Podczas poprzedniej edycji mistrzostw Europy obie polskie sztafety 4×100 metrów przyniosły nam sporo dumy. W rywalizacji kobiet Ewa Swoboda i jej koleżanki wybiegały srebrne krążki. Z kolei wśród panów sprinterzy w biało-czerwonych strojach wywalczyli brązowe medale. Dziś o powtórkę takich rezultatów będzie szalenie ciężko. Liderka naszej sztafety bardziej niż z rywalkami, zmaga się ze zmęczeniem, a poza tym zabraknie dwóch ważnych zawodniczek ze srebrnego składu. Z kolei panowie, poza medalami, wciąż walczą też o możliwość wyjazdu na igrzyska do Paryża. – Na dziś kwalifikacje na igrzyska daje czas 38.30. Jesteśmy w stanie to pobiec. Teraz zrobiliśmy 38.67 w eliminacjach, ale popełniliśmy dużo błędów – twierdzi lider zespołu, Dominik Kopeć.
ZMĘCZENIE SWOBODY
Zgodnie z zasadą, że kobiety mają pierwszeństwo, najpierw to im poświęcę słówko. Nasze sprinterki do Rzymu pojechały jako wicemistrzynie Europy, choć pod względem samych personaliów, takie przedstawienie sytuacji nie jest do końca prawdziwe. Z obecnego składu, srebrny medal przed dwoma laty wywalczyły bowiem wyłącznie Ewa Swoboda oraz Magdalena Stefanowicz. W Rzymie nie zobaczyliśmy kontuzjowanej Anny Kiełbasińskiej, a Marika Popowicz-Drapała (w Niemczech pobiegła w eliminacjach) chyba już na dobre zaadaptowała się do dłuższego dystansu 400 metrów. Tę dwójkę zastąpiły Monika Romaszko oraz Kryscina Cimanouska.
Do Wiecznego Miasta przybyła za to Pia Skrzyszowska. 23-latka zapewne będzie bardzo miło wspominać te zawody, ponieważ na 100 metrów przez płotki wywalczyła brązowy medal. – Jestem w składzie sztafety, więc liczę, że z dziewczynami pobiegniemy razem. Fajnie byłoby powtórzyć sukces z Monachium – powiedziała na gorąco po swoim sukcesie. Ostatecznie jednak Skrzyszowska zdecydowała się odpuścić bieganie płaskiej setki z koleżankami.
Czego zatem można było oczekiwać po występie naszych pań w Rzymie? Realnym celem był awans do finału. I ten udało się osiągnąć, jednak Biało-Czerwone zakwalifikowały się tam z ostatnim czasem (43.15). W swoim biegu zajęły dopiero piąte miejsce. Po występie okazało się jednak, że dwie z nich miały spore problemy przed występem.
Cimanouska dzień wcześniej biegła w półfinale na 200 metrów. Reprezentantka Polski miała ambicje, by awansować do głównego biegu, a tam nawet walczyć o medale. Tymczasem zajęła rozczarowujące siódme miejsce.
– Dziś [czyli we wtorek – dop. red.] postarałam się dać sobie więcej niż wczoraj. Czułam się lepiej, nawet patrząc na to, że spałam dwie godziny, bo przez całą noc miałam dużo myśli w swojej głowie. Ale co wyszło, to wyszło, jesteśmy w finale – powiedziała Cimanouska.
Z perspektywy trybun, najbardziej rozczarowywał bieg Ewy Swobody. Liderka polskiej sztafety jak zwykle kończyła bieg. Ale tym razem nie było mowy o tym, żeby wicemistrzyni Europy mijała kolejne rywalki.
