Siedmiu trenerów próbowało doprowadzić Paris Saint-Germain do zwycięstwa w Lidze Mistrzów. Na boisku wspomagali ich najwięksi: od Zlatana Ibrahimovicia przez Neymara po Leo Messiego i Kyliana Mbappe. Nieważne jednak, ile zainwestowano w zespół, jakiego szkoleniowca sprowadzono i jaki projekt wdrożono. PSG zawsze obchodzi się smakiem i ta tradycja została podtrzymana.
Kylian Mbappe nie zostanie bohaterem Paryża. Już siedem lat mija od momentu, w którym chłopak z podparyskich banlieues, biednych suburbiów rozrośniętego do granic absurdu regionu Ile-de-France, wrócił do stolicy, żeby — jako najwybitniejszy przedstawiciel francuskiej nowej generacji — sprawić, że potęga PSG ziści się na europejskim podwórku. Obiecał, że uszaty puchar podniesie w granatowej koszulce z reklamą katarskich linii lotniczych na froncie i długo wydawało się, że faktycznie może to zrobić.
Nawet teraz, gdy Mbappe ostatecznie już znudził się przepychem paryskich salonów i zakończył sagę związaną z przejściem do Realu Madryt, mógł pożegnać się najlepiej, jak się dało. Sinusoidy nastrojów i sympatii doświadcza od dawna. Z rangi idola płynnie stawał się partaczem i odwrotnie. Gdyby jednak na finiszu tej przygody wygrał z Paris Saint-Germain finał najbardziej prestiżowych rozgrywek na świecie, zyskałby wieczny odpust i odszedł w pełnej glorii.
W tegorocznej edycji Ligi Mistrzów zapakował osiem sztuk, co może dać mu tytuł króla strzelców. Nie wystarczyły one jednak do przepchnięcia PSG do finału. Borussia Dortmund drugi raz wygrała niby minimalnie, ale jednak całkiem przekonująco. Co to jest za historia, że rok po tym, jak BVB rzutem na taśmę przegrało mistrzowski tytuł, nagle dociera do najważniejszego spotkania klubowego futbolu, eliminując zdecydowanego faworyta.
Nienawidzą nawet siebie nawzajem. Kibole PSG to przemoc, rasizm i szalony fanatyzm
Mats Hummels wszystko wyjaśnił
Podsumowaniem rewanżu w wykonaniu Paris-Saint Germain była sytuacja z okolic sześćdziesiątej minuty. Ousmane Dembele kiwnął, majtnął, zaczarował i wyłożył się o nogę Matsa Hummelsa. Parc des Princes widziało już piłkę na jedenastym metrze, ale był to osąd o kilka centymetrów błędny. PSG otrzymało jedynie rzut wolny, w zasadzie z linii pola karnego, po którym piłka trafiła w jednego z piłkarzy gospodarzy. Jakiś czar, urok i pech towarzyszył drużynie Luisa Enrique na każdym kroku.
W Dortmundzie obili obramowanie bramki dwa razy. W Paryżu aż czterokrotnie.
Wiadomo, na koniec jest to strzał niecelny, ale gdy w słupek z kilku metrów trafia Warren Zaire-Emery, a w poprzeczkę niemal z „wapna” gwoździa wbija Mbappe, to ciężko rozpatrywać to inaczej niż jak zmarnowanie kapitalnej okazji. Współczynnik expected goals wszystko potwierdza: bardzo wiarygodne w tym aspekcie dane „Opta” wskazują, że PSG tylko w rewanżu mogło wpakować trzy sztuki i nawet bramka dla BVB nie odebrałaby im przy takim obrocie spraw udziału w finale.
Gol gości z Dortmundu zamiast tego okazał się jednak gwoździem do trumny. Edin Terzić zrobił to, co w takim sytuacjach robią trenerzy underdogów: zaryglował, co się dało i wyczekał na jedyną szansę. Tu konterka, tam konterka i już Karim Adeyemi sprawił, że Gigi Donnarumma wspiął się na wyżyny. Na koniec PSG dało się jednak zaskoczyć w dość typowy dla paryżan sposób – centrą na piąty metr z narożnika boiska. Mats Hummels wcale nie musiał się wtedy przepychać ani szarpać. Po prostu oddalił się od Lucasa Beraldo i przymierzył pozbawiony opieki.
Uwagę trzeba jednak zwrócić i na to, w jak prosty sposób Borussia w ogóle ten korner zdobyła. Nie trzeba było żadnego bombardowania bramki, wystarczyło, że Marquinhos po odbiorze postanowił podać do bramkarza, ale zrobił to na tyle niechlujnie, że piłka wylądowała za linią końcową boiska.
Takiego niechlujstwa w wykonaniu Borussii Dortmund nie oglądaliśmy i to właśnie to było kluczem do zwycięstwa. Jasne gol Hummelsa, który ostatni raz strzelał dla BVB w Lidze Mistrzów wtedy, gdy do finału szła jeszcze ekipa z Robertem Lewandowskim w składzie, to prosty sposób, żeby wskazać go jako bohatera meczu. Ale ten Hummels pokazał też, że kiedy trzeba wjechać na tyłku przed Mbappe i zatrzymać strzał, który miał spore szanse wylądować w siatce, to właśnie to robił.
Finał Ligi Mistrzów można osiągnąć z Niclasem Fuellkrugiem na szpicy, jednak trzeba sprawić, żeby on i cała reszta zapierdzielali jak motorynki, poświęcając się dla wspólnej sprawy. I Borussia się poświęciła.
PSG znów zawiodło w Lidze Mistrzów
Wszyscy wiemy już, co będzie dalej. Obrazki z paryskiej porażki są zwykle bardzo podobne. Wściekli kibice odwiedzają klub, żądając przebudowy i głębokich zmian. Zawodnicy wysłuchują tyrad o tym, że są rozkapryszonymi gwiazdami; oglądają transparenty, z których atakuje ich pełna paleta epitetów w języku francuskim. W międzyczasie do gabloty trafia kolejne trofeum zdobyte na krajowym podwórku, które z roku na rok traci na znaczeniu. Nasser Al-Khelaifi w końcu wali pięścią w stół, układa Paris Saint-Germain od nowa, przesuwa klocki, przestawia pionki.
Cały ten ambaras po to, żeby dwanaście miesięcy później obudzić się w tym samym miejscu.
Istny dzień świstaka.
Paris Saint-Germain – Borussia Dortmund 0:1 (0:0)
Hummels 50′
WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW:
- 10 największych zwycięstw Borussii Dortmund w europejskich pucharach [RANKING]
- La Bestia Negra kontra Galacticos, czyli historia klasyku Champions League
fot. Newspix