Niezmiennie dziwi nas zarządzanie w niektórych klubach, a jak wiadomo nie od dziś – im niżej, tym gorzej. Teraz okazuje się, że Łukasz Gorszkow tak naprawdę rozpoczął rozgrywki 1. sierpnia, a dziś usłyszał w Puszczy Niepołomice, że… to by było na tyle. Czyli przepracował niecałe dwa tygodnie.
Puszcza prowadzona przez Gorszkowa źle rozpoczęła te rozgrywki. Zaczęła od domowej porażki 0:3 z Siarką Tarnobrzeg, potem polega 1:2 w Mielcu ze Stalą, a na dokładkę w Pucharze Polski przyszedł mocny oklep 1:5 od Lechii Gdańsk. Żeby ktoś jednak nie pomyślał, że drugoligowiec zwalnia trenera po meczu z mocnym personalnie ekstraklasowcem, prezes klubu tłumaczy: „Pragnę podkreślić, że okolicznością przełomową nie była porażka w meczu Pucharu Polski z Lechią Gdańsk. Z szacunku dla pracy trenera i trudu włożonego w przygotowanie zespołu do sezonu i tego spotkania, Zarząd postanowił przekazać swoją decyzję dopiero po rozegraniu meczu pucharowego”.
Innymi słowy: dla Puszczy rozgrywki o krajowy puchar się nie liczyły. Znaczenia więc zarówno nie miała już ani wczorajsza porażka z Lechią, ani zwycięstwa z Resovią i Borutą Zgierz w poprzednich rundach. Ma to ręce i nogi, bo w klubach na tym szczeblu rozgrywkowym kluczowymi wynikami są te osiągane w lidze.
No więc Gorszkow zdołał teraz poprowadzić Puszczę w dwóch meczach – raz przegrał zdecydowanie, raz minimalnie. Tyle.
Rzecz właśnie w tym, że wszystko to nie trzyma się kompletnie kupy. Gorszkow przyszedł do klubu w październiku zeszłego roku, kiedy drużyna zajmowała 14. miejsce, a sezon zakończyła lokatę niżej. Gdyby Flota nie wycofała się z rozgrywek, Puszcza by spadła. Zresztą, o to korzystne miejsce w klubie drżeli do ostatniej kolejki – jednym punktem wyprzedzili 16. Kotwicę (uratowaną z kolei potem przez Widzew, który nie otrzymał licencji). Nie trzeba być mistrzem logiki, żeby zdać sobie sprawę, że trenerowi nie szło najlepiej. Gorszkow z 23 meczów wygrał zaledwie 5, przy aż 16 spotkaniach rozgrywanych na własnym stadionie. Co więcej, tę podpisaną w październiku ubiegłego roku umowę miał ważną tylko do końca sezonu.
Ale na jakiejś podstawie ktoś doszedł do wniosku, że warto z tym trenerem współpracować dalej. Mogli z końcem kontraktu się rozstać, podziękować za szczęśliwe utrzymanie, znaleźć nowego szkoleniowca i jemu dostarczyć narzędzi do pracy. Zamiast tego, pozwolili Gorszkowowi pracować dalej – kilku piłkarzy, jak się domyślamy, wspólnie się pozbyli, kilku sprowadzili, pozwolili mu też przygotować zespół do nowych rozgrywek. Zdawać by się mogło, że trener dostał kolejny kredyt zaufania.
I co? I dwa mecze w ciągu ośmiu dni, bo przecież ten z Lechią nie miał już żadnego znaczenia dla jego przyszłości, wystarczyły, by trenera wraz z całym jego sztabem pożegnać. Gdzie tu jakikolwiek sens, konsekwencja?