Czy jest aktualnie w peletonie kolarz lepszy od Tadeja Pogačara? To pytanie, które regularnie pojawia się w rozważaniach ekspertów. Odpowiedź na nie najczęściej brzmi: nie, nie ma. Może Mathieu van der Poel jest w stanie rywalizować z nim w Monumentach. Może Jonas Vingegaard wygrywa na Tour de France. Ale tylko Tadej łączy wyścigi klasyczne z Wielkimi Tourami i w to w sposób genialny. Słoweniec w wieku 25 lat jest już tak wybitnym kolarzem, że wielu pyta: czy on przypadkiem nie zostanie najlepszym zawodnikiem w dziejach?
Tadej Pogačar. Ile wygra słoweński kolarz?
Tadej nie wygrywa. Tadej dominuje
Jak w każdym sporcie, tak i w kolarstwie co sezon zastanawiamy się, czy giganci z poprzedniego roku utrzymają wielką formę. Bo przecież ich przygotowania mogły zostać zakłócone. Bo mogły pojawić się drobne urazy, jakaś choroba. Bo po prostu nie wszystko w czasie tych kilku miesięcy bez ścigania wyszło idealnie. Właściwie każdy kolarz choć raz w karierze spotkał się z tym, że na początku kolejnego sezonu jeździł gorzej, niż by chciał.
No, prawie każdy. Bo Tadej Pogačar co sezon zdaje się być lepszym zawodnikiem.
W tym sezonie Słoweniec na razie startował oszczędnie. Ale oszczędność w jego przypadku dotyczy tylko liczby startów, nie tego, jak w tych startach wypada. Jego pierwszy wyścig w tym roku – Strade Bianche początkiem marca – był popisem siły i możliwości Tadeja. Zaatakował 80 kilometrów od mety (co zresztą wprost zapowiadał przed startem!) i już nikt go nie dogonił. Drugi Toms Skujiņš stracił do niego niemal trzy minuty. A pewnie byłaby i trójka z przodu, gdyby nie to, że Słoweniec – wiedząc, że nikt go nie dogoni – zwolnił nieco tempo pod koniec wyścigu.
To zwycięstwo było tak imponujące, że nawet Mathieu van der Poel – inny specjalista od klasycznych wyścigów jednodniowych – napisał na Instagramie: „Stary, zaczynam być trochę wystraszony…”. A Pogačar przecież wcale po tym nie zwolnił. Nie wygrał co prawda Mediolan-San Remo, ale stanął na najniższym stopniu podium. I już to było sygnałem, że jest coraz lepszy, bo w poprzednich latach był tam 12., 5. i 4. Tym razem przegrał na finiszu z grupy, w której byli typowi sprinterzy… a i tak wcale nie był daleki od ich prześcignięcia.
Co było potem? Pojechał do Katalonii na tamtejszą tygodniową Voltę. Z siedmiu etapów wygrał cztery (w tym taki, kończący się typowym sprintem!), na jednym był drugi. Triumfował we wszystkich możliwych klasyfikacjach – generalnej, punktowej i górskiej. – Jestem w najlepszej formie w moim życiu. Nigdy nie czułem się tak komfortowo na rowerze. Jestem szczęśliwy, gdy jeżdżę, czasem to jest najważniejsze – mówił po wyścigu.
A rywale z peletonu przyznawali, że z takim Tadejem właściwie nie da się wygrać. Mówili, że gdyby Pogačar zaczął odjeżdżać im na 60 kilometrów od mety, to oni tylko pokręciliby głowami i powiedzieli sobie, że przecież i tak nie mieli zamiaru z nim rywalizować. – Nie ma mowy, nie jestem w stanie, nie sądzę, by ktokolwiek był w stanie z nim powalczyć – mówił Guillaume Martin z Cofidisu.
ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!
– Nigdy nie był tak dobry. Z pewnością. Jest lepszy niż rok temu. Wiem, że w trakcie przygotowań do sezonu zrobił nieco zmian, wszedł na nowy poziom. Już wcześniej był dobry, teraz jest jeszcze lepszy. To prawda, co powiedział Mikel Landa: to nie to, że Tadej trenuje więcej czy robi cokolwiek lepiej, ale każdy ma swój poziom talentu. A on ma go dużo więcej niż reszta z nas – dodawał Atilla Valter z Visma-Lease a Bike.
