Reklama

Merseyside jest niebieskie, a The Reds są w tarapatach

Antoni Figlewicz

24 kwietnia 2024, 23:01 • 3 min czytania

Gdyby jakakolwiek inna drużyna ze ścisłej czołówki tabeli Premier League przyjechała dziś na Goodison Park, mówilibyśmy, że faworyt po prostu musi The Toffees ograć. Przyjeżdża City, pakuje dwa gole i wraca do domu. Przyjeżdża Arsenal i albo wygrywa w bólach, albo ładuje piątkę i też zgarnia trzy oczka. Ale przyjechał Liverpool, któremu Everton zgotował dziś prawdziwe piekło, i przegrał.

Merseyside jest niebieskie, a The Reds są w tarapatach

Znacie ten szmer, który roznosi się po stadionie, kiedy zaczynasz wierzyć w sukces swoich ulubieńców? Bo piłkarze Jurgena Kloppa słyszeli go dziś co najmniej przez godzinę. Mogli coś tam strzelić, może i coś tam nawet pokopali, ale zagrali w grę rywali i pogodzili się z zamieszaniem, jakie na boisku wywoływała ekipa The Toffees. Zamiast walczyć z zawieruchą, zawodnicy w czerwonych strojach postanowili się w niej odnaleźć.

Reklama

Sam tytuł naszej relacji sugeruje, że niezbyt im się to udało.

Everton – Liverpool 2:0. Wiecie czym się rządzą derby, co nie?

Jeśli mecz wygląda tak jak ten, to czuć w powietrzu, że coś musi być nie tak. Podopieczni Seana Dyche’a nie są tak słabi jak sugeruje tabela, to jasne. Zabrano im punkty w ramach kary nałożonej przez federację i zestawienie najzwyczajniej w świecie zakłamuje rzeczywistość. Nie są też jednak za mocni i to – prawdę mówiąc – widać. Co z tego?! A no nic z tego. Liverpool był dziś o wiele gorszy, a rywale wybili z rąk ekipy Jurgena Kloppa wszystkie atuty.

Dobra gra w głębokiej defensywie to znak rozpoznawczy Dyche’a i dziś gospodarze pokazali po raz kolejny, że gdy pozwolisz im okopać się w szesnastce, to mogą tam spędzić cały wieczór, ziewając po kolejnym dośrodkowaniu w ręce Pickforda czy zablokowanym strzale. I bije sobie taki jeden z drugim piłkarz w czerwonej koszulce głową w niebieski mur. A mur stoi jak stał.

Chociaż nie, mur nie. Everton był dziś raczej jak zbroja z kolcami albo worek treningowy z funkcją „wańka-wstańka”. Bijesz, bijesz, bijesz, a tu nagle rywal oddaje. Gol Brantwaite’a to kwintesencja tego spotkania i sprawności The Toffees w psuciu gry przeciwnikom. Pograli gospodarze na liverpoolskim flipperze i z pięknego chaosu narodziło się trafienie na 1:0. To ktoś odbił, tam ktoś kopnął, tu się inny obciął, po chwili uderzył stoper Evertonu i to chyba ostatecznie on zdobył gola, wciskając piłkę do siatki pod brzuchem Alissona, choć piłkę dobijał jeszcze Calvert-Lewin.

The Reds rozgrywają, jakby nie chcieli i nie mogli

Pada trochę przypadkowy gol i nagle wszystkie oczy zwracają się na Jurgena Kloppa i jego podopiecznych. Co zrobią? Jak zareagują? Co wymyślą? Jeśli ktoś w taki sposób oglądał to spotkanie, to musi być bardzo zawiedziony. Liverpool nie zrobił dziś absolutnie nic. Miał piłkę pod nogami, ale nie umiał jej rozegrać. Miał kupę czasu i kupę go zmarnował. Był anemiczny, nudny, bezjajeczny. Beznadziejnie nijaki.

Za karę, za tę obrzydliwą postawę The Reds zostali pokarani drugim golem dla Evertonu. Krycie przy rzucie rożnym? A po co to komu?! Skakanie do piłki we własnym polu karnym też jest chyba passe. A Trent Alexander-Arnold grał z kimś chyba w „raz, dwa, trzy, baba jaga patrzy”. Tak nie grają mistrzowie Anglii. Tak nawet nie gra najlepsza drużyna w Liverpoolu i całym hrabstwie Merseyside.

Bo najlepszą jest dziś Everton. Brawa dla The Toffees i niech dziś nie kładą się za wcześnie spać. Okazji do radości z wygranej nad lokalnym rywalem mieli w ostatnich latach jak na lekarstwo.

I tym bardziej musi im smakować ten dzisiejszy triumf, że ten lokalny rywal mógł dziś na Goodison Park przegrać nie tylko mecz, ale i mistrzostwo Anglii.

Everton – Liverpool 2:0

Brantwaite 27′, Calvert-Lewin 58′

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Anglia

Anglia

Środa dniem polskich asyst. Udane występy naszych reprezentantów

Braian Wilma
3
Środa dniem polskich asyst. Udane występy naszych reprezentantów
Anglia

Pub, punk i Premier League – Sean Dyche bez filtra [FourFourTwo]

Wojciech Piela
3
Pub, punk i Premier League – Sean Dyche bez filtra [FourFourTwo]
Reklama
Reklama