Swoboda tak wytłumaczyła powody swojej gorszej dyspozycji: – Niestety w ogóle nie wypoczęłam. Nie wiem, kto wymyślił dekorację 100 metrów o 23:20, gdzie mamy jeszcze pół godziny drogi do hotelu. Także ja bardzo późno poszłam spać i jestem w ogóle nie wypoczęta. Mój układ nerwowy jest cały rozwalony, bo tak naprawdę było dużo emocji. Chciałam wszystko włożyć w tę sztafetę. Nie wiem, czy mi się udało, ale starałam się jak mogłam. Niestety nie była to ta Ewa z Bahamów. Nie była to ta Ewa, którą oglądacie często na ostatniej zmianie.
– Moja głowa jest w idealnym stanie. Ale fizycznie czuję, że jest dramat. Jest po prostu dramat. Bardzo mnie rozcięgno. Po bieganiu tu dostają też plecy, bo jest bardzo twardo. No i w ogóle całe nogi: dwójki, czwórki, wszystko po prostu umiera – powiedziała sprinterka z Żor.
26-latka znajdowała się w takim stanie fizycznym, że na świeżo po biegu głośno zastanawiała się, czy w ogóle podejść do dzisiejszej rywalizacji: – Nie czuję się zbyt dobrze. Więc albo odpuszczę bieg finałowy, bo nie będę ryzykować swoim zdrowiem, albo jak jutro wstanę i będę pełna sił, to będę biegać z dziewczynami. Jeszcze przy okazji zhejtuję: mam nadzieję, że to jest ostatnia impreza mistrzowska we Włoszech. Mam nadzieję, że się już nigdy tutaj nic nie odbędzie – dodała, odnosząc się do fatalnej organizacji tegorocznych mistrzostw Europy.
Dopytywana o to, czy rzeczywiście odpuści dzisiejszą rywalizację, Swoboda odparła: – Najpierw chciałabym odpocząć. Potem wam będę gadać co i jak. Ale mamy finał, więc jest cel minimum tego, co miałyśmy tu zrobić. Dziewczyny beze mnie sobie poradzą.
– Nie poradzimy sobie. Masz trzydzieści godzin, żeby odpocząć! – odparła jej stojąca obok Magda Stefanowicz.
Ostatecznie Ewa faktycznie zdołała zyskać trochę energii. Jej nazwisko znalazło się w składzie sztafety na wieczorny finał sztafet.
PANOWIE WALCZĄ Z CZASEM
Skoro już jesteśmy przy temacie igrzysk w Paryżu, to męska sztafeta 4 x 100 metrów jest jedyną polską ekipą sprinterów, która jeszcze nie uzyskała prawa startu w stolicy Francji. Panowie nie poradzili sobie podczas World Athletics Relays, lecz tam występowali bez Dominika Kopcia – lidera kadry, który jeszcze dochodził do siebie po kontuzji. Tym sposobem Polacy, by zapewnić sobie igrzyska, muszą zająć jedno z dwóch pierwszych miejsc w rankingu – czyli w oficjalnym starcie wykręcić odpowiednio dobry czas.
Dobrą okazją ku temu są właśnie mistrzostwa Europy w Rzymie. Stawka bowiem jest tutaj mocna i motywuje do szybkiego biegania. A sami biegacze bronią brązowego medalu, który wywalczyli przed dwoma laty.
ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl
W eliminacjach czwórka Marek Zakrzewski, Oliwer Wdowik, Łukasz Żak i Dominik Kopeć, pobiegła w czasie 38.67, który dał im trzecie miejsce i bezpośredni awans do finału.
– Tartan bardzo mi się podobał. Jeszcze nie mieliśmy okazji rozmawiać o tym z chłopakami. To tak właściwie jest pierwsza wzmianka o tej nawierzchni. Ale faktycznie, super mi się biegł ten wiraż. Międzyczas też pokazuje, że jest naprawdę dobrze – powiedział Łukasz Żak, który biegł na trzeciej zmianie.
Ale nie każdy z naszych zawodników miał podobnie pozytywne odczucia co do swojego występu. U biegnącego na drugiej zmianie Wdowika pod koniec było widać problemy, jakby sprinter nie mógł równo stawiać kroków.
