Na inaugurację rozgrywek w kadrze Podbeskidzia zabrakło miejsca dla najlepiej opłacanego napastnika, Macieja Korzyma. Zawodnik sprowadzony z Korony wcale nie narzeka na problemy zdrowotne, ale zwyczajnie przegrywa rywalizację o miejsce w meczowej osiemnastce. W Lubinie Dariusz Kubicki wolał postawić na Demjana (pierwszy skład) oraz Jonkisza i Szczapaniaka (ławka rezerwowych). A inkasujący 40 tysięcy miesięcznie Korzym okazał się całkowicie zbędny.
Patrząc po liczbach byłego napastnika Korony, trudno nawet mówić, że w Bielsku zawodzi. Przeciwnie, w zeszłym sezonie strzelił cztery gole, czyli zaliczył drugi najlepszy wynik w całej swojej karierze. Korzym kopie w Ekstraklasie już od dziesięciu lat i tylko raz udało mu się zdobyć dziewięć bramek w sezonie, co przecież też nie było jakimś wybitnym rezultatem. A poza tym trafiał podobnie, jak w ostatnich rozgrywkach. Innymi słowy, można się było po nim spodziewać takiej skuteczności.
Pytanie tylko, czy Podbeskidzie może sobie pozwolić, by trzymać na trybunach gościa, który zarabia jakieś pół miliona złotych rocznie. Pewnie może, bo w tym klubie po prostu wszystko stoi na głowie. Korzym ze swoim kontraktem jest flagowym przykładem polityki transferowej bielszczan, zaraz obok najdroższego piłkarza w historii klubu, Roberta Mazana. Przypadek Słowaka jest jeszcze bardziej dobitny, bo w zeszłych rozgrywkach tylko raz zagrał w lidze w większym wymiarze czasowym i zawalił gola, a w przedsezonowych sparingach prezentował się równie beznadziejnie.
Jakkolwiek patrzeć, cała ta śmieszna ofensywa transferowa Podbeskidzia z poprzednich rozgrywek to jedna wielka kompromitacja. Przed i w trakcie sezonu 2014/15 do Bielska sprowadzono piętnastu piłkarzy, z czego na sobotni mecz z Zagłębiem powołania dostało ledwie dwóch – Demjan i Kolcak. Pierwszy strzelił gola, a drugi sprokurował karnego i powinien wylecieć z boiska z czerwoną kartką.
Z różnych powodów w Podbeskidziu nie gra już dziewięciu gości z zeszłosezonowego zaciągu: Pesković, Stano, Tomasik, Patejuk, Cisse, Okinczyc, Śpiączka, Grzelak i Lenartowski. Z kolei Korzym, Mazan i Horoszkiewicz są dziś bardzo daleko od pierwszego składu, a kontuzję złapał Adam Pazio, który i tak zeszły sezon kończył w roli rezerwowego. Razem mamy trzynastu nowych piłkarzy, którzy w kolejnych rozgrywkach w ogóle nie mają wpływu na grę zespołu.
Gdzie tu logika, gdzie jakakolwiek ciągłość? W młodzieżowej nomenklaturze z rządowych spotów: czy kogoś w Bielsku powaliło? Jak to w ogóle możliwe, że w ekstraklasowym klubie co sezon sprowadza się całe stado przebierańców i nikt nie ponosi za to żadnych konsekwencji? Czy w Podbeskidziu jest choć jedna osoba, która ma jakąkolwiek wizję drużyny za dwa-trzy lata? Odpowiedź wydaje się tak samo smutna, co oczywista.
Przed nowym sezonem Podbeskidzie sprowadziło kolejnych trzynastu piłkarzy. Jak uczy doświadczenie, ani kibice, ani sami zawodnicy nie powinni się przyzwyczajać do zaistniałej sytuacji. Zagadujemy, że za rok, o ile drużyna się utrzyma, w meczowej kadrze znajdzie się może ze dwóch. A pozostałych albo nie będzie już w klubie albo – niczym Korzym – będą zarabiać siedzeniem na trybunach.
Fot. FotoPyK