Gdy już zdawało się, że w minionych miesiącach o słabości polskiej grupy w eliminacjach mistrzostw Europy powiedziano wszystko, główny turniej postanowił temat odświeżyć, dostarczając nam jeszcze trochę kontentu. Porażka Czechów z Turkami oznacza, że drużyny, które w ten czy inny sposób dostały się na EURO z grupy E, nie wygrały w Niemczech ani razu.
Nie, nie, spokojnie. Znaku równości między Polską, Czechami i Albanią stawiać nie będziemy, bo nie wypada. Fakt, że cała trójka do spółki zgromadziła ledwie trzy punkty to jedno, drugie to sposób, w jaki każda z ekip żegnała się z turniejem. Czesi kiepsko spisali się z Portugalią, ale już w meczu z Gruzją mogli mówić o pechu – tych drugich uratował fenomenalny Giorgi Mamardaszwili. Nasi południowi sąsiedzi na koniec prali się z Turkami, dosłownie i w przenośni, na całego, nic nie robiąc sobie z przewagi liczebnej rywala.
Albania to inna para butów. Heroizmem i intensywnością dorównywała Czechom w edycji hamburskiej (zespół Ivana Haska najlepsze mecze zagrał na arenie HSV), ale broniła nawet gorzej od biało-czerwonych.
Zostańmy jednak przy reprezentacji Czech, bo jakby nie patrzeć to ona najdłużej pozostawała w grze o awans. Gdy polscy kadrowicze przepakowali już walizki, odliczając czas do wakacji, oni walczyli o jednego, jedynego gola, który pozostawiłby Turków w pokonanym polu, powodując rozpacz większej części Niemiec, która trzymała kciuki za kraj przodków. O ile jednak możemy docenić, że Czesi nie złożyli broni mimo niekorzystnych okoliczności, to czy na koniec faktycznie zapamiętamy ich jako pięknych przegranych?
Albania, Czechy Polska – grupa przegrywów z klęską na EURO 2024
Zupełnie nie, wystarczy przecież przypomnieć sobie, w jaki sposób reprezentacja Czech wykreowała większość sytuacji na niemieckim turnieju. Ich wielką siłą były stałe fragmenty gry i oczywiście nie ma w tym niczego złego, bo to też element futbolu, bardzo ważny zresztą, jednak kiedy za świetnym kopaniem stojącej piłki lub kapitalnymi wyrzutami zza linii bocznej nie idzie równie dobre operowanie futbolówką w ataku pozycyjnym, ciężko się dziwić, że mistrzostwa kończą się dla nich sromotną klęską.
Powiedzmy to wprost: Czechy były na tej imprezie Puszczą Niepołomice Europy. Wymowna jest statystyka przewidywanych bramek po wrzutach z autu, jeszcze bez uwzględnienia spotkania z Turcją.
Konkurencja jest wręcz zmiażdżona i gdy sięgniemy pamięcią do tego, w jaki sposób Czesi najczęściej zagrażali bramce swoich rywali, nikogo to specjalnie nie dziwi. Jak dali sobie nadzieję w ostatnim meczu fazy grupowym? Wrzucając rękami pocisk w pole karne Turków i korzystając z powstałego w tym wyniku zamieszania – odkładając już na bok to, czy sędzia powinien tę bramkę uznać. Drugą z trzech najgroźniejszych okazji także stworzyli w ten sposób.
Uwzględniając te sytuacje, w całym turnieju minimum siedem prób Czechów to efekt świetnie rozegranych autów. Ewenement. Gdy rozszerzymy spojrzenie na postawę Czechów o stałe fragmenty gry jako całość, jest jeszcze lepiej. Co trzeci strzał czeskiej drużyny był następstwem SFG. Więcej: oni naprawdę dobrze się w tym elemencie czuli, samemu nie dopuszczając rywala do dogodnych sytuacji.
Zazwyczaj rozpracowanie rywala pod tym względem przynosi względny sukces na mistrzowskiej imprezie. Tym razem zwycięstwo w rubrykach i kajecikach statystyków było pyrrusowe. W grę w piłkę Czesi okazali się najsłabsi. Chyba jednak obraziliśmy Puszczę Niepołomice takim porównaniem. Oni przecież się w lidze utrzymali.
***
Nie za bardzo jednak wypada nam się z reprezentacji Czech śmiać, biorąc pod uwagę to, co zrobiła z nami w eliminacjach mistrzostw Europy. Nie możemy nawet wykręcić się, że to dawno i nieprawda – w końcu drugie podejście do pokonania sąsiadów podjął już nie Fernando Santos, lecz Michał Probierz. Nie przegrał, ale satysfakcji z tego tyle, ile ze statystyk stałych fragmentów gry dla Czechów. Brak zwycięstw z czeską drużyną narodową i Mołdawią sprawił, że Probierz zamiast kwalifikacje uratować, wpadł do baraży i mógł dziękować poprzednikom – Jerzemu Brzęczkowi oraz Czesławowi Michniewiczowi – że w ogóle mu je zapewnili.
Punkt Albańczyków i Czechów jest dla nas kołkiem w serce. Cieszyliśmy się z remisu z Francuzami, bo i cieszyć się wypadało, to jednak wicemistrzowie świata. Krótką radość zepsuł jednak cios obuchem w głowę: jak słabi byliśmy, że nie doczłapaliśmy się nawet na drugie miejsce w grupie, z której drużyny ugrały na mistrzostwach Europy po punkcie?
Zostaje nam już tylko przepychanka o to, czyj punkt waży więcej, kto odpadł w gorszym stylu. To jednak przecież jak dyskusja, czy lepiej dostać w pędzel i mieć podbite jedno oko, czy oba. Satysfakcja żadna, ból w zasadzie ten sam.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Żyjemy, ale nie świętujemy. Oceny Polaków za Euro 2024
- Trela: Polski paradoks. Najlepszy wynik osiągnął skład nienastawiony na wynik
- N’Golo Kante, dawca uśmiechu
- Showman, wojownik, świr. Rustu Recber nie pozwalał na nudę
Fot. Newspix
fot. Newspix