Od piątku Walia jest na dziewiątym miejscu w rankingu FIFA, po raz pierwszy w historii choćby o oczko wyżej niż Anglia. Jeśli wygrają w niedzielę z Izraelem w Cardiff, na pewno podskoczą na czwarte miejsce, ale co ważniejsze – awansują na Euro 2016, czyli pojadą na jakikolwiek turniej pierwszy raz od 1958 roku. Nikt tak długo nie czekał na to, by znowu pojawić się na mistrzostwach. Podobnie czuła się tylko Turcja, która między mundialem w 1954 roku a Euro 1996 nie grała nigdzie przez 42 lata.
Walijczycy w piątek pokonali Cypr 1-0 i są już tylko trzy punkty od upragnionego awansu na Euro. Jak mówi Craig Bellamy, były reprezentant, wokół Garetha Bale’a zbudowano najprawdopodobniej najmocniejszy walijski zespół w historii. Skrzydłowy Realu Madryt, w reprezentacji wystawiany w środku, strzelił sześć goli i miał dwie asysty w eliminacjach, w których Walia uzbierała dziewięć bramek.
Teraz piłkarz Królewskich musi tylko poprowadzić kolegów do zwycięstwa nad Izraelem przy zapakowanym do ostatniego miejsca stadionie w Cardiff i Walia po raz pierwszy od 57 lat zakwalifikuje się na międzynarodowy turniej. W 1958 roku, gdy wywalczyła awans na mundial w Szwecji, też musiała pokonać Izrael. I też w Cardiff.
Choć John Charles, napastnik Juventusu nie strzelił wówczas żadnej bramki, to każdy walijski (i nie tylko) kibic wiedział, że to wokół niego kręci się gra całego zespołu. W końcu był gwiazdą włoskiego zespołu, do którego przeszedł za 65 tysięcy funtów, sumę wówczas niewyobrażalną. Fani we Włoszech go uwielbiali, nazywali go “Delikatnym Gigantem”, gdy ten przepychał się z agresywnymi obrońcami i zdobywał kolejne bramki. Był wybrany najlepszym piłkarzem sezonu, mimo tego, że obok niego grał włoski kapitan Giampiero Boniperti i Argentyńczyk Omar Enrique Sivori.
Po zakończeniu sezonu Charles wyjechał do Szwecji na mistrzostwa świata. Dotarli aż do ćwierćfinału, choć angielskie gazety pisały, że z początku koledzy z kadry grali tak, jakby byli onieśmieleni obecnością napastnika Juventusu. Gdy grali w grupie z Węgrami, ci najczęściej po prostu go kopali, żeby odebrać mu ochotę na grę. Udało się, ale dopiero po fazie grupowej, w ćwierćfinale z Brazylią. Tam Walijczycy bronili się dzielnie, ale w końcu padli po bramce Pelego.
Jeśli Walia awansuje w niedzielę do Euro, będzie mogła powiedzieć, że receptą na sukces jest obecność w składzie piłkarza któregoś z największych klubów z kontynentu. Był Juventus, teraz czas na Real. Nie udawało się dostać gdziekolwiek, gdy duet napastników stanowili Mark Hughes i Ian Rush, nie udawało się, gdy po lewej flance biegał Ryan Giggs. Najpewniej uda się dopiero z Balem, centralnym punktem kadry Chrisa Colemana.
Dlatego większość rywali wyspiarzy przede wszystkich chce powstrzymać Bale’a, nawet faulem, zaostrzając grę do granic możliwości. A Walijczycy odpowiadają tym samym. Chris Coleman, selekcjoner kadry wystawia jedenastkę nastawioną na walkę. Na Cyprze zagrało pięciu obrońców, dwóch defensywnych pomocników. Dopiero po Aaronie Ramseyu, Bale’u i napastniku Halu Robsonie Kanu można spodziewać się większej kreatywności. Może gdyby zdrowy był pomocnik Liverpoolu Joe Allen, to Walia grałaby bardziej technicznie.
Poza Ramseyem i Bale’m reprezentantów silnych europejskich klubów trzeba już szukać w defensywnie. Tam znajdziemy znakomicie ostatnio grającego stopera Ashleya Williamsa i Neila Taylora ze Swansea i Bena Daviesa z Tottenhamu (który jednak w dobrej formie nie jest). Reszta piłkarzy to rezerwowi z Premier League bądź podstawowi zawodnicy z Championship. Bez szału.
Dlatego Walia nie gra porywającego futbolu. Tylko raz w tych eliminacjach wygrała z różnicą większą niż jedna bramka – na wyjeździe z Izraelem 3:0. W pierwszym spotkaniu, z Andorą, wygrać udało się dopiero w końcówce po bramce Bale’a. Wówczas wydawało się, że Walijczycy nie podskoczą wyżej niż dotychczas, szybko będą bić się o to, żeby nie zająć ostatniego miejsca.
Co się zmieniło? Punktem zwrotnym było rzeczywiście czerwcowe zwycięstwo nad silną Belgią – wtedy wszyscy uwierzyli, że z tej drużyny może coś być, ale zalążki zmian widać było już wcześniej. Walijczycy zaczęli przypominać zespół z prawdziwego zdarzenia, głównie za sprawą Bale’a. Na zgrupowania zaczął przyjeżdżać w końcu nie piłkarz Tottenhamu, lecz zawodnik Realu Madryt. Choć wstydliwy i skromny, skrzydłowy stał się powodem dla którego ludzie zaczęli interesować się reprezentacją, a piłkarze chętniej przyjeżdżać na zgrupowania. Gdy selekcjoner Chris Coleman kupił zaufanie Bale’a, miał już przy sobie całą drużynę.
Nie było to takie proste, bo Coleman od początku miał pod górkę. Zastąpił uwielbianego przez wszystkich Garego Speeda, który w 2011 roku popełnił samobójstwo. Do tego na początku przede wszystkim przegrywał, potrafił też zapomnieć paszportu, gdy drużyna wylatywała do Macedonii na decydujący o być albo nie być w eliminacjach do mundialu w Brazylii mecz. Walijczycy przegrali 1-2, a Coleman na pomeczowej konferencji prasowej był buńczuczny, nie chciał nawet przeprosić kibiców.
Krok po kroku poprawiał pozycję i zbudował w końcu silny zespół. Zbudował zespół, ale raczej nie dynastię, bo historia sukcesu walijskiej reprezentacji nie będzie jednak długotrwała. To nie Niemcy, Belgowie czy nawet Islandczycy, którzy sukcesy osiągają dzięki skrupulatnej pracy z młodzieżą. Jeden Gareth Bale i kilkunastu nieźle wyszkolonych piłkarzy – tyle dziś wystarczy, by wyprzedzać Belgię w grupie.
JS