Widzew Łódź domaga się powtórzenia ćwierćfinałowego meczu Pucharu Polski z Wisłą Kraków. Przedstawiciele łódzkiej ekipy nie ukrywają, że w ramach swojego protestu powołali się między innymi na przypadek z belgijskich boisk, gdzie całkiem niedawno – na skutek rażącego błędu arbitra głównego i sędziów VAR – zarządzono powtórne rozegrania spotkania Anderlecht – Genk. Postanowiliśmy zatem nieco dokładniej przyjrzeć się tej historii. Dlaczego Belgowie postanowili powtórzyć ten mecz? Jakie są reakcje środowiska, czy to rzeczywiście pierwszy tego rodzaju przypadek i czy aby na pewno wszystko zostało już w stu procentach przesądzone? Zapraszamy.
Nieszczęsny rzut karny
Dobrze, skąd zatem w ogóle pomysł, by powtórzyć spotkanie?
Tomasz Mikulski: Sędzia Kos popełnił błąd. Był spalony przy golu Wisły [ROZMOWA]
Najpierw musimy się cofnąć do 23 grudnia minionego roku, gdy w starciu rozegranym w ramach 19. kolejki belgijskiej ekstraklasy Anderlecht pokonał u siebie 2:1 Genk. Szczególnie emocjonująca okazała się końcowa faza tego spotkania. Goście wyszli bowiem na prowadzenie w 70. minucie, Anderlecht odpowiedział po paru chwilach trafieniem wyrównującym, a w doliczonym czasie gry Anders Dreyer przechylił szalę zwycięstwa na korzyść gospodarzy. Jednak – o dziwo – to nie te wydarzenia skłoniły działaczy Genk do zakwestionowania końcowego rezultatu. Znacznie wcześniej, bo w 23 minucie gry, goście wykonywali rzut karny. Bryan Heynen nie zdołał trafić do siatki, Kasper Schmeichel zachował czujność i sparował uderzenie, ale do odbitej futbolówki dopadł Yira Sor, piłkarz Genk. Ten ostatni nie miał już problemu z pokonaniem Schmeichela, tylko że jego trafienie koniec końców nie zostało uznane. Sędziowie VAR uznali, że Sor przedwcześnie wbiegł w pole karne.
Czyżby VAR nie miał w tym przypadku racji?
Paradoksalnie – miał słuszność, bo Sor rzeczywiście ruszył do piłki minimalnie zbyt szybko, nie w tym tkwi jednak problem. Okazało się, że obrońcy Anderlechtu wparowali w obręb własnej szesnastki jeszcze prędzej od zawodnika Genk. A to oznacza, że gola faktycznie należało odwołać, ale jednocześnie arbiter był zobowiązany do zarządzenia powtórki rzutu karnego. Pan Nathan Verboomen nie usłyszał jednak od kolegów z VAR-u stosownej sugestii i po prostu wznowił grę.
Działacze Genk uznali to za niedopuszczalne przeoczenie ze strony VAR-u, bo przecież arbitrzy analizujący stopklatki podobne do tej powyższej mieli obowiązek dostrzec, że piłkarze Anderlechtu łamią w tym przypadku przepisy. I właśnie ta sytuacja została przez ekipę “Smerfów” oprotestowana. – Ponowne rozegranie meczu to jedyne słuszne rozwiązanie tej sytuacji – stwierdzili przedstawiciele Genk w oficjalnym oświadczeniu, opublikowanym krótko po meczu z Anderlechtem. W podobne tony uderzał także szkoleniowiec klubu z Limburgii, Wouter Vrancken. – Mecz należy rozegrać ponownie, skoro nie zastosowano się do zasad. Tym bardziej że podobna sytuacja miała już miejsce w przeszłości, pomiędzy Beerschot i Virton. Było mnóstwo czasu na dokładne zapoznanie się z regulaminem.
Powtórkowa opera mydlana
Szkoleniowiec Genk nawiązał do sytuacji z 2020 roku.