Cóż, wyniki Tadeja w pełni potwierdziły ich słowa.
„Może wygrać wszystko”
Wydawało się, że tacy kolarze to już melodia przeszłości. Że specjalizacja poszła za daleko i jeśli chcesz być ekspertem od Wielkich Tourów, to nie będziesz regularnie wygrywać Monumentów. Albo odwrotnie – jeśli będziesz królować w jednodniowych wyścigach, to nie sięgniesz po Tour de France. Mathieu van der Poel przecież nigdy nie wygrał Touru czy Giro, wszyscy o tym wiemy. Z drugiej strony Jonas Vingegaard najpewniej nie zatriumfuje w Giro di Lombardia czy Mediolan-San Remo.
A Tadej Pogačar ma już w CV dwukrotny triumf Tour de France. Ma trzy z pięciu Monumentów. Ma też trzy z siedmiu tygodniowych wyścigów tak zwanego Big 7. I planuje sięgać po kolejne.
Gdy Słoweniec odpuścił w tym sezonie występ w Monumencie we Flandrii, Wout Van Aert wprost mówił, że to dla niego spora ulga i większa szansa na wygraną (nie udało się, królował tam – już po raz trzeci – van der Poel). Nic dziwnego, Tadej jest faworytem właściwie każdego wyścigu, do jakiego przystąpi. Jednak czy faktycznie jest w stanie wygrać wszystko? Przeanalizujmy to, punkt po punkcie.
A więc przede wszystkim: Wielkie Toury. Odpowiedź jest tu jasna – oczywiście, że tak. W Tour de France triumfował już dwa razy. W poprzednich dwóch edycjach przegrywał co prawda z Jonasem Vingegaardem, ale mając wokół siebie dużo słabszy zespół, właściwie w pojedynkę rzucał wyzwanie rywalowi. Na Giro d’Italia po raz pierwszy pojawi się w tym sezonie i będzie głównym faworytem do końcowego triumfu. A Vuelta to akurat ten „najmniejszy” z Tourów i gdy tam kiedyś pojedzie, powinna być jego. Zresztą już w 2019 roku, kiedy był ledwie 21-letnim kolarzem, skończył w Hiszpanii na trzecim miejscu.
Tadej Pogačar świętujący pierwsze zwycięstwo w Tour de France, w 2020 roku. Fot. Newspix
Wspomniane tygodniówki? No czemu nie. Z Big 7 już wygrywał Tirreno-Adriatico (dwukrotnie), Paryż-Nicea, no i Volta a Catalunya w tym roku. Co zostało? Wyścig dookoła Kraju Basków, Tour de Romandie, Critérium du Dauphiné i Tour de Suisse. – Z pewnością chcę odhaczyć je wszystkie. Ale to długa droga, bo kalendarz jest trudny. Będę to robić krok po kroku – mówił sam Tadej. W tym roku postawił więc krok numer trzy z siedmiu. Zostały cztery.
Mniej do nadrobienia ma w przypadku Monumentów. Tam wygrał już trzy z nich, łącznie triumfów ma pięć, a faworytem będzie też dziś w Liège–Bastogne–Liège (tym bardziej, że zabraknie kontuzjowanego Remco Evenepoela, triumfatora dwóch ostatnich edycji) i jesienią, w Lombardii, gdzie wygrywał w trzech ostatnich latach. Możliwe więc, że rok skończy jako siedmiokrotny zwycięzca tych wyścigów, na równi z najlepszymi pod tym względem kolarzami z XXI wieku – Tomem Boonenem i Fabianem Cancellarą.
Choć my tak naprawdę nie o tym. W tej chwili ważniejsze jest bowiem to, że jeśli chciałby wygrać wszystko, to potrzebuje do tego też Mediolan-San Remo i Paryż-Roubaix. Każdy z tych wyścigów ma jednak swoje własne trudności. Pierwszy często rozgrywa się na sprinterskiej końcówce, a jeśli chce się rozstrzygnąć go inaczej, trzeba idealnie wyczuć moment ataku. Tadej zresztą mówił po tegorocznej edycji, że chciał tak zrobić, ale mu najzwyczajniej w świecie nie wyszło.
