Reklama

Marc Cucurella. Człowiek, który się hejterom i fryzjerom nie kłaniał

Paweł Wojciechowski

Autor:Paweł Wojciechowski

13 lipca 2024, 10:56 • 12 min czytania 9 komentarzy

Wielkie turnieje tworzą często bohaterów nieoczywistych, wobec których nawet selekcjonerzy mają ograniczone oczekiwania. Czasem są po prostu rezerwową opcją, która podczas imprezy rangi mistrzowskiej okazuje się nie tylko konieczna, ale też absolutnie najlepsza. Takim wyborem okazał się podczas tegorocznego Euro Marc Cucurella, jeszcze kilka miesięcy temu daleki kandydat Luisa de la Fuente do gry na lewej obronie kadry La Furia Roja. Rozpoczął jednak imprezę w pierwszej jedenastce i został z miejsca ulubieńcem kibiców, nie tylko z powodu ekstrawaganckiej, jak na piłkarza, fryzury. Wyjątkiem są tu jedynie sympatycy kadry gospodarzy, ale o tym później.

Marc Cucurella. Człowiek, który się hejterom i fryzjerom nie kłaniał

Bo ta historia zaczyna się ponad 25 lat temu. Jeśli jesteś z Katalonii, najczęściej wszystkie drogi prowadzą do jej stolicy. Historia Marka Cucurelli nie mogła potoczyć się inaczej, bo urodził się i wychował właśnie w tej części Hiszpanii. Choć zaczynał w małym klubie w miejscowości Alella, gdzie przyszedł na świat, to szybko został skaperowany przez akademię Espanyolu Barcelona, w której grał przez sześć lat.

Jako czternastolatek przeniósł się już do katalońskiego hegemona, czyli FC Barcelony. Wtedy, w 2012 roku, był to futbolowy szczyt, o jakim marzył każdy młody piłkarz. Choć drużyna prowadzona przez Pepa Guardiolę, która wydawała się bytem doskonałym, była już w okresie schyłkowym, to wciąż rozpalała wyobraźnię juniorów, którzy chcieli trenować w sławnej La Masii, gdzie w tych samych szatniach przed nimi przebierali się Messi, Xavi, Iniesta, czy Busquets. 

Niechciany w Barcelonie

Cucurella jednak w Blaugranie nigdy na poważnie nie zaistniał. Kiedy zaczął pukać do drzwi pierwszej drużyny, to jej ówczesny szef, Ernesto Valverde nawet mu ich nie uchylił, pozwalając jedynie na siedmiominutowy debiut w jednej z pierwszych rund Pucharu Króla w 2017 roku. Cucurella ogrywał się więc w barcelońskich rezerwach, a na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Hiszpanii swój premierowy występ zaliczył dopiero po wypożyczeniu do Eibar, jako 20-latek.

Reklama

Tam spotkał na swojej drodze Jose Luisa Mendilibara, bardzo doświadczonego trenera, znanego z prowadzenia hiszpańskich średniaków, z którymi potrafił osiągać wyniki ponad stan. Swoją drogą 63-latek został na europejskiej scenie doceniony dopiero teraz, kiedy doprowadził dwa kolejne zespoły w dwóch ostatnich sezonach do triumfów w europejskich pucharach. Najpierw wygrał Ligę Europy z Sevillą, a w minionej kampanii trofeum za zwycięstwo w Lidze Konferencji Europy podnieśli jego obecni podopieczni z Olympiakosu Pireus. 

I to właśnie ten trener wydobył uśpiony potencjał z Cucurelli. Piłkarz stał się po roku współpracy z Mendilibarem całkiem innym zawodnikiem. – Nie jest ani szybki, ani silny, ani doskonały technicznie. Patrząc na poszczególne elementy jego gry osobno, nie należałoby na niego stawiać. Ale to świetny piłkarz wykazujący się inteligencją w grze i dokonujący na boisku dobrych wyborów – przyznał jego ówczesny szkoleniowiec.

Choć po powrocie z Eibar w Barcelonie nadal nie było dla Cucurelli miejsca, nie brakowało chętnych do zatrudnienia lewego obrońcy. Dla Dumy Katalonii nadchodziły chude lata, a już wkrótce w podstawowym składzie upadłego giganta można było zobaczyć takie “tuzy”,  jak Oscar Mingueza, Ilaix Moriba, Trincao, czy Martin Braithwaite. Lewa strona obrony była jednak wciąż zabetonowana przez utytułowanego i doświadczonego Jordi Albę.