Mecz Wisła – Widzew należy powtórzyć
Drugoligowe wtedy Beerschot przegrało 0:1 w starciu z Virton, ale gol na wagę triumfu dla tej drugiej ekipy padł w wyjątkowo kontrowersyjnych okolicznościach. Podczas gdy arbiter główny dyskutował jeszcze z zawodnikami o faulu, goście szybciutko – bez gwizdka – rozegrali rzut wolny, wpadli w pole karne i skierowali futbolówkę do siatki. Sędzia trafienie uznał, Beerschot wystosowało oficjalny protest. Departament Sędziów belgijskiej federacji przyznał, że doszło w tej sytuacji do sędziowskiej pomyłki w ocenie, jednak nie była ona na tyle duża, by mówić o rażącym błędzie arbitra. Zarząd Beerschot nie czuł się jednak usatysfakcjonowany takim werdyktem. Zwrócił się do Komisji Dyscyplinarnej o ponowne rozpatrzenie protestu, no i tym razem dopiął swego. Oficjalnie stwierdzono, że sędzia wypaczył przebieg spotkania i zarządzono powtórne rozegranie meczu. To z kolei rozsierdziło szefów Virton, którzy natychmiast udali się do Sądu Arbitrażowego ds. Sportu.
Rozpoczęła się skomplikowana, wielomiesięczna batalia prawnicza, w której podnoszono również kompletnie pozasportowe argumenty, takie jak wyznaczony przez Komisję Odwoławczą termin na powtórne rozegranie meczu (rzekomo ustalono go zbyt szybko, by Virton mogło swobodnie złożyć apelację). Do całego zamieszania dołączyło się także Westerlo, rywalizujące wówczas z Beerschot oraz Virton o awans do belgijskiej ekstraklasy. No i w sprawnym rozstrzygnięciu konfliktu nie pomogła pandemia. Ostatecznie sprawa ugrzęzła zatem w sądach, a prasa zaczęła określać niedoszłe powtórzone spotkanie mianem “meczu widmo”. Kiedy w lipcu 2020 roku zapadł wreszcie finalny werdykt – potwierdzający, że mecz należy rozegrać ponownie – ani gracze Beerschot, ani Virton nie mieli już po co wychodzić na boisko.
– Po miesiącach opery mydlanej Beerschot i Virton zostały ukarane obustronnym walkowerem, ponieważ nie zdecydowały się powtórnie rozegrać spotkania. Kara ta miała jednak tylko wymiar symboliczny, w żaden sposób nie mogła już wpłynąć na przebieg walki o awans – wspomina “Gazet van Antwerpen”.
Jak na ironię, historia meczu Beerschot – Virton może jednak po czterech latach wpłynąć… na zmagania w belgijskiej ekstraklasie. Jakkolwiek spojrzeć, został stworzony precedens. Może i w praktyce nie doszło wtedy do powtórki spotkania, ale formalnie mecz nie został przecież rozstrzygnięty pierwotnym rezultatem (1:0 dla Virton), tylko obustronnym walkowerem. Dlatego wcale nie jest tak, że działacze Genk wkroczyli na zupełnie niezbadany grunt, gdy zaczęli się domagać ponownego rozegrania starcia z Anderlechtem. Choć oczywiście wciąż mówimy o sytuacji skrajnie niecodziennej w futbolowych realiach.
Nie ma mowy o przeoczeniu
Początkowo raczej niewielu obserwatorów belgijskiej sceny piłkarskiej zakładało, że Genk cokolwiek wskóra. Brian Riemer, szkoleniowiec Anderlechtu, apelował do przeciwników o wyluzowanie. – Powtórzenie meczu? Nie sądzę, by to było możliwe. Doszło do pomyłki, to się zdarza. My też byliśmy w tym sezonie niejednokrotnie poszkodowani w wyniku niesłusznych decyzji sędziów. Błędy sędziowskie są częścią futbolu – przekonywał trener.