– Mieliśmy plan na atak, ale minimalnie się z nim rozminęliśmy. Ostatecznie wyścig był po prostu zbyt łatwy. Próbowałem z dwoma atakami, ale trasa nie była wystarczająco trudna, by wygrał ją góral [triumfował Jasper Philipsen, a więc sprinter – przyp. red.]. Zrobiłem wszystko, co mogłem. Zająłem trzecie miejsce, wydaje mi się, że nie byłem w stanie zdziałać więcej – mówił Słoweniec.
A Paryż-Roubaix? Cóż, to bruki. A bruki są niebezpieczne, tym bardziej, że Tadej jest bardzo lekkim kolarzem, a to nie ułatwia sprawy. Owszem, pokazywał już w czasie Tour de France, że wiele nadrabia techniką, ale P-R to najbrutalniejszy z pięciu monumentów, dlatego Pogačar na razie po prostu go unika – nie chce narazić się na niepotrzebne kontuzje, tym bardziej w roku takim jak ten, czyli olimpijskim.
Słoweniec zapewniał jednak, że kiedyś na trasie francuskiego wyścigu się pojawi.
– Na pewno mnie tam zobaczycie, ale na razie spokojnie, chcę iść krok po kroku. Zobaczymy, jak wyjdzie ten sezon, potem kolejny, a potem mogę zacząć myśleć o Paryż-Roubaix i innych celach. Myślę, że na ten wyścig muszę przybrać nieco kilogramów, a to mogłoby mi przeszkodzić w górskich etapach [Wielkich Tourów] – mówił. Z kolei jego klubowy trener Iñigo San-Millán – jeden z najlepszych specjalistów w tym fachu – odpowiadał na pytanie o Tadeja i Paryż-Roubaix krótko:
– Myślę, że już udowodnił, że może wygrać wszystko.
I trudno się z tym stwierdzeniem kłócić. W końcu sam Eddy Merckx, najwybitniejszy kolarz w dziejach, mówił o Słoweńcu tak:
– Kiedy idzie po zwycięstwo, nie myśli o jakichkolwiek konsekwencjach. Nie zadaje sobie żadnych pytań. To prawdziwe kolarstwo, takie, jakie ludzie kochają. Tadej to niesamowity zawodnik i jeśli tylko zechce, będzie mieć niesamowite CV. […] Nie można porównywać mojej generacji do dzisiejszego kolarstwa, ale to jasne, że Tadej może wygrać wszystko. Nawet Paryż-Roubaix, a to na papierze najmniej odpowiadający mu wyścig.
Wszyscy są więc zgodni – Tadej Pogačar na koniec kariery może odhaczyć każdy możliwy wyścig. Wielkie Toury. Monumenty. Tygodniowe Big 7. Mistrzostwa świata, bo to przecież kolejny z wielkich jednodniowych wyścigów. A nawet igrzyska olimpijskie, choć o to – naturalnie – będzie najtrudniej.
Pora więc zadać sobie inne pytanie.
Najlepszy w historii?
Według portalu Pro Cycling Stats Tadej Pogačar ma aktualnie na koncie 69 wygranych. Liczy się tu wszystko – etapy większych wyścigów, klasyfikacje generalne, jednodniowe klasyki czy Monumenty. Wśród kolarzy, którzy zahaczyli choć jednym czy dwoma sezonami o XXI wiek, daje mu to na ten moment 23. miejsce. W całej historii – 51.
Ale gdy spojrzymy na aktywnych zawodników, sytuacja zmienia się już całkowicie, co możecie zobaczyć na poniższej grafice.
Założyć można śmiało, że Mark Cavendish nie przekroczy progu 170 wygranych. Wyżej od Brytyjczyka ogółem jest tylko Eddy Merckx, któremu PCS nalicza 276 zwycięstw (a że to były – co mówi sam Belg – inne czasy, to tych w rzeczywistości było pewnie nawet więcej). Eddy wydaje się być poza zasięgiem, dziś bowiem zupełnie inaczej prowadzi się plany startowe, nie rywalizuje się aż tak dużo, kolarstwo bowiem więcej wymaga i trzeba się oszczędzać.