– Chodzi o moje skurcze i to, że nigdy nie jestem w 100% zdrowy. Uważam, że tego tutaj zabrakło. Moja zmiana z Markiem Zakrzewskim była bardzo fajna, ale czułem u siebie, że ten bieg nie był taki, jaki mógłby być, przez te moje skurcze. Bo w trakcie biegu ten skurcz cały czas doskwierał i ledwo co dogoniłem Łukasza. Mam nadzieję, że nie przypłaciłem tego jakąś większą kontuzją i że to tylko skurcz – wytłumaczył Wdowik.
Kiedy pytam chłopaków o to, czy w finale są w stanie powtórzyć sukces z Monachium i zdobyć medal, są pewni siebie.
Zakrzewski: – Powalczymy, jak najbardziej, nie ma co się nawet zastanawiać, że żadnej walki nie podejmiemy. Myślę, że jak zrobimy dobre zmiany, to będzie dobry wynik. O medale będzie ciężko, ale damy z siebie wszystko. Jutro może być naprawdę fajnie.
– Dobre zmiany, dobry tor w finale i możemy walczyć. Teraz w eliminacjach uzyskaliśmy podobny czas, jak dwa lata temu w Monachium: 38.60-parę, a w finale daliśmy do pieca. Mam nadzieję, że w tym roku podobnie będzie to wyglądać. Jest ekipa, żeby to zrobić – dodał Dominik Kopeć.
Ale właśnie, nie tylko o medale rozchodzi się podczas mistrzostw Europy, lecz o przepustkę do Paryża. Ta naszych sprinterów ucieszyłaby zapewne jeszcze bardziej, niż krążek.
Kopeć: – Na dziś kwalifikacje na igrzyska dale czas 38.30. Jesteśmy w stanie to pobiec. Teraz zrobiliśmy 38.67 w eliminacjach, ale popełniliśmy dużo błędów. U mnie z Łukaszem zmiana odbyła się na 3-4 razy gdzieś tam na końcówce. Ja musiałem zwalniać i to nie była pewna zmiana, na niej troszeczkę straciliśmy. Jak powiedział Oliwer, on poczuł skurcz w nodze, więc prawdopodobnie też nie dał z siebie wszystkiego.
Gdy dopytuję, ile dokładnie mogą urwać z czasu z eliminacji, Dominik odpowiada: – W mojej zmianie z Łukaszem myślę, że ze na pewno ze dwie, trzy dziesiąte.
Wdowik natomiast dodaje: – U mnie indywidualnie na pewno dwie dziesiątki co najmniej, gdyby nie skurcze. Jesteśmy w gazie i to było dzisiaj widać, bo te zmiany nie były wszystkie perfekcyjne, a czas – na to, jak pobiegaliśmy – jest bardzo dobry.
Jeżeli zatem założenia nie mylą polskich sprinterów, to będą oni w stanie pokonać cztery razy 100 metrów w czasie lepszym, niż wspomniane przez Kopcia 38.30. A wtedy bardzo prawdopodobne będzie, że poślemy do Paryża komplet naszych sztafet, bowiem pozostałe wywalczyły już awans na igrzyska. O tym czy tak się stanie, przekonamy się dziś o godzinie 22:50, podczas ostatniej konkurencji rozegranej na tegorocznych mistrzostwach Europy.
Fot. Newspix
Czytaj więcej o lekkoatletycznych mistrzostwach Europy w Rzymie:
- Przepis na sukces? Wesprzeć Natalię. Aniołki powalczą dziś o medal
- Czy Maria Andrejczyk to polski Guillermo Ochoa?
- Oto nowa królowa polskich czterystu metrów. Natalia Kaczmarek Pierwsza!
- „Babcia wróciła”. Rywalki się zmieniają, a Anita Włodarczyk wciąż na podium
- Dziewczyna, której można nie lubić, ale nie można nie doceniać