Reklama

Transseksualni sportowcy, czyli Igrzyska Olimpijskie 2036

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

09 sierpnia 2024, 11:27 • 16 min czytania 109 komentarzy

Na klimatyzowanym korcie ziemnym w Doha odbywają się nieziemskie zawody. Amelia Williams pada jak długa, kiedy po wyrównanym dwugodzinnym półfinale staje się jasne, że już jako dwudziestolatka może wyrównać indywidualny dorobek medalowy swojej mamy na Igrzyskach Olimpijskich. Amerykanka otrzepuje się, ociera pot z czoła, dziękuje skandującym na stojąco kibicom, odbiera gratulacje oficjeli, po czym padają słowa, które przejdą do historii sportu.

Transseksualni sportowcy, czyli Igrzyska Olimpijskie 2036

– Nie będę grała z tą… – Williams na chwilę się zawiesza. – Nie będę mierzyć się w finale z mężczyzną. Rezygnuję, oddaję walkower. Ktoś musi wreszcie walnąć pięścią w stół. Liczę, że całe środowisko kobiecego tenisa okaże solidarność. To nie jest sprawiedliwe. Gratuluję. Jesteś mistrzem olimpijskim. Albo mistrzynią. Sam zdecyduj.

Wywiad udzielony stacji CNN zbiera na X-ie sto milionów obejrzeń w zaledwie godzinę, a nazwisko tenisistki trenduje później przez dwa tygodnie. Prawicowy premier Francji nazywa ją „heroską o nadludzkiej odwadze”, lewicowe środowiska z Norwegii apelują o dożywotnią dyskwalifikację za druzgocącą homofobiczną postawę, emir Kataru wręcza jej znienacka czek na milion dolarów i jednocześnie odmawia powieszenia złotego medalu na szyi Isabelli Rodriguez. Niezręczną sytuację ratuje wtedy trener tenisistki, który spontanicznie przekazuje jej krążek. Stojąc na najwyższym stopniu podium, Hiszpanka dostaje ataku paniki, pośpiesznie zbiega do szatni, gdzie bez większego namysłu wrzuca na swój Instagram post o treści: „Podjęłam decyzję o zakończeniu kariery. Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali”.

Dorobek 26-latki: złoty medal IO oraz pięć zwycięstw w wielkich szlemach. Wszystkie na przestrzeni 2035 i 2036 roku.

2010

Gdyby Komitet Oszalałych Rodziców (w Hiszpanii znany jako Comité de Padres Locos) miał swój zarząd, Santiago zasiadałby w nim jako przewodniczący. Zawsze robi się nerwowy, gdy ktoś porównuje go do ojca Andre Agassiego, więc wszyscy w jego otoczeniu wiedzą, żeby na wszelki wypadek tego nie robić. Kiedyś nazywali go po kryjomu Tyranem, ale na jednej z zakrapianych sangrią posiadówek przypadkowo zdekonspirował to skrywane przed nim przezwisko, a później kompletnie się rozkleił. Płacząc jak bóbr przekonywał przyjaciół: – Ja stworzę mistrza, ale nie stracę przy tym syna.

Reklama

Oczywiście, że samemu jest niespełnionym tenisistą. Zupełnie na serio twierdzi, że gdyby kariery nie przerwała mu kontuzja, osiągnąłby więcej niż sam Rafael Nadal. Podobno wygrał z nim kiedyś na turnieju czternastolatków. Do dziś trzyma na półce kolekcję medali z juniorskich zawodów, w których startował do piętnastego roku życia. I także do dziś nie potrafi pogodzić się z tym, co go wtedy spotkało.

Opowiada o tym dniu z taką liczbą szczegółów, jakby wydarzył się wczoraj. 2 lipca 2001 roku, słoneczny dzień, około 13:00. Algete, małe miasteczko pod Madrytem, gdzie w jednorodzinnym domu mieszkają jego dziadkowie, u których spędza każde wakacje. Dziadek Jorge prosi o pomoc przy kładzeniu dachówki. Santiago sięga po młotek, ślizga się, traci kontrolę nad ciałem, spada na beton z pierwszego piętra. Na ostrym dyżurze słyszy wyrok – złamanie prawej ręki z przemieszczeniem.