Niemniej, biorąc pod uwagę wiek Tadeja i jego możliwości, można założyć, że – jeśli pojeździ jeszcze dekadę, co śmiało jest w stanie zrobić – przegoni nawet Cavendisha i jak nikt inny zbliży się do Merckxa. W dodatku biorąc pod uwagę, że zrobi to w innej erze – pytanie o to, czy może stać się najlepszym kolarzem w historii wydaje się jak najbardziej zasadne.
Statystycznie najłatwiej porównać to na konkretnych przykładach, które zresztą pokażą, jak trudne to zadanie. A więc tak:
- Monumenty: 19-5 dla Merckxa (nikt nie ma więcej od Eddy’ego).
- Wielkie Toury: 11-2 dla Merckxa (nikt nie ma więcej od Eddy’ego).
- Mistrzostwa świata: 3-0 dla Merckxa (nikt nie ma więcej od Eddy’ego, ale kilku kolarzy wyrównało ten wynik).
- Etapy Wielkich Tourów: 63-14 dla Merckxa (nikt nie ma więcej od Eddy’ego).
Porównanie wypada więc niezwykle niekorzystnie dla Tadeja, bo tak naprawdę by dogonić Belga musiałby co roku… wygrywać właściwie wszystko, co tylko się da. A i tak nie mógłby być pewien, że tego dokona. Zresztą rozważania na temat czy to rekordów w Monumentach, czy Wielkich Tourach prowadziliśmy już w przeszłości – odeślemy więc was dokładnie tam, jeśli jesteście ciekawi ich dłuższej wersji.
CZYTAJ TEŻ: DWÓCH WIELKICH KOLARZY I PIĘĆ MONUMENTÓW. VAN DER POEL ORAZ POGACAR W WALCE O HISTORIĘ
CZYTAJ TEŻ: TADEJ, JONAS I DWA REKORDY EDDY’EGO. CZY DA SIĘ POPRAWIĆ OSIĄGNIĘCIA MERCKXA?
Tutaj natomiast możemy postawić jeszcze jedno pytanie: jeśli Merckxa faktycznie nie da się dogonić (inna sprawa, że Eddy ma na koncie dopingowe wpadki, które w rozważaniach o najlepszych w historii działają na jego niekorzyść), to czy Tadej Pogačar może zostać najlepszym kolarzem nowej ery? I czym właściwie byłaby ta nowa era? Prawdopodobnie najłatwiej byłoby ustawić ją na XXI wiek i brać pod uwagę tylko kolarzy, którzy startowali już w nim, nawet jeśli tylko przez sezon. Bo to już okres, gdy zaczęła się sypać machina dopingowa, która tak wpłynęła na ten sport. A jeśli tak, to odpowiednio:
- Najwięcej Monumentów mają Tom Boonen i Fabian Cancellara (7).
- Najwięcej Wielkich Tourów wygrali Chris Froome i Alberto Contador (7).
- Najwięcej tytułów mistrza świata mają Óscar Freire i Peter Sagan (3).
- Najwięcej etapów Wielkich Tourów wygrał Mario Cipollini (57).
Cipollini czy Sagan mają pewną przewagę – byli sprinterami. A czy to na mistrzostwach świata, czy w Wielkich Tourach sprinterom po prostu łatwiej wygrać więcej etapów lub wyścigów. Na MŚ, bo trasy częściej są ułożone tak, że sprinterzy dostają swoją szansę. A w Wielkich Tourach? Bo nie rywalizują o zwycięstwo w generalce, nie muszą martwić się kontrolą poczynań rywali, po prostu mają dojechać do finiszu na „swoich” etapach, skorzystać z rozprowadzenia przez kolegów i wygrać.
Jasne, nadal trzeba być na tym finiszu najlepszym. Ale to zupełnie inny rodzaj rywalizacji. A co do Boonena i Cancellary – nie wątpimy, że Tadej ich “złapie”. Czy zrobi to samo z Froomem i Contadorem? Całkiem prawdopodobne, że tak. I gdyby w tych dwóch kategoriach królował, to trzeba by go uznać za najlepszego w obecnej, współczesnej erze kolarstwa.
