Na bramkę czeka już dziewięć meczów. Dłużej niż Wisła czekała na zwycięstwo. Problem w tym, że za bardzo sobie w przerwaniu serii bez gola nie pomaga – w tym sezonie oddał jeden strzał, zablokowany przez Karola Linettego. Okazji bramkowych ma coraz mniej, a mimo to zbiera w miarę dobre recenzje za grę. Wygląda na to, że od Brożka oczekuje się już zupełnie innej gry niż wcześniej.
Na początek garść statystyk. Bierzemy raport InStata z ostatniego sezonu i tam: 1,8 strzału na mecz, 0,8 celnego. Bramek – 15. W sumie sprawdza się to, co mówi sam Brożek: napastnik powinien wykorzystywać połowę sytuacji. – Gdybym tylko je miał… – narzekał przed sezonem. Owszem, Brożkowi w momentach posuchy zdarzały się takie mecze jak z Lechem Poznań przed rokiem – kilka okazji jeden na jeden z bramkarzem i spektakularne pudła, ale w końcu mówimy o napastniku, który tych bramek w ekstraklasie zdobył grubo ponad sto.
Ok, a ten sezon?
Mecz z Górnikiem:
– zero strzałów
– 11 podań (82 proc. celności)
– zero podań kluczowych
– jedna próba dryblingu (nieudana)
Cracovia:
– zero strzałów
– 21 podań (62 proc.)
– 4 kluczowe podania
– dwie próby dryblingu (obie nieudane)
Lech:
– jeden strzał (zablokowany przez Linettego)
– 22 podania (86 proc.)
– dwa kluczowe podania
– dwie próby dryblingu (obie nieudane)
Okazje bramkowe? Przypominamy sobie podanie od Macieja Sadloka w pierwszym meczu, ale tam szybszy przy piłce był Sebastian Przyrowski. Było jeszcze dośrodkowanie z Cracovią, ale Brożek nie zdążył z dostawieniem nogi. Z Lechem naprawdę dobre podanie miał w drugiej połowie, stanął przed obrońcą, ale nie potrafił go minąć.
I teraz, mając w głowie takiego Nikolicia czy Zwolińskiego, którzy i potrafią wyjść na pozycję, i kogoś przepchać, i oddać te kilka strzałów w meczu, musielibyśmy o formie Brożka napisać: fatalna. Tym bardziej, że trenerzy lubią przypominać, że o napastnika zaczynają martwić się dopiero wtedy, gdy ten sytuacji bramkowych już kompletnie nie ma.
Ale przecież sami wiemy, że tak źle nie jest. W ostatnich dwóch meczach dostał od nas noty 5 i 6. Bez szału, ale też bez tragedii.
Weźmy sobotnie spotkanie z Lechem. Bramka Boguskiego to podanie Głowackiego i świetne zgranie głową przez Brożka. Potem tych zagrań było jeszcze więcej – lewą, prawą nogą. Niemal każde przyspieszało akcję. Piłkę brali wtedy szybsi – Guerrier, Crivellaro, czy właśnie Boguski. Ten pierwszy mógł jeszcze przed upływem kwadransa trafić do siatki, ale ubiegł go Burić. A nie wiemy, czy akcja w ogóle by doszła do skutku, gdyby nie to, że Brożek wyciągnął Kamińskiego.
Brożkowi zawsze chciało się schodzić do środka pola i na skrzydła, by zrobić miejsce innym, ale chyba pierwszy raz w karierze robi to na taką skalę. Sam mówi, że wie, że ma trochę więcej popracować w pomocy, więcej rozegrać. Ale wówczas te 32 lata przeszkadzają, by szybko wrócić do ataku i wykończyć akcję. Zresztą pokazują to statystyki dryblingów – przyspieszenie już nie to, co kiedyś.
Kazimierz Moskal mógłby spokojnie wystawiać Brożka na dziesiątce, gdyby nie to, że nie ma żadnego innego napastnika. Cały paradoks Brożka polega na tym, że nawet jeśli coraz mniej w nim snajpera, to wciąż o wiele więcej niż u Macieja Jankowskiego czy nawet dobrze ostatnio grającego Rafała Boguskiego.
Fot. FotoPyK