Operacja, śruby, gips, rekonwalescencja, powikłania, kolejna operacja, kolejne śruby, zapalenie i jeszcze jedna operacja. Choć od tego feralnego wypadku minęły już dwadzieścia trzy lata, w dalszym ciągu nie może w pełni wyprostować ręki. Podczas rekreacyjnych gierek frustruje się tak, jakby biegał po kortach Rolanda Garrosa.

Gdy Sara, jego małżonka, jest w siódmym miesiącu ciąży, Santiago tworzy po kryjomu plany treningowe dla swojej pociechy. „Czy dwulatek może grać w tenisa”, wpisuje w Google, po czym przechodzi do hasła „trener tenisa małe dzieci Madryt”.

Dwa miesiące później jedzie na porodówkę z pluszową rakietą. – Wygrasz kiedyś wielkiego szlema – szepcze do noworodka. – Najpierw Wimbledon, potem Australian Open…

2020

Kiedy Diego, syn Santiago i Sary, wraca z turnieju dziesięciolatków z medalem, w domu jest normalnie. Normalnie było więc po zawodach w Madrycie, Saragossie, Bilbao i Valencii. Ale już po powrocie z Malagi Diego boi się wyjść z własnego pokoju.

Reklama

– Czy to bezwartościowe gówno, nazywanie szumnie „przyszłą gwiazdą hiszpańskiego tenisa”, zbierze się w końcu na odwagę, żeby spojrzeć w oczy ojca po tym, co odpierdoliło na ostatnich zawodach? – wykrzykuje Santiago wparowując do pokoju Diego zupełnie znienacka.

– T-t-tak, tatusiu – duka kompletnie przerażony chłopak. 

– Niech to bezwartościowe gówno powie mi w takim razie, kto spierdolił mi humor na cały tydzień, kiedy rozstrzygną się losy kontraktu, nad którym pracuję od trzech lat?!

– Ja, tatusiu… 

– I co ty, łamago, chcesz teraz zrobić? Masz najlepszego trenera, najlepszy sprzęt, dietę, fizjoterapeutę, lekarza, jak chcesz wynająć kort na sześć godzin, to wynajmuję ci kort na sześć godzin, jak chcesz jebanego psychologa, to chodzisz do jebanego psychologa. Dwa lata miałeś, a ja już woziłem cię na treningi. I co teraz, kurwa? Szóste miejsce w Maladze? Szóste, kurwa? Po chuj to wszystko?

– Będę więcej trenował, tatusiu…

– Trenował? Jak ten pizdeusz? Zrobimy tak: dzwonię do trenera i nie schodzicie z kortu, dopóki trzysta razy, zapamiętaj – trzysta jebanych razy, nie zaliczysz asa serwisowego. Nie zdążysz do północy, trudno, zostaniesz na całą noc.

– Ale pan trener odbiera wszystkie piłki, tatusiu…

– To się wreszcie nauczysz serwować tak, pokrako, żeby ktoś miał przed tobą jakikolwiek respekt. Ja w twoim wieku… Jakbyś widział, jakie petardy posyłałem na kortach, a ty? Pyk, pyk, byle nie za mocno, byle nie skrzywdzić jebanej piłki. Co ty, kurwa, baba jesteś? No, powiedz – baba czy chłop?

Gdy furiacki rodzic wychodzi z pokoju, młody chłopak zamyka się w szafie, gdzie płacze w poduszkę, by po kwadransie zacisnąć zęby i jechać na trening. Wierzy we wszystko, o czym mówi ojciec. Czuje się tak, jakby niweczył całe wielkie poświęcenie swojej rodziny. Ma warunki, żeby wygrywać wszystkie mecze, ale ostatnie dwadzieścia gier to zaledwie osiemnaście zwycięstw i aż dwie porażki. W jego oczach to katastrofalny bilans. Zbiera mu się na płacz za każdym razem, kiedy pomyśli sobie o tym „beznadziejnym” rezultacie.

Rok później Diego po raz pierwszy podcina sobie żyły.