Błąd Kosa przy golu Wisły, tylko 10 kamer na meczu! Szef sędziów: To był spalony
Departament Sędziów zadziałał tu zresztą analogicznie, jak w przypadku protestu Beerschot. Przyznał, że w meczu “Smerfów” z Anderlechtem sędziowie popełnili błąd ludzki – niewynikający z błędnej interpretacji przepisów, tylko ze zwyczajnego przeoczenia, które, choć godne jest potępienia, nie może stanowić podstawy do powtórnego rozegrania meczu. Krótko mówiąc, komunikat był mniej więcej taki: “zawaliliśmy, przepraszamy, ale na tym koniec tematu”.
W podobny sposób rozstrzygnięto również aferę, która wybuchła w ubiegłym roku po ligowej konfrontacji Mechelen z Club Brugge. Wówczas arbiter odpowiadający za wideoweryfikację bezpodstawnie anulował trafienie Igora Thiago, dopatrując się ofsajdu, którego w rzeczywistości nie było. – VAR bardzo szybko zareagował na boiskową sytuację. W rezultacie proces weryfikacji nie został przeprowadzony w pełni, nie wytyczono linii spalonego. Efektem była błędna decyzja. W przypadku kontrowersyjnego gola, linia spalonego powinna być wytyczana zawsze. Tutaj jednak sędzia wideo skupił się na trzech centralnie ustawionych piłkarzach Mechelen i zapomniał o obowiązku przeanalizowania całego obrazu sytuacji. To błąd ludzki – wyjaśniała Stephanie Forde, przedstawicielka sędziowskiego departamentu.
Forde zapewniła również, że winowajca – sędzia Kevin van Damme – nie będzie w najbliższym czasie wyznaczany do dowodzenia wideoweryfikacją w meczach belgijskiej ekstraklasy, ale może wciąż liczyć na pełne wsparcie, również psychologiczne, ze strony federacji.
Genk nie chciało jednak słyszeć o żadnym “przeoczeniu” czy “błędzie ludzkim”, nieustępliwie trzymając się opinii, że sędzia VAR dysponował perfekcyjnym oglądem całej sytuacji, więc po prostu błędnie zinterpretował przepisy. Pokrzywdzona ekipa podążyła zatem ścieżką wydeptaną wcześniej przez działaczy Beerschot i ona również osiągnęła swój cel. 26 stycznia klub triumfalnie poinformował w mediach społecznościowych: – Komisja Dyscyplinarna ds. Zawodowej Piłki Nożnej zdecydowała, że mecz Anderlecht – Genk z końca ubiegłego roku musi zostać powtórzony. Komisja zadeklarowała, że jest kompetentna do orzekania w tej sprawie. Tym samym unieważniona została wcześniejsza decyzja Departamentu Sędziów Zawodowych, aby nie powtarzać spotkania. Komisja przyjęła argument Genk, że sędziowie niewłaściwie zastosowali się do przepisów przy rzucie karnym. Genk ma nadzieję, że wkrótce ustalony zostanie nowy termin meczu.
Jak się zapewne domyślacie, to nie zamknęło sprawy.
Anderlecht najpierw usiłował dowieść, że wspomniana Komisja Dyscyplinarna w ogóle nie miała prawa orzekać w tej sprawie. To się jednak nie udało, w drugiej połowie lutego protest ekipy ze Stade Constant Vanden Stock został definitywnie oddalony. Wówczas przedstawiciele Anderlechtu ruszyli w poszukiwaniu sprawiedliwości przed oblicze Belgijskiego Sądu Arbitrażowego ds. Sportu. W miniony piątek odbyła się niejawna rozprawa, a finalną decyzję poznamy najpóźniej jutro. Jeżeli postanowienie o ponownym rozegraniu meczu Anderlecht – Genk zostanie podtrzymane, obie ekipy wyjdą na boisko 13 marca.
