Pierwsi latem wydali 90 milionów, drudzy niemal tyle samo. Wspólnymi siłami wzbogacili ligę włoską o takie nazwiska jak Kondogbia, Perisić, Montoya, Bacca czy Balotelli. Tak Inter, jak i Milan postawiły sobie latem jeden podstawowy cel: wyrwać się z marazmu. Zapomnieć o upokorzeniach, przegranych z pierdołami i odzyskać blask oraz poklask, który powinien iść w parze za nazwą i klubowymi barwami. W najbliższą niedzielę dwie mediolańskie jedenastki zmierzą się na San Siro. Chcieliśmy napisać “mediolańskie potęgi”, ale zaczekajmy… Potęgami w ostatnim czasie są co najwyżej w samym Mediolanie.
Krótko: faworytem Inter. Po pierwszych dwóch kolejkach sprawia wrażenie drużyny bardziej spójnej, zbudowanej z większym rozmachem i pomyślunkiem. Wiadomo, że skromne wygrane z Atalantą i Carpi nie są miarodajnym wyznacznikiem na resztę sezonu, ale z pewnością nastrajają bardziej optymistycznie niż przegrana Milanu z Fiorentiną i męczarnie z Empoli.
Milan jak na razie dostarcza więcej emocji obyczajowych niż boiskowych. Nie trudno domyśleć się za sprawą jakiego piłkarza. Jeśli ktoś choćby przez moment uwierzył w cudowną przemianę Mario Balotellego, już może postukać się w czoło. Kiedy przyjechał do Milanello i grzecznie uśmiechał się do dziennikarzy, odmawiając jakichkolwiek kontrowersyjnych komentarzy, niektórzy mogli pomylić go z kimś innym. Potem wprowadzono restrykcyjny kodeks, zaczerpnięty z włoskich sił powietrznych. Zabrania między innymi negatywnego wpływu na wizerunek klubu, nocnego chlania na umór czy fikuśnych fryzur. Nie minęło kilka tygodni, a Mario znowu stał się smakowitym kąskiem dla włoskiej prasy. Niekoniecznie tej opisującej bramki i asysty.
Niestety, okazało się, że Milan jest klubem bezjajecznym. Po tym, jak Balotelli przekroczył limit prędkości na tyle, że do końca roku odebrano mu prawo jazdy i powiedział “przepraszam, nie zauważyłem ograniczenia”, klub w żaden sposób nie zdecydował się go ukarać. Dlaczego? Bo nie złamał żadnego z zapisów restrykcyjnego kodeksu. Miał świecić przykładem, ale nie do końca mu wychodzi.
Czołową postacią Interu jest w tym momencie jego kapitan – Mauro Icardi. Jeden z najmłodszych kapitanów w historii klubu, a na pewno najmłodszy od 50 lat. Ostatnio miał kontuzję, ale wszystko wskazuje na to, że na Milan będzie już zwarty i gotowy. A na mecz oczekuje tym bardziej, że w derbach jeszcze nigdy nie trafił do siatki. Inna sprawa, że w meczu z Carpi kapitalnie zastąpił go Jovetić, zdobywając obie bramki. Trener Roberto Mancini – najlepiej zarabiający fachowiec w Serie A – w końcu może powiedzieć: mam problem bogactwa. Chyba po raz pierwszy od momentu, kiedy zwolniono go z arabskiej fuchy w Manchesterze City.
Milanowi z kolei, abstrahując od mdłej inauguracji, zarzuca się grube przepłacenie letnich zakupów. Włoscy eksperci specjalizujący się w mercato już teraz są przekonani, że 28-letni Carlos Bacca, mimo że piłkarzem jest bardzo dobrym, to jednak nikt inny raczej nie wyłożyłby na niego aż trzydziestu baniek. Za 25 milionów kupiony został 20-letni Alessio Romagnoli, który zdążył rozegrać ledwie jeden pełny sezon w Serie A – poprzedni, w Sampdorii, z dala od presji wielkiej marki. Teoretycznie lepszym interesem było wyłożenie 20 milionów za Andreę Bertolacciego, czyli świeżo upieczonego reprezentanta i faceta, który w ubiegłym sezonie był motorem napędowym Genoi, ale patrząc na kwoty w innych europejskich klubach to i tak raczej za dużo.
Ostatnie derby odbyły się 15 kwietnia, niecałe pięć miesięcy temu. Z dwudziestu dwóch piłkarzy, którzy wtedy zanudzili wszystkich na San Siro (było 0:0), zostało ledwie… sześciu. To będą derby wyjątkowe. Derby pod znakiem wyścigu zbrojeń i wychodzenia z bagna. Oba kluby, mniej lub bardziej rozsądnie, zainwestowały spore pieniądze. Oba są odmienione. Mecze z Carpi czy innymi pachołkami nie mają znaczenia. Kto jest lepszy? Rozstrzygnie to dopiero pierwsze w tym sezonie spotkanie faccia a faccia. Twarzą w twarz. Już w niedzielę.