– Ty płaczliwa pizdo – rzuca do niego wtedy ojciec, gdy przyjeżdża z biura na ostry dyżur. – Znowu w ryj na zawodach, to zamarzył ci się ostateczny krecz? Tak chciałeś to załatwić?

2027

Niedługo później Sara i Diego uwalniają się od patologicznego przemocowca, który dostaje zakaz zbliżania się do własnego syna i którego sąd uznaje za winnego rozpadu małżeństwa. Oboje stają na nogi. Sara przekonuje chłopaka, że już nie ma obowiązku trenowania tenisa i jeśli nie chce tego robić, to może po prostu spasować. Diego jest jednak bardzo zawzięty. Twierdzi, że bez wyżywającego się na nim ojca sport wreszcie sprawa mu przyjemność. Czuje, że jest naprawdę dobry i chce iść za ciosem.

Ma niepokojąco maniakalne podejście do treningu. Zajeżdża się na siłowni i na bieżni, po czym potrafi przez pięć godzin nie schodzić z kortu. Kiedy jedzie z mamą na wakacje, to zawsze do kurortu, przy którym jest boisko do tenisa. Od trzech lat wybierają luksusowy hotel z kompleksem sportowym w Marbelli, gdzie zwykle przyjeżdżają latem drużyny piłkarskie. Kiedy Diego odpoczywa na leżaku, zawiesza wzrok na szczupłej kobiecie w skąpym stroju kąpielowym, która wydaje mu się dziwnie znajoma.

– Mamo, mamo! – podrywa się. – Przecież to Marija Ratković!
– Kto?
– Marija Ratković, pięćdziesiąta rakieta w rankingu WTA!

Siedemnastolatek wstaje, chwyta swojego iPhone’a i błyskawicznie biegnie wzdłuż basenu, żeby poprosić chorwacką tenisistkę o zdjęcie. Sportsmenka sprawia niezwykle sympatyczne wrażenie. W krótkiej rozmowie Diego dzieli się z nią swoją historią – mówi o ojcu-zamordyście, katorżniczych treningach, pierwszych seniorskich turniejach i wskoczeniu na miejsce numer 973 w rankingu ATP po ostatnich zawodach w Dublinie.

– To co, młody, zagramy szybki sparing wieczorem czy pękasz? – pyta na koniec Chorwatka.
– Nie-e-e, oczy-wiście, że nie-e-e pękam – wydaje z siebie Diego.
– To do zobaczenia.

Nie może w to uwierzyć. Pięćdziesiąta rakieta WTA. Kobieta, która w 2026 roku doszła do finału Rolanda Garrosa, gdzie toczyła naprawdę wyrównany pojedynek z liderką rankingu z Polski. Jeszcze nigdy nie mierzył się z kimś, kto jest na tak wysokim poziomie. Od roku startuje w seniorskich turniejach, ma już na koncie rankingowe punkty, lecz nie trafia jeszcze na znanych szerszej publiczności przeciwników. Miejsce w szeregu pokazał mu ostatnio Austriak z 804. pozycji w ATP. – Gwiazda tenisa, gwiazda tenisa! – wykrzykuje do siebie, chodząc po hotelowym pokoju w kółko. – Oby tylko nie zjadł mnie stres – mówi z nadzieją, choć w głębi duszy nastawia się na srogie lanie.

Do osiemnastej, czyli do momentu spotkania z Mariją w hotelowym lobby, nie może usiedzieć, snując w głowie abstrakcyjne w jego mniemaniu obrazy o długich wymianach i precyzyjnych skrótach. Sny szybko stają się jednak rzeczywistością.

Pierwsza piłka – as serwisowy.
Druga – wygrana wymiana.
Trzecia – znowu as.
Czwarta – niewymuszony błąd rywalki.

Punkt.

– Dobry jesteś – rzuca Ratković z uśmiechem, gdy zbijają pod siatką piątkę. 

„Dobry? Może i tak, ale za jaką cenę?”, myśli Diego, przypominając sobie nagle o trzystu asach serwisowych wymierzonych w pole najlepszego trenera w okolicy, na które jako dziesięciolatek potrzebował ponad jedenastu godzin. W jego głowie zaczyna się natrętna gonitwa myśli.

