Reklama

Lecha nie ułaskawiono, egzekucja odbyła się zgodnie z planem

redakcja

Autor:redakcja

05 sierpnia 2015, 21:42 • 3 min czytania 0 komentarzy

Widzieliśmy bardziej emocjonujące retransmisje, ba – widzieliśmy chyba nawet retransmisje mniej przewidywalne. Próby odrobienia przez Lecha strat przypominały próby obrabowania szwajcarskiego sejfu kijem od szczotki. Wyobraźcie sobie znokautowanego w piątej rundzie boksera, a którego postawiono do pionu i który sparuje sobie z rywalem drugie pięć rund przed pełną publiką – zgodnie z przewidywaniami tak nieprawdopodobnie lichą temperaturę miał ten mecz z uwagi na zeszłotygodniowe lanie w Poznaniu, lanie rozstrzygające.

Lecha nie ułaskawiono, egzekucja odbyła się zgodnie z planem

Zalatywało niemiłosiernie starciem z Chorwatami na Euro 2008: niby wciąż jakieś tam matematyczno-iluzoryczne szanse się tlą, niby prestiżowe starcie w prestiżowych rozgrywkach, ale tak naprawdę już przed ostatecznym rozdaniem wszyscy doskonale wiedzą, kto zgarnie pełną pulę. W rezultacie mieliśmy do czynienia z czymś do złudzenia przypominającym gloryfikowany sparing. Ktoś może próbować się łudzić i powiedzieć: 0:1 z taką drużyną jak Basel na jej stadionie to nie dramat, szczególnie, że Lech był praktycznie równorzędnym rywalem! Ale można też zwrócić uwagę, że Lech ani przez sekundę nie zbliżył się do odwrócenia losów dwumeczu. Był sklinczowany, złapany w kleszcze, zneutralizowany. Basel może miewało chwile, gdy nie kontrolowało w pełni wydarzeń boiskowych, ale cały czas w pełni kontrolowało to kto znajdzie się w kolejnej rundzie, czyli to co najważniejsze.

W której minucie Lech stworzył sobie pierwszą prawdziwie groźną sytuację? W siedemdziesiątej ósmej, gdy zerwał się Gergo, czy też chwilę potem, gdy głową huknął Trałka? Fajne szanse, ale nawet jakby coś z tego wpadło, wciąż byłoby blisko wyłącznie honorowego pożegnania i niczego więcej. Jeśli Kolejorz miał rzucić autentyczne wyzwanie Basel, musiał to zrobić wcześniej, a wcześniej może i nie miał problemów z przesunięciem się na połowę Szwajcarów, ale już miał poważne problemy z oddaniem jakiegokolwiek celnego strzału.

Dla zbyt wielu graczy Lecha to były za wysokie progi. Formella odnajdywał się na boisku jak byk w składzie porcelany. Podsumowaniem gry Hamalainena na dziewiątce niech będzie jego przestrzelone sam na sam, które jeszcze na dokładkę spalił. Obrona długo czekała z koszmarnym błędem, już prawie a prawie by się udało go uniknąć, ale jednak ten blok defensywny nie jest w stanie ustrzec się jakiejś katastrofy przez dziewięćdziesiąt minut i z totalnego braku krycia wynikła bramka Bjarnasona, która zabrała nam trochę rankingowych punktów, a po stronie jej plusów tylko wzmocnienie naszego porównania do Chorwacji z 2008 roku.

Tak naprawdę nie ma tu nad czym się szeroko rozwodzić, o realną stawkę bito się w Poznaniu, to tam Lech został pojmany, wyciągnięty na środek placu i wsadzony do gilotyny. Dzisiaj tylko opuszczono ostrze.

Reklama

Plusem wyłącznie to, że to nie koniec przygody, jeszcze można w tej Europie coś ugrać. Trzeba tylko brać przykład z Pawłowskiego, bo gdyby chociaż co drugi z lechitów zagrał na takim jak on poziomie, to Szwajcarzy mogłoby czekać coś więcej niż trening przy wypełnionych trybunach.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...