Reklama

Vinicius vs. Mestalla. Rasizm, polityka, sędzia, a w tle piłka nożna

Dominik Piechota

Autor:Dominik Piechota

02 marca 2024, 23:20 • 5 min czytania 16 komentarzy

Valencia kontra Real Madryt – to zdecydowanie jedna z gorętszych rywalizacji w Hiszpanii. Nie chodzi wyłącznie o samego Viniciusa, który mógł czuć się pewnego dnia, jakby przyjechał do jaskini lwa i epicentrum rasizmu w kraju. To historia o obustronnej wściekłości, rozczarowaniu i oskarżeniach. Valencia pokazała charakter, Vinicius i spółka byli o krok od kolejnej historycznej remontady, a na końcu – jak to w Hiszpanii – niestety i tak nie pogadamy o piłce…

Vinicius vs. Mestalla. Rasizm, polityka, sędzia, a w tle piłka nożna

Kiedy Królewscy przyjeżdżają na Mestalla, zawsze wrze. Rzadko kiedy dostajemy nudne mecze. Albo Nietoperze rzucają poważne wyzwanie, albo klub ze stolicy zostawia po sobie ślady bolesnego lania. Tym razem również gotowało się długo przed pierwszym gwizdkiem, bo ludzie z Valencii nie autoryzowali przyjazdu ekipy filmowej Viniciusa na Mestalla. Na Netflixie powstaje dokument o Brazylijczyku. Mieliśmy okazję poznać ludzi stojących za tą produkcją, bo działaliśmy na jednym planie zdjęciowym w Brazylii, i akurat oni dostali dość brutalny zakaz wejścia na stadion w Walencji.

Oni nagrywali sceny do dokumentu jednego dnia razem z Viniciusem, następnego dnia my tworzyliśmy reportaż o Brazylijczyku z jego pierwszym trenerem w tym samym domu.

Napięcie związane z tym spotkaniem wiąże się z trudną relacją między walenckimi trybunami a Brazylijczykiem. Owszem, Vini usłyszał tam mnóstwo karygodnych i obrzydliwych haseł od grupki troglodytów. Najgorszy możliwy sort człowieka przebywający na trybunach i będący dobitnym przykładem rasizmu. Vinicius miał pełne prawo czuć się, jak w starożytności, kiedy przebywał na Mestalla. Rozumiemy też również, dlaczego Valencia jest oburzona, bo w świat poszedł obraz klubu rasistowskiego, zacofanego, co jest absolutną bzdurą, bo to jeden z ciekawszych klimatów kibicowskich na całym Półwyspie Iberyjskim, a górę wziął wyimek z działań grupki idiotów.

Ale owszem, grupa kretynów zapracowała na to, że Vinicius ma prawo utożsamiać Walencję z zarodkiem rasizmu w Hiszpanii.

Reklama

Wrzało przed pierwszym gwizdkiem – ludzie z Netlixa chcieli nagrywać kibiców Valencii i dograć te obrazki pod swój scenariusz. Nietoperze chciały za wszelką cenę utrudnić im pracę, bo wiadomo było, do czego będzie zmierzał ten wątek w dokumencie. I zakazali im wejścia. Gorąco było już zanim Jesus Gil Manzano zaprosił do gry. A później jeszcze bardziej.

Naturalnie faworytem był zespół Carlo Ancelottiego, a nie najmłodsza drużyna ligi. A jednak po pół godziny oglądaliśmy szokujące prowadzenie 2:0 po stronie klubu z Estadio Mestalla. Najpierw Hugo Duro pokazał, że ze średniego napastnika przy odrobinie odpowiednich okoliczności można zrobić snajpera, który pod względem liczb będzie gonił Roberta Lewandowskiego. Później błąd w wyprowadzeniu Królewskich wykorzystali gospodarze i nawet daremny Roman Jaremczuk zdobył bramkę, a to w Walencji prawie takie święto jak Las Fallas.

Generalnie: aktualna Valencia potrafi zagrać spotkanie beznadziejne i cudowne, ale też potrafi pokazać dwie te twarze w ciągu 90 minut.