„Pewnie nie gra na poważnie”.
„Zaraz się rozkręci, niech tylko zacznie traktować mnie serio”.
„Na sto procent chce się tylko poruszać”.

Ratković rzeczywiście wygrywa drugiego gema, ale później obie strony idą łeb w łeb. Diego kończy z punktem swoje serwisy, Marija swoje. Jest pięć do pięciu, przełamania wciąż nie ma. Ostatecznie Chorwatka wygrywa po tie-breaku. Diego schodzi z kortu jednak w takiej euforii, w jakiej jeszcze nigdy nie był. Pada w objęcia dumnej mamy i wyznaje jej: – Wygram kiedyś wielkiego szlema, zobaczysz! 

2032

– W ile jesteśmy w stanie się wyrobić? – pyta Diego w gabinecie lekarza, brzmiąc jakby był już zdecydowany na procedurę i chciał tylko poznać okoliczności.

– Półtora roku, może dwa.

– Od czego trzeba zacząć?

– Od konsultacji psychologicznych.

– A potem?

– Kuracja hormonalna – estrogeny, progesteron… Nagle zaczną panu rosnąć piersi, głos będzie stawał się bardziej kobiecy…

– Co dalej?

– Usuniemy jądra, penisa, stworzymy pochwę i łechtaczkę – z unerwieniem, a więc przyjemność wynikająca ze zbliżeń zostanie zachowana. Opcjonalnie – operacje plastyczne, laserowe usuwanie owłosienia, korekta strun głosowych czy jabłka Adama…

– Będę mógł trenować w trakcie kuracji hormonalnej?

– Nie ma przeciwskazań.

– Wchodzę w to.

– Ten zabieg jest nieodwracalny, wie pan?

– Zdaję sobie z tego sprawę.

Siedząca obok Sara jest przerażona. – Co ty powiesz swojej narzeczonej?! Myślisz w ogóle o innych?! – wykrzykuje na korytarzu.

Diego wzrusza ramionami: – Bez Valerii sobie poradzę, bez sukcesu w tenisie nie dam sobie rady.

I dopowiada: – Wolę być Isabellą bez penisa i z wielkim szlemem niż Diego z penisem i bez wielkiego szlema.

– Isabellą? To już nawet wybrałeś imię?!

– Podoba ci się?

Sara wciąż nie potrafi w to uwierzyć. Widzi wprawdzie, jak niepowodzenia na kortach niszczą jej syna, pociesza go po notorycznych ostatnio porażkach w pierwszej rundzie, serce jej się łamie, gdy słyszy przez ścianę jak Diego wykrzykuje do siebie, że „ojciec miał rację”, bo „naprawdę jest bezwartościowym gównem”. Zastanawia się, czy Santiago nie łamie sądowego zakazu kontaktu. Przecież Diego nigdy nie wpadłby sam na taki pomysł, ktoś go musi nakręcać. Psycholog tłumaczy Sarze, że ze względu na przemocowe wychowanie jej syn opiera całe poczucie własnej wartości na tenisie. I nawet, jeśli sam twierdzi, że startowanie w zawodach sprawia mu w radość, to w rzeczywistości jego psychika wygląda jak wieża z klocków Jenga. Po zwycięstwach jakoś się trzyma, ale po porażkach może momentalnie runąć. Gdy więc Diego wygrywa, postrzega siebie po prostu normalnie. Kiedy przegrywa, jest w swoich oczach zupełnie bezużytecznym bytem. Tak nauczył go ojciec.

Ponadto – w tym momencie Sara wzdryga się na krześle – psycholog widzi u Diego symptomy rysu psychopatycznego. Tłumaczy, że tacy ludzie dla zaspokojenia swoich pragnień są w stanie poświęcić wszystko i złamać każdą normę społeczną. Tłumaczy to na ponurym przykładzie – gdyby zabicie przypadkowego człowieka dałoby jej synowi występ w finale wielkiego szlema, prawdopodobnie nie zastanawiając się chwyciłby za jakieś ostre narzędzie i poszedł na ulicę wizualizując sobie forhendy najlepszego aktualnie tenisisty na świecie.

