Takich reprezentacji już nie robią. Zmarszczone czoła, zaciśnięte usta i gaz od pierwszej do ostatniej minuty. Turcy pokazują, że jest jeszcze jakaś nadzieja dla wszystkich darzących wielkie turnieje miłością romantyczną – grają, jakby im się chciało, choć czasem odrobinę brakuje. Dziś umiejętnie dotrzymywali im tempa Holendrzy, którzy po kilkudziesięciu minutach nijakiego występu w końcu odpalili wrotki i udowodnili, że mają po prostu więcej jakości od piłkarzy urodzonych nad Bosforem.
Piękne są te wszystkie pomeczowe obrazki, na których jedenastu zmachanych facetów pada na murawę z wycieńczenia. Sport ze starożytnego słownika – do odciny i z całego serca. Piłkarze Vincenzo Montelli naprawdę grali w Niemczech tak, że można ich było polubić. Szczególnie gdy wszystkie te wielkie firmy prezentują się poniżej wszelkiej krytyki, na sztandarach niosąc kunktatorstwo.
Holandia to jednak na ten moment ekipa z pogranicza wielkiej i średniej. Z jednej strony niemrawe podrygi w pierwszej połowie spotkania i niemoc tuż po zmianie stron, dokładnie jak wielcy faworyci. Z drugiej – co najmniej solidna końcówka i utrzymanie nerwów na wodzy pod naporem zranionych i ambitnych Turków.
Holandia – Turcja 2:1. Tylko Turków żal…
Należy się dobre słowo pokonanym, więc od nich zaczniemy. Piłkarze Montelli znów byli dziś drużyną i zostawili na boisku mnóstwo sił. Symbolem tej walecznej paki niech będzie niezmordowany Baris Yilmaz, który nękał dziś niemiłosiernie Virgila Van Dijka. Właściwie wyglądało na to, że turecki napastnik nie umie się zatrzymać – biegał jak szalony i co chwilę podgryzał pilnującego go rosłego obrońcę. Gryzł trawę i oddawał cześć starej szkole gry na turniejach reprezentacyjnych.
Ale też nie tylko on. Przez długi czas naprawdę nieźle radziła sobie linia obrony, swoje zrobili Guler i Calhanoglu. Z linii bocznej dowodził butny Montella, który przystępował do tych mistrzostw z bagażem niepochlebnych opinii kibiców, a z Niemiec wróci do Turcji z tarczą, a nie na niej.
Ćwierćfinał to naprawdę spory sukces jego i jego podopiecznych. Nie ma sensu udawać, że jest inaczej, tym bardziej że Turcy żegnają się z turniejem w sposób więcej niż godny. Dzięki, że tu byliście panowie! Nie było chociaż tak nudno…
Na dobrą grę nigdy nie jest za późno
Teraz słowo o Holendrach. Ci skąpani w oranżu panowie piłkarze zasługują na odrobinę uznania, bo gdy gra im się nie za bardzo kleiła, zdołali przełamać impas. Najpierw piękny, podręcznikowy niemal strzał Stefana de Vrija, po równie doskonałej wrzutce Memphisa Depaya. Po chwili uparty Cody Gakpo pakujący piłkę do siatki nogami Merta Muldura.
Oba trafienia są dowodem na to, że Oranje, jak to się ładnie mówi, są po prostu lepsi piłkarsko. Wystarczyła chwila, by namieszać w wyglądających na zorganizowane szykach Turków i przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść.
Teraz przed piłkarzami Ronalda Koemana starcie z męczącą siebie i wszystkich dookoła Anglią. Rozum podpowiada, że to nie będzie wielkie widowisko, ale oby się ten rozum mylił.
Zmiany:
Legenda
Czytaj więcej o Euro 2024:
- Ruben Vargas. Włosi długo będą pamiętać jego nazwisko, ukarze i Anglików?
- Upada mit o szwajcarskim kopciuszku. To jedna z najlepszych drużyn świata
- Frankfurtem rządzi crack. Euro w mieście zombie
- Luis de la Fuente – Nikt w niego nie wierzył, a zbudował najlepiej grającą Hiszpanię od lat
- Lamine Yamal. Historia cudownego dziecka z dystryktu „304”
Fot. Newspix