Dlatego właśnie piłkarz z lwią grzywą udał się na następne wypożyczenie, tym razem do Getafe. Tam zrobił kolejne postępy, próbując swoich sił na nowych pozycjach, także z większym naciskiem na ofensywę. Jednak wciąż najczęściej grywał po lewej stronie boiska. Klub z przedmieść Madrytu po pierwszym udanym sezonie skorzystał z opcji pierwokupu i zapłacił w 2020 roku Barcelonie ponad jedenaście milionów euro. Okazało się, że kwota wcale nie była wygórowana, bo już po roku Cucurella przeniósł się do Brighton za sumę o siedem milionów wyższą. Do tego zaliczył upragniony debiut w seniorskiej reprezentacji La Roja. Był to jednak epizod, bo przez kolejne dwa i pół roku pozostawał niewidzialny zarówno dla Luisa Enrique, jak i jego następcy, Luisa de la Fuente.

Przepłacony w Chelsea

Tymczasem Premier League miało być dla obrońcy ostatecznym testem jakości. Hiszpan zdał go na tyle dobrze, że zainteresowały się nim Chelsea i Manchester City. Pep Guardiola, który zagiął parol na rodaka wybranego graczem sezonu w Brighton, chciał wkomponować go do składu kosztem niechcianego już Zinczenki. Władze The Blues, aby przelicytować zdeterminowanego szkoleniowca The Citizens, zapłaciły ostatecznie 65 milionów euro, stawiając go w trójce najdroższych hiszpańskich piłkarzy obok Alvaro Moraty i Kepy Arrizabalagi. Wszyscy trzej zresztą ustanowili rekordy transferowe właśnie za sprawą londyńskiego klubu, a Cucurella dodatkowo zyskał tytuł najdroższego bocznego obrońcy w historii odbierając to miano Achrafowi Hakimiemu.

Reklama

Ta astronomiczna cena naznaczyła zresztą zwłaszcza jego pierwszy sezon na Stamford Bridge. Hiszpan już nie był tak spektakularny, jak w zespole Mew. – To dobry zawodnik – pisano wówczas w hiszpańskich mediach – Po prostu nie jest wart 60 milionów euro.

I rzeczywiście, miał ogromne trudności z udowodnieniem, że jest wart takiej ceny. Trafił do tego na trudny okres dla Chelsea, która po odejściu Romana Abramowicza i przy problemach z finansowym fair play znacznie obniżyła loty, stając się ligowym średniakiem. Cucurella był wprawdzie podstawowym graczem The Blues, ale jego statystyki i wpływ na wyniki drużyny nie były powalające. Wciąż wypominano mu ile za niego zapłacono, wyliczając boiskowe wpadki, o które było nietrudno przy bardzo chimerycznie grającym zespole. – Ludzie oczekiwali, że jeśli zostałem kupiony za tyle pieniędzy, to będę na boisku robił jakieś cuda. A ja jestem tylko członkiem zespołu – mówił niedawno o tamtym okresie sam zawodnik.

Zmagał się z urazami, jego występy były nierówne i wkrótce stał się kozłem ofiarnym dla sfrustrowanych kibiców. Cucurella był uważany za jeden z najbardziej kłujących w oczy przykładów nadmiernego, a wręcz destrukcyjnego wydawania pieniędzy przez Chelsea. Stał się w pewnym momencie pośmiewiskiem, a nawet obiektem hejtu. Kibice wyrażali niezadowolenie i gwizdali na niego, widząc w wyjściowej jedenastce. Patrzyli na obrońcę, który nie potrafił bronić i dostawali niewiele dowodów na to, że jest to ten sam piłkarz, który dał Brighton tak wiele sezon wcześniej. Byli nawet rozczarowani, gdy Manchester United zdecydował się w ostatniej chwili nie wypożyczać go zeszłego lata.

Choć nowy szkoleniowiec Mauricio Pochettino po przyjrzeniu się Hiszpanowi postanowił jednak z Cucurelli nie rezygnować, to miniona kampania znów rozpoczęła się dla niego nie najlepiej. Były momenty, w których Argentyńczyk niechętnie mu ufał. Na lewej stronie defensywy w pierwszej połowie sezonu często korzystał z usług młodego Leviego Colwilla, przesuniętego z konieczności ze środka obrony. Nikt też nie wydawał się szczególnie zaniepokojony, gdy Hiszpan został wykluczony na trzy miesiące po operacji kostki w grudniu. Jego powrót do gry w marcu nie wydawał się powodem do świętowania, ale wtedy właśnie nastąpiła ogromna zmiana. Nagle stał się ważnym punktem coraz lepiej grającej drużyny ze Stamford Bridge, a jego występy pod koniec minionej kampanii uciszyły krytyków.

