To, co najważniejsze o 15:30 w Ekstraklasie, działo się dziś w Mielcu. Tam bowiem mierzyły się dwie drużyny, którym widmo spadku od początku sezonu zagląda w oczy. Termalica podjęła Lecha, przybliżając drużynę Skorży do wycieczek po Suwałkach, Chojnicach i Kluczborku w przyszłych rozgrywkach. W Zabrzu natomiast doszło do czegoś, co w zasadzie trudno nazwać meczem, konfrontacją czy nawet potyczką. To było po prostu spotkanie starych znajomych uprawiających ten sam zawód, którzy zamiast spędzić upalne popołudnie nad rzeką, postanowili z niewiadomych względów zająć antenę Canal+ Sport 2. Coś jak mecze TVN-u ze strażakami, tylko tempo dwa razy niższe.
Co tam się działo? W zasadzie szkoda opisywać – ci, którzy odpuścili spotkanie Górnika z Cracovią, mogą się czuć moralnymi zwycięzcami i de facto zasługują na plusa tego meczu. Tempo – poza kilkoma nielicznymi zrywami – trudno nawet nazwać spacerowym. Doszło wręcz do tego, że z tej wszechogarniającej apatii nawet nieźli zawodnicy zapomnieli, jak się gra w piłkę. Kapustka raz za razem miał problemy z przyjęciem, Budziński przeszedł obok meczu, a Jendrisek dał najgorszą zmianę w historii Ekstraklasy. Szarpał tradycyjnie Rakels, kilka wrzutek miał Deleu, a gola strzelił ten, który nie strzela wręcz z zasady. Czyli Zjawiński. I to po naprawdę ładnym uderzeniu. Górnik? Harówka Madeja i stałe fragmenty Grendela, naciąganego MVP.
Tyle, drodzy państwo. Słoneczko przygrzało, można się rozejść. Dziwimy się tylko zabrzanom, że nie skorzystali z okazji na odskoczenie od dna, bo tak słabej Cracovii nie widzieliśmy od czasów… Hmm… Od poprzedniego sezonu?
Fot. FotoPyK