Sara zaczyna się bać. Zwłaszcza, że Diego ostatnio ciągle przegrywa. Po wyrównanym meczu z Mariją Ratković przed kilkoma laty poszedł za ciosem i dobrnął nawet do 468 miejsca w rankingu. I wtedy zaczął serię klęsk, jakby coś w nim wygasło, coś z niego uleciało. Zamiast pięknie zapowiadającej się kariery – wielkie pasmo porażek, które składa się w jeden wielki komunikat o treści: „Nigdy nie wyjdzie ci w tym sporcie”. Diego nieustannie powraca do sparingu z Chorwatką, doskonale pamięta, że grał z nią jak równy z równym, a przecież miał tylko siedemnaście lat. Sara przypomina sobie o dialogu sprzed kilku tygodni, którego zupełnie nie zrozumiała.

– Została jeszcze ostatnia rzecz, jaką mogę zrobić, by osiągnąć sukces w tenisie.

– Nie mów, że…

– Nie, nigdy nie zadzwonię do tego potwora. Mam na myśli zmianę płci.

Wtedy odetchnęła z ulgą, bo nie wzięła słów własnego syna na poważnie. 

Dziś wolałaby, żeby ten widział ostateczność w telefonie do biologicznego ojca.

2036

Isabella siedzi w szatni jak sparaliżowana. Nie może się ruszyć, łzy lecą jej ciurkiem, chce zapaść się pod ziemię. Przypomina sobie o euforii, jaką czuła po pierwszych startach w kobiecym tenisie. O pierwszym turnieju, w którym wyeliminowała Włoszkę z czołowej dwudziestki rankingu WTA. Potem o pierwszym ćwierćfinale, pierwszym półfinale, pierwszym finale, w którym lekcji tenisa udzieliła jej Aryna Sabalenka, za co zrewanżowała się kilka tygodni później w meczu o zwycięstwo Australian Open.

Nigdy nie powiedziała prasie o swojej prawdziwej motywacji do zmiany płci. Cyniczna medialna kreacja, dzięki której staje się głosem walki o prawa mniejszości, sprawia, że na każdego przeciwnika jej obecności w kobiecym sporcie przypada jeden zwolennik, który gorąco ją dopinguje. Sama dziwiła się, że potrafi niczym się nie przejmować, gdy wylewa się na nią nieznane dotąd w kobiecym sporcie morze nienawiści. Marsze ekstremistów pod domem, populistyczna kampania „Nie dla dewiacji” mająca na celu wyrzucenie transseksualnej tenisistki z zawodowego sportu, atak szaleńca z kastetem w metrze, codzienne obrzucanie błotem w internecie, na trybunach czy nawet w Parlamencie Europejskim…

Przez te wszystkie miesiące, przeplatane wielkimi sukcesami na kortach, Isabella była jak kamień. Ale teraz wszystko pękło. Jak dotąd wszelki hejt nie miał dla Hiszpanki żadnego znaczenia, bo wszystko, co w jej świecie ma prawdziwą wartość, odbywa się wyłącznie na korcie. Zniewaga w sieci to nic przy poniżającym geście rywalki z kortu i to oczach całego świata.

Musiałam tyle zmienić, żeby znowu czuć się jak bezwartościowe gówno… – cedzi do próbującego ją pocieszać trenera, nie mogąc złapać tchu.

W panicznej histerii decyduje się na SMS do swojego ojca.

„Jesteś dumny?” pisze na telefonie i wysyła wiadomość na numer, z którym nie kontaktowała się od piętnastu lat.

Teraz

W ostatnich dniach w mediach społecznościowych toczyła się absurdalna debata o Algierce boksującej na Igrzyskach Olimpijskich. Absurdalna, bo jednej stronie bardzo zależało na tym, żeby Imane Khelif okazała się mężczyzną z przyrodzeniem w spodniach. Nieważne były fakty – jej choroba powodująca podwyższony poziom testosteronu (hiperandrogenizm) czy to, że korekta płci jest w Algierii nielegalna, a za homoseksualizm idzie się tam do więzienia, więc to niemożliwe, by kraj ten wysłał na Igrzyska osobę transseksualną. Dyskusja wokół Khelif była więc tyleż gorąca, co wydumana, ale nie uciekniemy od tego, że…

Starty transseksualnych sportowców w zawodach kobiet to jeden z największych dylematów współczesnego sportu.