Odrodzony u Pochettino

W drugiej połowie sezonu Cucurella pełnił nietypową rolę. Grał jako lewy obrońca, ale często przemieszczał się w środkową strefę boiska i pomagał w rozegraniu. Hiszpan przyznał, że takie rozwiązanie było dla niego strzałem w dziesiątkę. – Zmiana roli bardzo mi się podobała. Starałem się robić wszystko co w mojej mocy, by pomagać drużynie, a jeśli gram na większej liczbie pozycji i pomagam zespołowi, jestem szczęśliwy – przyznał Hiszpan. – Myślę, że osiągnąłem najwyższą formę od momentu dołączenia do Chelsea. Pierwszy sezon i początek ostatniego był trudny. Później doznałem urazu i miałem kilka miesięcy przerwy. Po kontuzji czułem się bardzo dobrze, grałem na wysokim poziomie i cieszę się, że mogłem pokazać swoje umiejętności, ponieważ czasami było trudno – dodał.

Rola Cucurelli okazała się kluczowa, bo znalezienie odpowiedniej formuły w środku pola było wyzwaniem dla Chelsea przez cały sezon. Po kontuzji Enzo Fernandeza Pochettino zaczął eksperymentować z ustawieniem linii pomocy i coraz częściej widział w niej 25-letniego Hiszpana, obok Gallaghera i Caicedo. Zaczęto zastanawiać się nawet, dlaczego tak długo zwlekał ze zmianą zakresu zadań na boisku dla walecznego Cucurelli. 

Ten nieoczekiwany wzrost akcji Hiszpana u szkoleniowca i kibiców The Blues zbiegł się też z fantastyczną końcówką sezonu Chelsea. Po dwóch z rzędu kwietniowych porażkach z Arsenalem i City, do końca sezonu już nie przegrali spotkania. Wygrali aż pięć z sześciu ostatnich meczów, zapewniając sobie rzutem na taśmę szóste miejsce w tabeli i udział w europejskich pucharach

Nagle Cucurella, z najbardziej przepłaconego piłkarza stał się ulubieńcem kibiców, śpiewających nawet piosenki o jego ekscentrycznej fryzurze. Stał się postacią kultową, choć nadal gol i cztery asysty w 59 spotkaniach nie zwalały z nóg. Skończyły się też plotki, a wręcz życzenia sympatyków Chelsea, żeby został sprzedany. Nikt nie wyobraża już sobie The Blues bez Hiszpana z lwią grzywą. 

Piłkarz zresztą sam podkreślał uparcie w wywiadach, że w Londynie jest szczęśliwy, a jego partnerka Claudia Rodriguez i ich trójka dzieci, którzy są niemal na każdym jego meczu, również świetnie się czują w angielskiej metropolii. 

La Liga jest moim domem, ale to wspaniałe doświadczenie dla mnie i mojej rodziny – mówił piłkarz pytany o ewentualną zmianę barw klubowych już po udanej końcówce sezonu. – Ostatnia rzecz, o jakiej teraz myślę, to transfer do Barcelony – dodał nagabywany o powrót na Camp Nou.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez MARC CUCURELLA (@cucurella3)

Wygląda więc na to, że Cucurella będzie miał swoje miejsce w sezonie 2024/25, który drużyna znów rozpocznie pod wodzą nowego szkoleniowca, Enzo Mareski. Nawet jeśli sternicy klubu ze Stamford Bridge podpisali już kontrakt z kolejnym młodym obrońcą grającym głównie po lewej stronie, Hiszpan może spać spokojnie. 20-letni portugalski talent z FC Basel, Renato Veiga, podpisał już z londyńskim klubem umowę wartą 15 milionów funtów, ale musi się przygotować na bycie jedynie opcją rezerwową. Tym bardziej, że czerwcowe Euro musiało jeszcze bardziej podbić pewność siebie hiszpańskiego obrońcy.

