Czekaliśmy na to dwa sezony. Pełne dwa lata. I zawsze czuliśmy, że czegoś nam w tej Ekstraklasie brakuje. Czas próbowali urozmaicać Rybansky z Zajacem, czasem do zabawy dołączali Sandomierski czy inny Witan, ale żaden nie zdołał zastąpić prawdziwej legendy. Ta liga potrzebuje indywidualności. Potrzebuje Meliksonów, Razacków, Radoviciów i Robaków. Potrzebuje też jednak takich jak on. Na szczęście wrócił. W końcu – chciałoby się rzec. I zrobił to w swoim stylu. Sebastianie Przyrowski, witamy z powrotem w Ekstraklasie. Tęskniliśmy!
Wrócił i to od razu z poszerzonym repertuarem zagrań. Do tej pory Sebastian – jak wskazuje samo nazwisko – kojarzył nam się z „przyrosiami”. Starsi czytelnicy wiedzą, o co chodzi – odprowadzanie piłki wzrokiem tak umiejętne, by ta bezszelestnie wpadła do siatki. Dziś tego nie zobaczyliśmy. Przy Reymonta bramkarz Górnika wjechał na jeszcze wyższy level. Po pierwsze – zaprezentował gorsze wznawianie rękami niż Miśkiewicz nogami, co jest swego rodzaju sztuką. Po drugie – lekko zmodyfikował swoje dziecko, czyli „przyrosie”. Zamiast po prostu stać zaprezentował klasyczny spacerobieg w kierunku uderzanej piłki. Nie takie jednak numery z Cywką czy Crivellaro, którzy wyczuli koniunkturę i sprytnie otworzyli wynik.
I na tym zakończyła się gra Wisły. Pewne pozytywy da się wyciągnąć – choćby dobrą formę Sadloka i Guzmicsa – ale dziś przekonaliśmy się, jak daleka jest droga, by wspomniany Cywka z Popoviciem zdołali zastąpić Stilicia. Niewiele dał też Mączyński, który wcielił się w rolę Trałki – defensywnego pomocnika schodzącego między stoperów – ale z jego gry wynikało dziś niewiele. Pod względem organizacji Górnik wyglądał zdecydowanie lepiej, a bramka Gergela po asyście Jeża to już teraz faworyt do gola kolejki. Słowak zrehabilitował się tym samym za nonszalancję przy trafieniu Crivellaro. Klasyczny Jeż – na swojej połowie stanowi zagrożenie dla Górnika, na przeciwnej – dla rywala.
Druga połówka to już tempo typowo wakacyjne. Współkomentator Tomasz Hajto zniknął wręcz w pewnym momencie na dobrych parę minut. Sądzimy, że po prostu skoczył po energetyka, by jakoś dociągnąć do końca. Niewiele się jednak w tym czasie zmieniło. Danch w tzw. międzyczasie walnął z bliska w słupek i tyle. Wisła z Górnikiem podzieliły się punktami, czyli – po odjęciu oczek za zaniedbania licencyjne – mają ich już zero.
Fot. FotoPyK