Wiedzieliśmy, że prowadzenie Nietoperzy jest szokujące, ale też wiedzieliśmy, że zbyt wczesne, bo Real włączy wyższy bieg i rozpocznie tryb remontady. Jeszcze przed przerwą Vinicius zadbał o to, by złapać kontakt z przeciwnikiem i wymownie, symbolicznie uniósł dłoń w górę, co było symbolem Black Lives Matter. To na każdym kroku jeszcze bardziej dodaje ognia tej niewygodnej relacji – on tworzy z Walencji największych rasistów, trybuny go nienawidzą, bo uważają, że nadinterpretuje większość gestów i plami ich wizerunek w świecie.

Mamy tu klasyczny przypadek pod tytułem: część kretynów wpływa na odpowiedzialność zbiorową całej reszty.

Po przerwie Real szedł za ciosem i dokręcał śrubę. Szukał swojej szansy, aby zakończyć niedomówienia i wywieźć pozytywny rezultat z Estadio Mestalla. Zajęło im to sporo, bo Vinicius dołożył dublet dopiero kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry. Swoje zrobił, ale też nie brakowało tam dyskusji, bo VAR troszkę wyrysowywał linię spalonego i zastanawiał się, czy Brazylijczyk będzie cieszył się ponownie, gdy dostanie potwierdzenie swojej bramki. Ostateczny werdykt – 2:2!

Reklama

Widzieliśmy to zbyt wiele razy: Real miał dokończyć dzieła i dopiąć swego w remontadzie, lecz w doliczonym czasie gry został podyktowany rzut karny dla Valencii. Euforia na Mestalla, seria powtórek, czy Hugo Duro rzeczywiście był faulowany, podejście do monitora i werdykt – Fran Garcia był pierwszy przy piłce, nie ma jedenastki!

Musicie sobie wyobrażać, jakie mieliśmy napięcie emocjonalne, gdy na przemian Valencia szukała swojej szansy, ale raczej zdecydowanie częściej Real Madryt był o krok od postawienia kropki nad i. Wrzało, naprawdę wrzało na Mestalla. Najmłodsza drużyna ligi grała na fantazji, a najwięksi kozacy ligi hiszpańskiej szukali dopisania kolejnego kompletu punktów.

Końcówka meczu to była absolutna verguenza i wstyd dla hiszpańskiej piłki…

Mamy prawie setną minute meczu. Najpierw Peter wypożyczony z Realu Madryt podburza Mestalla i prawie załatwia swoją byłą drużynę strzałem z dystansu.

Później Real idzie z odwetem, a Jesus Gil Manzano kończy akcję dosłownie w trakcie dośrodkowania, gdy wszyscy są w polu karnym, a Królewscy zdobywają bramkę po strzale głową. Powiedzmy sobie szczerze: ten arbiter jest absolutnym parodystą.

Temperatura tego meczu była skrajnie gorąca, ale dopisać tej rywalizacji jeszcze taki rozdział? Przesada. Nie wiemy, czy Real zdobyłby bramkę w normalnych okolicznościach, gdyby wszyscy byli zaangażowani w tę akcję. Ale wiemy, że przerwanie gry w takim momencie jest kompromitacją.

Hiszpańska piłka nigdy nie będzie normalna, skoro flagowymi tematami będzie wszystko inne poza boiskiem. Vinicius, rasizm, sędziowie. Aha, gwoli ścisłości – skończyło się 2:2. Ale na końcu sam rezultat czy aspekty piłkarskie na Półwyspie Iberyjskim będą najmniej omawianym wątkiem.

VALENCIA – REAL MADRYT 2:2 (2:1)

Duro 27, Jaremczuk 30 – Vinicius 45+5, 76.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Kiedy tylko może, ucieka do Ameryki Południowej, żeby złapać trochę fantazji i przypomnieć sobie, w jak cywilizowanym, ułożonym świecie żyjemy. Zaczarowany futbolem z krajów Messiego i Neymara, ale ciągnie go wszędzie, gdzie mówią po hiszpańsku albo portugalsku. Mimo że w każdym tygodniu wysłuchuje na przemian o faworyzowaniu Barcelony albo Realu, od dziecka i niezmiennie jest sympatykiem wielkiej Valencii. Wierzy, że piłka to jedynie pretekst, aby porozmawiać o ważniejszych sprawach dla świata, wsiąknąć w nową kulturę i po prostu ruszyć na miejsce, aby namacalnie dotknąć tego klimatu. Przed ołtarzem liga hiszpańska, hobbystycznie romansuje z polskim futbolem.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

16 komentarzy

Loading...