Bo udana końcówka sezonu nie umknęła również selekcjonerowi reprezentacji Hiszpanii. Przez cały czas gry w Chelsea był poza szeroką kadrą powoływaną na kolejne zgrupowania przez Luisa de la Fuente, który przejął w niej stery po nieudanym mundialu w Katarze w grudniu 2022 roku. Cucurella ze swoimi problemami w klubie był przy wyborze lewego obrońcy wciąż nie tylko w cieniu Alby (znowu!!!), ale też nowego barcelońskiego talentu Alejandro Balde i Jose Luisa Gayi z Valencii. Na początku bieżącego roku sytuacja się jednak zmieniła. Pomnikowy Alba zeszłego lata zakończył oficjalnie reprezentacyjną karierę, a jego następcy, czyli Balde i Gaya doznali poważnych kontuzji. W orbicie zainteresowań de la Fuente znalazł się więc wreszcie defensor Chelsea. Hiszpański selekcjoner sięgnął zresztą po dobrze znanego sobie piłkarza. W końcu Cucurella był etatowym reprezentantem Hiszpanii w kadrach juniorskich prowadzonych przez tego szkoleniowca. Zdobywali razem brąz europejskiego czempionatu U-21 w 2021 roku, a także srebro na igrzyskach olimpijskich w tym samym roku. 

Odkryty dla kadry

Na swój drugi występ w barwach La Roja musiał więc poczekać prawie trzy lata, ale jak już wrócił nie oddał miejsca nawet Alejandro Grimaldo, który po fantastycznym sezonie w Bayerze Leverkusen (12 goli i 19 asyst) był typowany przez ekspertów do zajęcia pozycji, którą przez wiele lat na wielkich turniejach okupował pomnikowy Jordi Alba. Cucurella, choć nie olśniewał, to grał dokładnie tak, jak określił go wspomniany Mendilibar kilka lat wcześniej – solidnie i inteligentnie.

I tak samo jak w Chelsea, kiedy już odpalił nikt nawet nie pisnął o Grimaldo. Na samym turnieju poza najbardziej charakterystyczną fryzurą pokazał dużą jakość już w pierwszym spotkaniu z Chorwacją, a w meczu z Włochami ostatecznie przekonał do siebie niedowiarków. Sto procent celnych podań, pięć stworzonych przez niego okazji bramkowych i 80 procent wygranych pojedynków w starciu z obrońcami tytułu złożyło się na występ niemalże wybitny.

W fazie pucharowej zabrakło może fajerwerków, ale jego wciąż świetna postawa musi zaskakiwać, zważywszy na to gdzie był jeszcze pięć miesięcy wcześniej. Ba, nawet kilka tygodni temu, tuż przed turniejem w Niemczech został znów wywołany przez Gary’ego Neville’a. – Cena za niego wciąż, szczerze mówiąc, zadziwia wszystkich do dziś – powiedział z przekąsem były obrońca Manchesteru United.

Zawsze uśmiechnięty

Tymczasem teraz Cucurella jest jednym z najpewniejszych punktów finalistów Euro i bez wątpienia do tej pory najlepszej i najrówniejszej drużyny tego turnieju. Podkreśla się też jego fantastyczną współpracę z młodym Nico Williamsem, skrzydłowym który biega po tej samej stronie boiska co lewy obrońca Chelsea. Mówiąc o swoich świetnych relacjach z zawodnikiem Bilbao, Cucurella wyjaśnił ich źródło podczas jednej z konferencji prasowych: – Chemia tworzy się poza boiskiem. Znaleźliśmy ją bez szukania. Mamy podobne osobowości, lubimy żartować i tak się tworzy ta więź, którą potem widać na murawie. On wie, że jeśli popełni błąd, ja jestem obok niego. I tak to działa. Niech on zajmie się wymyślaniem czegoś z przodu, a ja będę tam, gdzie będzie trzeba.

Jego pozytywne nastawienie nie zmieniło się nawet wtedy, kiedy był mocno wybuczany przy każdym kontakcie z piłką podczas półfinałowego meczu z Francją. Było to efektem jego zagrania ręką w polu karnym, które nie zostało przez angielskiego sędziego Anthony’ego Taylora zakwalifikowane jako pretekst do podyktowania rzutu karnego w dogrywce meczu ćwierćfinałowego Hiszpanów z gospodarzami turnieju. Został więc mimowolnie wrogiem numer jeden fanów gospodarzy, choć w tej akcji i tak jeden z Niemców wcześniej był na spalonym, więc tematu ręki i tak prawdopodobnie by nie było, nawet gdyby gwizdnął to Anglik. Ale kto wytłumaczy to przybitym fanom niemieckiego zespołu, nie mogącym pogodzić się z porażką swoich ulubieńców? Cucurella zareagował w typowy dla siebie sposób.