I pewnie w końcu tak się stanie. Bo Tadej sam tego chce.
Ambicja
– Dotarłem do punktu w swojej karierze, w której naprawdę pragnę zostać najlepszym kolarzem w historii. Czy się uda? Zobaczymy. Myślę, że to możliwe – mówił Pogačar po wyścigu w Katalonii. Zmianę w jego nastawieniu dało się zresztą zobaczyć już w zeszłym sezonie. O ile wcześniej Słoweniec po prostu mówił, że chce wygrywać, o tyle teraz pragnie nawet czegoś więcej – statusu GOAT-a.
Bo bycie najlepszym w swoich czasach po prostu już mu nie wystarcza.
I w sumie nic dziwnego. Od trzech lat nieprzerwanie jest pierwszym kolarzem w rankingu Międzynarodowej Unii Kolarskiej. Właściwie nikt nie może się z nim równać. Nawet po porażce w ubiegłorocznym Tour de France – gdy tak naprawdę po raz pierwszy pokazał jakąkolwiek większą słabość, kiedy na jednym z etapów kompletnie odcięło mu nogi – mówił:
– Wciąż jestem najlepszy na świecie. Po prostu nie wygrałem jednego małego wyścigu we Francji. (śmiech) Jonas [Vingegaard] był świetny, trudno z nim wygrać, mi niestety nie pomogły przygotowania [w kwietniu złamał nadgarstek, do rywalizacji wrócił niedługo przed TdF – przyp. red.]. Za niedługo będzie jednak kolejne Tour de France, nie ma czasu patrzyć w przeszłość i czegokolwiek rozpamiętywać.
Co ciekawe, ze stwierdzeniem Tadeja zgadzał się nawet… sam Vingegaard. On też twierdził, że owszem, może triumfował w Tour de France, ale to Słoweniec pozostaje najlepszym kolarzem świata. To samo wiosną zeszłego roku mówił też Mathieu van der Poel. – To, co robimy, jest imponujące, ale to co robi on jest imponujące nawet bardziej. On będzie jak Merckx, a przynajmniej jest na drodze do tego. To on ma największą szansę, by wygrać wszystkie pięć Monumentów i wszystkie trzy Wielkie Toury. Myślę, że mu się uda – twierdził Holender.
Dwaj najwięksi rywale Pogačara – jeden w Tour de France, drugi w wyścigach klasycznych – potwierdzali więc jego własne słowa.
Tadej jest najlepszy. Bo robi wszystko. Bo wygrywa lub przynajmniej walczy o zwycięstwa wszędzie (od początku sezonu 2022 stawał na podium w ponad 50% swoich startów, a przypomnijmy, że w takich klasyfikacjach wliczają się też etapy tygodniowych wyścigów!). No i najczęściej robi to w wybitnym stylu.
To ostatnie zresztą jest istotne. Eksperci regularnie podkreślają – o czym mówił też Merckx – że Tadeja po prostu chce się oglądać. Bo w świecie kolarstwa, w którym tak ważna stała się taktyka i kalkulacja, on często się temu stawia. Atakuje po swojemu, czasem wręcz bez namysłu, poddaje się intuicji. I zwykle wychodzi na jego.
Do tego wciąż jest młody, 26 lat skończy jesienią, to właściwie wiek, w którym – według obliczeń naukowców – powinien zaczynać swój prime (ten ścisły, “szeroki”, że tak to nazwiemy, trwa zwykle od sześciu do ośmiu lat). Ale wielu zawodników umie go przeciągać – do trzydziestki, czasem nawet dłużej. Ba, wygrywać da się nawet mając niemal 40 lat na karku, korzystając z wielkiego doświadczenia, ale po prostu jest o to dużo trudniej.
Rywale są zgodni. I stawiają na Tadeja
Jak długo będzie jeździć Pogačar? Nie wiadomo. Podobnie jak nie wiadomo, czy zostanie GOAT-em. Utrudnią mu to z pewnością van der Poel i Vingegaard, może też inni – choćby Evenepoel, z którym rywalizowałby dzisiaj, gdyby nie kontuzja Belga. Ale jemu się to podoba.