Świat idzie do przodu, medycyna także, interpłciowych sportowców będzie raczej więcej niż mniej. Na Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu nie występuje żadna transseksualna kobieta, jak dotąd jedyną olimpijką po korekcie płci była Laurel Hubbard z Nowej Zelandii, która w Tokio podnosiła ciężary w kategorii powyżej 87 kg. Jej życiorys w największym skrócie…

  • 1978 – przychodzi na świat jako Gavin
  • 1998 – odnosi pierwsze sukcesy w podnoszeniu ciężarów, ustanawia nawet juniorskie rekordy kraju
  • 2001 – rezygnuje ze sportu
  • 2012 – rozpoczyna procedurę zmiany płci i wraca do trenowania
  • 2017 – zaczyna startować w kobiecych zawodach
  • 2017 – jeszcze w tym samym roku sięga po tytuł wicemistrzyni świata
  • 2019 – zdobywa dwa złote medale Igrzysk Pacyfiku
  • 2021 – w wieku 43 lat jedzie do Tokio na Igrzyska Olimpijskie

Japoński turniej okazał się dla niej nieszczęśliwy, skończyła swój start jako ostatnia spośród piętnastu zawodniczek – jako jedyna spaliła wszystkie swoje trzy próby. Ale już sam wyjazd na Igrzyska Olimpijskie w takim wieku to wielki sukces i jednocześnie kompletna anomalia. Na piętnaście zawodniczek, aż trzynaście w momencie startu miało mniej niż trzydzieści lat. Powyżej tego progu znalazły się jedynie Sarah Robles (33 lata) i właśnie dziesięć lat starsza Laurel Hubbard, która w męskim sporcie nie znaczyła nic, a po korekcie płci w zasadzie z miejsca doskoczyła do światowej czołówki.

Czy pojechałaby na Igrzyska Olimpijskie, gdyby nie korekta płci?

Oczywiście, że nie.

Czy tego chcemy, czy nie – transseksualne kobiety, urodzone w ciałach mężczyzn, mają oczywisty handicap w sporcie, zwłaszcza w takim, w którym dominującą rolę mają górne części ciała. Imane Khelif nie jest transseksualnym sportowcem. Laurel Hubbard jest, ale nie zrobiła na tyle dużego wyniku, by mówiło się o niej szerzej (ale przecież i tak „zajęła” miejsce jakiejś zawodniczki, która nie pojechała do Tokio, bo nie miała genetycznej przewagi). To nieuniknione, że w końcu na świecie pojawi się transseksualna sportsmenka, która zdominuje jakąś kobiecą dyscyplinę. W mojej opinii to jeden z największych dylematów współczesnego sportu. I to dylemat takiego kalibru, że nie da się go dobrze rozwiązać.

Historyjka o Diego (później Isabelli) jest oczywiście jaskrawa, pewnie naciągana, bo pokazuje nie tylko zmianę płci aktywnego sportowca, ale także zmianę płci cyniczną i koniunkturalną, nastawioną na odniesienie sukcesu. Ktoś powie – nie ma opcji, żeby ktokolwiek zmieniał płeć tylko po to, żeby powiesić sobie na ścianie złoty medal. Inny zauważy – przecież w Tajlandii czy Kolumbii istnieją transseksualiści, którzy zmienili płeć, żeby uprawiać najstarszy zawód świata. Skoro ktoś przeprowadza tranzycję w celu zostania prostytutką, to czemu miałby tego nie zrobić z zamiarem wygrania wielkiego szlema? Jeśli w skrajnym ubóstwie żyje 691 milionów osób na świecie, a 23-letnia Iga Świątek zarobiła od początku swojej kariery ponad sto milionów złotych, to czy możemy wykluczyć, że ktoś nie zwęszy w ten sposób okazji na lepsze życie?

