Przed sezonem po Koronie nie spodziewaliśmy się niczego dobrego. Patrząc na to, co działo się w klubie z Kielc, wydawało się, że jest on niemal pewnym kandydatem spadku, tak jak pewne jest spawanie po połączeniu Wiśniowej Beczułki z Błękitem Paryża. Byliśmy przekonani, że w lidze będzie obowiązywała zasada: “kto nie zleje Korony, ten frajer”. Tymczasem drużyna Marcina Brosza zaśmiała się w twarz wszystkim prognozom i ich autorom – tydzień w tydzień grała naprawdę solidnie. Do dziś. Przeciwko Górnikowi Łęczna zobaczyliśmy Koronę, której spodziewaliśmy się kilka tygodni temu.
Czyli drużynę bez pomysłu na sforsowanie obrony rywala, powolną, popełniającą głupie błędy w obronie i stwarzającą jakiekolwiek zagrożenie praktycznie jedynie po stałych fragmentach gry. W skrócie: ekipę, której brakuje jakości piłkarskiej. Obrona Górnika Łęczna ostatni raz tak mało pracy miała na inaugurację ligi, grając z Ruchem Chorzów, którego piłkarze jego jeszcze nie wrócili z urlopów.
Gospodarze nie potrafili wygrać u siebie już w czwartym kolejnym meczu. Do tej pory dwa razy więcej punktów przywieźli z obcych boisk, niż wywalczyli w Kielcach. Czyli jest problem. Na dłuższą metę może być naprawdę uciążliwy, bo zakładanie, że Korona w dalszym ciągu będzie tak skuteczna na wojażach po Polsce jest dość ryzykowne.
Już w piątek drużyna Marcina Brosza, jedzie do Krakowa na mecz z Wisłą. Jeśli zagra tak jak dziś, a Brożek i spółka utrzymają formę – może być wesoło.
Górnik? Zagrał to samo co z Wisłą, niemal idealna kalka. Toporny, ale solidny i skuteczny futbol. Wyjście na prowadzenie i pilnowanie wyniku. A że piłkarze Korony zadbali o to, by okazji bramkowych goście mieli znacznie więcej niż przed tygodniem, to ci wykorzystali jeszcze jedną z nich. Trzech harpaganów z przodu wystarczyło, by zdemolować całkiem przyzwoitą do tej pory defensywę.
Na koniec słówko o Pawłowskim, bo jego debiut w Koronie zapowiadaliśmy jako wydarzenie meczu. Chęci być może były i duże, szczególnie na początku, ale rzeczywistość okazała się brutalna – wygranie pojedynku z Leandro przerosło możliwości skrzydłowego. No niestety, słabizna.