Nie będziemy was czarować – to nie było spotkanie, dla którego warto było włączyć telewizor. Bo tak jak Almeria mogłaby już zacząć wakacje po wcześniej przyklepanym spadku, tak też Barcelona po odpadnięciu z Ligi Mistrzów i stracie szansy na dogonienie Realu spompowała się mentalnie. W ostatnich tygodniach nie powala formą, a jeśli już na coś można zwracać uwagę, to na pojedyncze historie w czasie meczów. Tak jak na tą, że znów zabłysnął Fermin Lopez, a przy jednej z bramek asystował mu inny niż zwykle 17-latek w talii Xaviego, Hector Fort.
I w zasadzie to by było na tyle, jeśli chodzi o podsumowanie pierwszej połowy. Fort popisał się fajnym dośrodkowaniem, a Fermin po raz kolejny pokazał, że jednym z jego największych atutów jako środkowego pomocnika jest wykańczanie akcji w polu karnym. Właśnie on oddał też groźny strzał z dystansu, co składało się na większość zagrożenia tworzonego przez Barcelonę. Jeszcze poza słupkiem Yamala nie zobaczyliśmy nic więcej, co mogło premiować Barcę. Ba, Almeria, która grała dzisiaj tylko po to, żeby po prostu odbębnić spotkanie w terminarzu, potrafiła mieć równie dobre okazje. Naprawdę niewiele brakowało, żeby Embarba zrobił gościom kuku, ale w jednej z kontr tylko obił aluminium.
1:0 po 45 minutach nie mogło zadowalać ani Xaviego, ani kibiców Barcelony. Co więcej, przy takim wyniku istniało realne zagrożenie, że Barca ten mecz zwyczajnie przerżnie. Okej, może i trzecia Girona przegrała z Villarrealem i właściwie wyłożyła “Dumie Katalonii” spokojniejszą końcówkę sezonu na tacy. Ale, licząc z meczem z Almerią, to były jeszcze trzy kolejki, podczas których drugiego miejsca w tabeli należało bronić.
I nie mówimy o “obronie”, którą odstawiła Barcelona tuż po wyjściu na drugą połowę. Bo fakt, że wynik się wtedy nie zmienił, Xavi może zawdzięczać wyłącznie Lozano, który zamiast wybrać róg i w przypadkowej sytuacji w polu karnym dopełnić formalności, popełnił niewiarygodne pudło.
A czego nie wykorzystał Lozano, znów na bramkę zamienił Fermin Lopez. W ten sam sposób, ze świetnym timingiem w obrębie szesnastki, tyle że zamiast głowy użył lewej nogi. No, dobra – głowy też, bo żeby tak doskonale odnajdować wolne przestrzenie, trzeba mieć wysoki poziom inteligencji boiskowej. I to taki, który dał 21-latkowi dziewiąte i dziesiąte trafienie w debiutanckim sezonie w barwach Barcelony. Obraz z nim w roli głównej fajnie dopełnia fakt, że do wykręcenia takich statystyk potrzebował zaledwie 1800 minut. A więc jeśli szukać idealnej definicji dwunastego zawodnika w kadrze, jest nim młody Hiszpan.
Po drugim golu Barca spokojnie dowiozła trzy punkty. Zrobiła, co zrobić należało, i nie było w tym fajerwerków. Momentami można wręcz było odnieść wrażenie, że spotkał się przeciętniak z przeciętniakiem, a o zwycięstwie zadecydowało to, że jedni mieli napastni… Nie, Fermin nie jest napastnikiem, ale miał to, co powinien mieć Robert Lewandowski. Timing, okazje, bramki. A że “Lewy” grał dzisiaj słabo, zszedł do bazy już w 68. minucie, pochylimy się i nad jego występem.
Generalnie nie wyglądał jak gość, który na tle najgorszej ekipy w lidze może powiększyć dorobek strzelecki i realnie powalczyć o tytuł króla strzelców. Jego licznik zatrzymał się na siedemnastu trafieniach. Po euforii związanej z hat-trickiem z Valencią już niemal nic nie zostało. Do prowadzącego w klasyfikacji Artema Dowbyka traci trzy bramki, a do końca sezonu zostały dwa mecze, więc marzenia o obronie tytułu można powoli odkładać między bajki. W czwartek nie pomógł zespołowi niemal wcale, ale całe szczęście dla Barcy – ktoś inny był na posterunku. Tym kimś był Fermin.
Almeria – FC Barcelona 0:2 (0:1)
Bramki: Fermin 14′ i 67′
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Na Wyspach Kanaryjskich chłód i niepokój
- Juventus z 15. Pucharem Włoch! Atalanta przegrywa kolejny finał
- Piętnaście bramek Pogoni Grodzisk Mazowiecki. Jak często oglądaliśmy taką sytuację w tym sezonie?
Fot. Newspix