Nerwowa atmosfera
Jak donoszą liczni belgijscy dziennikarze, między innymi Niels Vleminckx z “Het Nieuswblad”, “penaltygate” budzi gigantyczne emocje w całym środowisku piłkarskim. Na przykład prawnik Anderlechtu sugeruje otwarcie, że jeśli Genk dopnie swego i doprowadzi do powtórzenia meczu, może to wysadzić w powietrze cały futbolowy porządek w kraju, bo kolejne kluby zaczną oprotestowywać coraz to drobniejsze sędziowskie pomyłki, a to po prostu sparaliżuje rozgrywki. Zresztą już teraz Belgijski Sąd Arbitrażowy ma pełne ręce roboty, bo choćby Club Brugge postanowiło raz jeszcze rozgrzebać temat niesłusznie anulowanej bramki Igora Thiago. Z tym że niebiesko-czarni sądzą się z federacją, wychodząc z założenia, że im też należało się prawo do powtórnego rozegrania spornego meczu.
Pawłowski: Znowu VAR zaje***? Okradziono nas z PP i punktów we Wrocławiu
– Genk ma rację, że sędzia się pomylił, ale powtórka meczu jest nieuczciwa względem ligowej konkurencji. To wypaczenie rozgrywek – twierdzi z kolei Mark van Bommel, szkoleniowiec Royal Antwerp, na łamach “Het Laatste Nieuws”. Antwerpia i Genk bezpośrednio konkurują o czołowe miejsca w tabeli.
“Jesteśmy winni sobie i całemu belgijskiemu futbolowi zakwestionowanie decyzji o powtórnym rozegraniu meczu z Genk. Tylko w ten sposób można zagwarantować płynny przebieg rozgrywek i start fazy play-off. Chcąc wyczerpać wszystkie nasze prawne możliwości, z pewnością moglibyśmy przeciągać tę sprawę do maja, ale prestiż ligi belgijskiej wystarczająco już ucierpiał. Jesteśmy przekonani, że błąd sędziego nigdy nie powinien skutkować powtórką meczu”
oficjalny komunikat Anderlechtu
Ponoć w stronę Beneluksu z niepokojem spoglądają także prezesi UEFA oraz FIFA, którzy obawiają się, że Belgowie mogą otworzyć kolejną puszkę Pandory, wstrząsając w ten sposób całym światowym futbolem. Kolejną, bo przecież to właśnie w tym kraju w latach 90. o swoje prawa postanowił zawalczyć niejaki Jean-Marc Bosman. I wydaje się, iż obawy Aleksandra Ceferina oraz Gianniego Infantino są jak najbardziej uzasadnione. Ostatecznie sprawa nie doczekała się jeszcze oficjalnego rozstrzygnięcia, mecz wciąż nie został powtórzony, a działacze Widzewa Łódź już powołują się na ten kazus, chcąc raz jeszcze zagrać z Wisłą Kraków w Pucharze Polski. Możemy mieć tu do czynienia z efektem kuli śnieżnej. Tym bardziej że już wcześniej wiele postaci ze szczytów światowego futbolu – choćby Juergen Klopp – wskazywało w mniej lub bardziej bezpośredni sposób, że niektóre mecze są do tego stopnia psute przez sędziów, iż należałoby je po prostu rozgrywać od nowa.
– Nie chcę sobie nawet wyobrażać sytuacji, w której przyjdzie nam ponownie zagrać ten mecz – mówi cytowany już wcześniej Brian Riemer, trener Anderlechtu, w rozmowie z “Le Soir”. – Ludzie z innych krajach są w szoku, że w ogóle rozważamy taką możliwość. A co, jeśli coś takiego się wydarzy w spotkaniu decydującym o tytule? Albo w finale Pucharu Belgii? Zwycięzca może świętować, czy powinien się wstrzymać na czas ewentualnych protestów? To szaleństwo!
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Karol Świderski z premierowym trafieniem w Serie A! [WIDEO]
- Wszołek: Będąc piłkarzem Legii, trzeba mieć jaja
- Waldo Kantor: To był horror. Moi koledzy znikali i już nigdy nie wrócili
fot. NewsPix.pl / The Guardian