Czy to realny problem na dziś? Nie.

Czy może stać się realnym problemem w przyszłości? Może.

Sportowcy niszczą swoje organizmy dopingiem. Plamią swoje ideały ustawianiem meczów. Zawodniczki z NRD posuwały się nawet do zachodzenia w ciążę tuż przed zawodami (co miało poprawiać ich wydolność), by po powrocie dokonywać aborcji. Albo szprycowały się testosteronem do tego stopnia, że po latach wyglądały jak stuprocentowi mężczyźni (zobaczcie zdjęcie). To nie jest scenariusz w stylu science-fiction.

Jednocześnie nie ma sensu odmawiać osobom transseksualnym prawa do szczęśliwego życia. Ktoś, kto nie zmieniał płci, prawdopodobnie nie potrafi sobie wyobrazić, czym jest dysforia płciowa. Ja nie potrafię i nie odważyłbym się na ocenianie tych emocji. Z pewnością nie ma przypadku w tym, że w Danii u osób transpłciowych notuje się 7,7 razy wyższy wskaźnik prób samobójczych względem ogółu społeczeństwa i 3,5 razy większy odsetek udanych prób. To nie dlatego, że – jak twierdzą niektórzy – osoby transpłciowe są niestabilne emocjonalnie. W głowach tych osób dzieje się prawdziwe piekło i nie potrafię zrozumieć, jak można to kwestionować, sprowadzając ich decyzje do fanaberii spowodowanej chwilową modą lub rzekomym zepsuciem zachodu. 

Natomiast nie zmienimy tego, że kobieta po zmianie płci będzie mieć większe szanse na zrobienie kariery w większości dyscyplin niż kobieta urodzona w ciele kobiety. Co zrobimy, jeśli naprawdę pojawi się transseksualna tenisistka, która zacznie rozstawiać po kątach całą konkurencję z Igą Świątek na czele? Wzruszymy ramionami? Uznamy, że to sprawiedliwe? Wielokrotnie dochodziło do towarzyskich starć kobiet z mężczyznami. W 1998 roku siostry Williams zmierzyły się w sparingu z Karstenem Braaschem, wtedy zawodnikiem z miejsca numer 203 w rankingu ATP, czyli kompletnym przeciętniakiem. Niemiec bezproblemowo wygrał z oboma paniami, z Sereną – 6:1, z Venus – 6:2. Przerwę w starciach spożytkował na spalenie dwóch papierosów, a po latach wyznawał: – Przygotowywałem się do meczu pijąc piwo i grając w golfa. Obie siostry mogą mówić, że ograła ich sześćsetna rakieta świata, bo na takim poziomie właśnie zagrałem.

To nie wina transseksualnych zawodniczek, że urodziły się w ciele mężczyzn. Tak jak moją winą nie jest, że urodziłem się zbyt niski, by mieć szanse na zrobienie kariery w koszykówce. Loteria genetyczna nie jest sprawiedliwa. A my musimy wybrać mniejsze zło – niesprawiedliwość wobec transseksualnych zawodniczek lub wobec całej reszty.

CZYTAJ WIĘCEJ O IGRZYSKACH:

Grafika wygenerowana przez sztuczną inteligencję 

Fot. newspix.pl

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Co zazwyczaj mówi piłkarz po transferze do Rakowa? Ja tylko przejazdem

Paweł Paczul
16
Co zazwyczaj mówi piłkarz po transferze do Rakowa? Ja tylko przejazdem

Paryż 2024

Ekstraklasa

Co zazwyczaj mówi piłkarz po transferze do Rakowa? Ja tylko przejazdem

Paweł Paczul
16
Co zazwyczaj mówi piłkarz po transferze do Rakowa? Ja tylko przejazdem
Liga Mistrzów

Niespodziewani goście z lig TOP5 na salonach. Jak poradzą sobie w Lidze Mistrzów?

Patryk Stec
2
Niespodziewani goście z lig TOP5 na salonach. Jak poradzą sobie w Lidze Mistrzów?

Komentarze

109 komentarzy

Loading...