Legia miała obowiązek wygrać z Dritą, a od 31. minuty to było coś więcej – to był cholerny obowiązek, bo rywal jest z kategorii słabych, a że w tamtej chwili sędzia odesłał jeszcze jednego z jego piłkarzy do szatni… No, czego chcieć więcej? Wiosny Muminków w tej rundzie? W każdym razie: Legia swoją powinność spełniła, długo wydawało się, że będzie niedosyt, bo faktycznie – mogło być wyżej – ale jednak przed rewanżem warto spać spokojnie.
Zacznijmy od kluczowej sytuacji w tym spotkaniu – czy Drita słusznie grała przez godzinę z okładem w dziesiątkę? Tak. Z dużym prawdopodobieństwem należy założyć, że Alfarela wyszedłby sam na sam, a nawet jeśli ktoś nie jest przekonany, to już nie problem Legii tylko Gomdy, który łapał w pół przeciwnika. Gdyby chciał sprawdzić szybkość piłkarza Legii, to powinien go puścić, a że nie chciał, to sędzia po VAR-ze wysłał go do szatni.
Skoro dzisiejszy futbol potrafi karać jakieś pierdoły w polu karnym, typu lekkie smyrnięcie albo kompletnie przypadkowa ręka, to tutaj miałby milczeć? Dajmy spokój. Rozpaczliwe (w lepszej wersji) czy chamskie (w gorszej) zachowanie i zasłużony wyjazd.
Niemniej gospodarze długo nie potrafili z tego skorzystać. Owszem, mieli częściej piłkę, owszem, atakowali, ale w zasadzie – co mieli innego robić? Trzeba ich rozliczać za efekty, a tych długo nie było. Legia była za wolna, grę w okolicach szesnastki przyspieszała za rzadko, co więcej, po pokracznej główce Kramera we własnym polu karnym wiele nie brakowało, żeby Drita wyszła na 1:0.
O rany, jaki to byłby wstyd. A Wojskowi kręcili sobie na siebie bat, bo ile mieli setek przed przerwą? Żadnej, Maloku bronił, co musiał bronić.
Na szczęście ekipa Feio przyspieszyła zaraz po przerwie. Jeszcze dobra okazja Luquinhasa została obroniona, ale potem Kramer z najbliższej odległości nie miał już problemów.
Drita po tym ciosie nie zmieniła stylu gry, przecież to wciąż był dobry wynik z perspektywy przyjezdnych – teraz gramy w dziesięciu, ale u siebie, może, może, powalczymy o sztukę. Dwie, trzy, ciężary, ale jedna? Do zrobienia.
Legia musiała więc atakować dalej, powalczyć o jak największy komfort i choć znów można się czepiać, że jakoś specjalnie jakościowo to nie wyglądało, a marny i osłabiony rywal się bronił, natomiast: wpadło. I to akurat po bardzo ładnej akcji, Drita wreszcie została rozklepana tak, że Gual ładował może nie na pustaka, ale w takich okolicznościach, że pudło byłoby kompromitujące.
Stanęło zatem na 2:0 u siebie. Nie jest to lanie jak z Walijczykami, ale to wciąż solidna zaliczka. Nie zanotować jakiejś katastrofy i jesienią znów będzie Europa przy Łazienkowskiej.
Legia Warszawa – Drita 2:0
Kramer 56′ Gual 83′
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Piątkowski: Reprezentacja? To nie jest pytanie do mnie
- Laurka dla Myśliwca. „Top trener, wprowadza Anglię w Polsce”
- „Lechia nie płaci piłkarzom, a jest dopuszczona do rozgrywek. To zaburzenie rywalizacji”
Fot. Newspix