W normalnych okolicznościach, kiedy ładowałby bramkę za bramką i robiło się o nim głośno nie tylko z powodu wygłupów, olalibyśmy temat. W zaistniałej, specyficznej sytuacji, postanowiliśmy jednak przypomnieć, że dziś 25 urodziny obchodzi Mario Balotelli. Najmłodszy piłkarski emeryt wśród największych, chociaż z tymi największymi to już trochę na wyrost.
To nie powinny być wesołe urodziny, chociaż znając Mario, pewnie wynajmie walec i będzie jeździł nim po centrum miasta. Albo odwiedzi izolatkę w miejscowym więzieniu. Prawda jest taka, że rok temu Liverpool witał go z nadziejami i otwartymi ramionami. Tak, jak powinien być witany 24-letni, wciąż perspektywiczny piłkarz, za którego płaci się 20 milionów euro. Dziś jest na kompletnym marginesie. Nie tylko w kajecie Brendana Rodgersa, ale w kajecie większości działających w piłce poważnych ludzi. Jego nazwisko przetrwało u nielicznych, przeważnie noszących białe sukienki i turbany.
Jeden gol w ubiegłym sezonie Premier League. Nieprawdopodobne jak na napastnika, który jeszcze trzy lata temu był ostoją reprezentacji, która sięgała po wicemistrzostwo Europy.
Teraz pozostają mu dwie drogi. Albo schodzi z pensji, bo teraz zarabia koło czterech milionów euro rocznie, posypuje głowę popiołem i idzie do słabszego klubu, by się odbudować, albo ciągle zarabia te cztery, może nawet więcej, wybierając ofertę z egzotyki. Emiraty, Katar, Chiny… Te kierunki. Problem w tym, że tam też nie pozwolą sobie na strojenie fochów i lepsze występy na Instagramie niż na boisku.
W Liverpoolu nie ma już czego szukać. We Włoszech chcą go Fiorentina, Sampdoria. Może Lazio, ale to, czy rzeczywiście – w wieku 25 lat – pójdzie na emeryturę, czy może jakimś cudem obudzi w sobie ambicje sportowca, zależy już wyłącznie od niego.