– Lubię wyzwania, każdego roku jakieś sobie stawiam – mówił. W zeszłym roku takim wyzwaniem było wygranie Paryż-Nicea czy niektórych klasyków. W tym sezonie postawił sobie zupełnie nowe, w postaci Giro d’Italia i prób skompletowania dubletu Giro-Tour, w dodatku z igrzyskami na horyzoncie. We Włoszech i Francji w jednym sezonie nie wygrał nikt od 1998 roku i Marco Pantaniego, wcześniej dokonywał tego jeszcze Miguel Induraín (dwa razy z rzędu w latach 1992-93), a dalej to już lata 80. Niby jeszcze nie tak dawno, ale tak po prawdzie – biorąc pod uwagę wszystko, co działo się od tamtego czasu w kolarstwie – to już sportowa prehistoria.
Jasne, nie będzie łatwo osiągać takich celów. W Wielkich Tourach rywalizuje przecież przeciwko ekipie, która akurat weszła w okres największej dominacji. Jumbo-Visma dwa razy z rzędu doprowadzała Jonasa Vingegaarda do triumfu we Francji, a na ubiegłorocznej Vuelcie zapełniła całe podium (w dodatku wyścig wygrał teoretyczny pomocnik, Sepp Kuss). Po poprzednim sezonie z holenderskiej ekipy – która w międzyczasie zmieniła nazwę na Visma–Lease a Bike – odszedł co prawda Primož Roglič, ale to dalej najmocniejszy team w stawce.
Pogačar tak naprawdę często rywalizuje z jego kolarzami w pojedynkę, bo w najważniejszych momentach brakuje mu już pomocników u boku. I sam fakt, że nadal jest w stanie to robić, często do ostatnich, decydujących momentów Tour de France, pokazuje, jak wybitnym jest kolarzem. By jednak dorównywać największym w dziejach, musi wygrywać.
I w tym sezonie może mu się to udać. Jonas Vingegaard fatalnie bowiem upadł na czwartym wyścigu Kraju Dookoła Basków, początkiem kwietnia. Duńczyk złamał obojczyk i kilka żeber, w szpitalu zdiagnozowano też odmę odpłucnową. Nie wiadomo nawet, czy wystartuje w Tour de France. Jak mówił dyrektor sportowy Vismy, Merijn Zeeman: – Jonas opuści bardzo dużą część przygotowań. Nie będzie go na obozie wysokościowym. Jednak wystartuje w Tour de France tylko w razie 100% sprawności. Wszyscy czekamy na dobre wieści.
Choć Tadej pewnie wolałby widzieć wielkiego rywala na starcie. Bo Słoweniec kocha nie tylko zwycięstwa, ale i samą rywalizację. Na razie jednak o Wielkiej Pętli nie myśli. Dziś w końcu chce po raz drugi w karierze wygrać Liège-Bastogne-Liège. I to jest w tej chwili jego największy cel.
A potem przyjdzie Giro. Tour de France – choć z pewnością wyczuwa swoją szansę – dopiero majaczy gdzieś na horyzoncie. Podobnie jak status najlepszego. Choć w tym przypadku sam fakt, że da się go dostrzec, że wydaje się być w zasięgu – to już wielka rzecz.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Źródła cytatów: Global Cycling Network, Eurosport, VeloNews, Cycling Weekly, Cyclist, Road, CyclingNews i oficjalne kanały wyścigów, w których brał udział Tadej.
Czytaj więcej o kolarstwie:
- Cesarz kolarstwa i jego poddani. Jak wygrywał Rik van Looy?
- Śmierć, która ocaliła wielu. Jak kolarze zaczęli nosić kaski
- Freddy Maertens. Najlepsza Vuelta w dziejach, 30 lat spłacania długów i dwa mistrzostwa świata
- Raymond, Adrie i Mathieu. Jedna rodzina, trzech kolarskich mistrzów
- Kolumbia, kolarstwo i Escobar. Jak starszy brat Pablo chciał wygrać Tour de France