Uderzył mnie w rękę, ale zobaczyłem, że arbiter bardzo szybko powiedział “nie, nie” i to mnie uspokoiło. Jeśli eksperci sędziowscy mówią, że to nie jest zagranie ręką, to nie jest i tyle. Gdyby Niemcy wygrali, nie rozmawialibyśmy o tym. Takie rzeczy się zdarzają, takie są decyzje. My mogliśmy narzekać, że Kroos powinien był otrzymać czerwoną kartkę – powiedział z uśmiechem na ustach. Dokładnie takim samym jak wtedy gdy podczas jednego ze spotkań Premier League za włosy pociągnał go Cristian Romero, a Cucurella skwitował to: – Poprzedni raz zdarzyło mi się to, kiedy miałem dwanaście lat. Myślałem, że w dorosłym futbolu ludzie nie robią już takich rzeczy.

Nieodłączny uśmiech, ogromne poczucie humoru, bujna fryzura, pogodne usposobienie i silna więź z rodziną to na pewno atrybuty niezbędne dla każdego kandydata na ulubieńca kibiców. I tak się składa, że wszystkie ma w ręku Marc Cucurella. Obiecał mamie, że nigdy nie zetnie swoich włosów, żeby zawsze mogła go łatwo rozpoznać na boisku, a w jednym z wywiadów powiedział, że jego partnerka nie wpuściłaby go do domu, gdyby to zrobił. Nawet kiedy podczas meczu zdarzają się nerwowe sytuacje, on potrafi je przekuć w żart. A każdą przeciwność losu stara się odwrócić na swoją korzyść. Tak było w Chelsea, tak było w kadrze. Na razie wciąż mu się udaje, także na tym turnieju. Czy w niedzielę po ostatnim gwizdku również będzie miał powody do uśmiechu? Na pewno nawet jeśli przegra, to ciężko będzie mu dalej nie kibicować. No, chyba że akurat urodziłeś się między Odrą a Renem. Wtedy Cucurelli możesz już nie pokochać…

WIĘCEJ NA WESZŁO O KADRZE HISZPANII:

Fot. Newspix

Kibic FC Barcelony od kiedy Koeman strzelał gola w finale Pucharu Mistrzów, a rodzice większości ekipy Weszło jeszcze się nawet nie znali. Fan Kobe Bryanta i grubego Ronaldo. W piłce jak i w pozostałych dziedzinach kocha lata 90. (Francja'98 na zawsze w serduszku). Ma urodziny tego dnia co Winston Bogarde, a to, że o tym wspomina, potwierdza słabość do Barcelony i lat 90. Ma też urodziny tego dnia co Deontay Wilder, co nie świadczy o niczym.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Mocny transfer wewnętrzny w Ekstraklasie? Legia zainteresowana młodym obrońcą

Szymon Janczyk
0
Mocny transfer wewnętrzny w Ekstraklasie? Legia zainteresowana młodym obrońcą
Inne kraje

Chińska potęga utopiona w korupcji. Kłamstwa, zastraszanie i dożywocia

Szymon Piórek
0
Chińska potęga utopiona w korupcji. Kłamstwa, zastraszanie i dożywocia
Ekstraklasa

Chciała go Legia, on wreszcie błyszczy w Lechu. „Może grać w reprezentacji Portugalii”

Jakub Radomski
1
Chciała go Legia, on wreszcie błyszczy w Lechu. „Może grać w reprezentacji Portugalii”

EURO 2024

Ekstraklasa

Mocny transfer wewnętrzny w Ekstraklasie? Legia zainteresowana młodym obrońcą

Szymon Janczyk
0
Mocny transfer wewnętrzny w Ekstraklasie? Legia zainteresowana młodym obrońcą
Inne kraje

Chińska potęga utopiona w korupcji. Kłamstwa, zastraszanie i dożywocia

Szymon Piórek
0
Chińska potęga utopiona w korupcji. Kłamstwa, zastraszanie i dożywocia
Ekstraklasa

Chciała go Legia, on wreszcie błyszczy w Lechu. „Może grać w reprezentacji Portugalii”

Jakub Radomski
1
Chciała go Legia, on wreszcie błyszczy w Lechu. „Może grać w reprezentacji Portugalii”

Komentarze

9 komentarzy

Loading...