– gole z Piastem, Podbeskidziem, Śląskiem, Jagiellonią i Górnikiem Zabrze
Szału nie ma, prawda? Tym bardziej, że część z tych trafień była w podobnym stylu, co wczorajszy gol z Górnikiem, czyli wystarczyło tylko dostawić nogę. Rzecz jasna tacy piłkarze też są na boisku potrzebni, jednak chcielibyśmy oglądać Kownasia wykańczającego także trudniejsze sytuacje. A z tym od pewnego czasu jest problem. Jakkolwiek patrzeć, z początkowego piorunującego wrażenia niewiele już zostało i ciężko tu mówić o harmonijnym rozwoju. Tak naprawdę Dawid musi na nowo pracować na swoje nazwisko.
Rozumiemy, że Kownacki sporo czasu spędził na skrzydle, rozumiem też, że jego medyczna kartoteka jest równie długa, co u weterana wojennego. Wreszcie rozumiemy, że Kownaś ma dopiero osiemnaście lat i tak naprawdę wszystko jeszcze przed nim. W tym kontekście bilans 61 spotkań i 10 bramek z pewnością nie jest żadną kompromitacją. Problem w tym, że teraz – kiedy znowu oglądamy Dawida na szpicy – pasowałoby rozpocząć pracę nad poprawą statystyk i gol z Górnikiem jest tu niezłym początkiem. Można powiedzieć, że okres wchodzenia do dorosłej piłki pomału dobiega końca i pomału trzeba zacząć rozliczać Kowackiego jak pełnoprawnego ligowca. A wtedy jeden gol na sześć spotkań stanie się już trudny do wytłumaczenia.
Fot. FotoPyk