Real w meczu z Mallorcą osiągnął trzy najważniejsze cele. Wygrał, utrzymał pozycję lidera i wszyscy piłkarze madryckiego zespołu zeszli z boiska o własnych siłach. A czy ktoś za kilka tygodni będzie pamiętał, że ten mecz wcale dla Królewskich nie był łatwy? Nope. Zwycięstwo Realowi zapewnił jedyny zdrowy podstawowy obrońca, czyli Antonio Rudiger. Jemu się to po prostu należało.
W szpitalu w Madrycie z dnia na dzień zmniejsza się liczba pacjentów. Dziś na przykład pojawili się w pierwszym składzie Vinicius i Dani Carvajal. Ofensywa Realu wydaje się już być w komplecie. Co innego obrona, którą dziś tworzyła kompletnie eksperymentalna czwórka: Carvajal, Rudiger, Tchouameni, Fran Garcia. W mediach wciąż słyszymy, że madrytczycy póki co na zakupy się nie wybierają, ale być może zmienią zdanie, bo gdyby dziś gracze Mallorki mieli ciut lepiej ustawione celowniki i zamiast w obramowanie bramki, trafialiby do siatki, Real mógłby przegrać to spotkanie.
Królewscy do tego meczu przystępowali z pozycji lidera z serią dwunastu ligowych meczów bez porażki. W pierwszej połowie jednak, mimo dużej aktywności Viniciusa, zawodnicy Realu, choć robili sporo szumu pod bramką Rajkovicia, nie mieli, poza strzałem wspomnianego Brazylijczyka, zbyt wielu okazji. Co ciekawe, najlepszą sytuację w tej części spotkania miał Antonio Sanchez, który głową trafił w poprzeczkę bramki Łunina.
Po przerwie kompletnie zgasł najlepszy gracz pierwszej połowy, czyli Vinicius. Gracze Mallorki wyszli za to mocno zmotywowani na drugą połowę i to Real musiał drżeć o utrzymanie remisu, tym bardziej że po kolejnym elektrycznym zagraniu defensywy Realu, Samu z dalszej odległości obił słupek bramki Królewskich.
Los Blancos jakby wtedy otrzeźwieli i zaczęli czuć, że mecz im ucieka. Bellingham, który do tej pory był kompletnie niewidoczny, zaczął mieć większy wpływ na grę, a sporo ożywienia wnieśli rezerwowi: Brahim Diaz i Joselu. I jak to zwykle bywa w takich meczach, gdzie absolutny faworyt mierzy się z niżej notowanym rywalem, maluczcy poszaleli, poobijali słupki i poprzeczki, ale jak przyszło do konkretów, to Luka Modric ustawił piłkę w rogu boiska, posłał ją, mierzoną co do milimetra na głowę Rudigera, a ten tylko skierował ją w odpowiednim kierunku. Futbol w takich momentach potrafi być brutalny. Real drugi raz z rzędu, mimo że chwiał się przez cały mecz, jednym celnym ciosem powalił pretendenta do odebrania mu punktów.
A nasz nieoczekiwany bohater? No cóż, artystą futbolu nie zostanie, ale dziś był w tym jednym momencie tam, gdzie powinien. Wcześniej starał się naprawiać błędy kolegów, a miał dziś obok siebie elektrycznego Tchouameniego, którego z braku laku Ancelotti przekwalifikował na środkowego obrońcę, niedawnego rekonwalescenta Carvajala w pierwszym meczu po kilkutygodniowej nieobecności oraz Frana Garcię, jeźdźca bez głowy, tyleż szybkiego co zagubionego w kryciu rywali, który gdyby nie kumulacja kontuzji madryckich defensorów, zapewne obejrzałby ten mecz z trybun Bernabeu. A Antonio Rudiger strzelił pierwszą bramkę dla Realu w tym sezonie w 24. występie i co chyba ważniejsze, zszedł z boiska bez asysty lekarzy.
Generalnie to był mecz bez większej historii. Real, mimo ogromnych kłopotów zdrowotnych swoich graczy, jest nadal liderem La Liga. Ancelotti przedłużył kontrakt z Królewskimi i odrzucił zaloty brazylijskiej federacji, Vinicius w pierwszym meczu po kontuzji wyglądał nie najgorzej. To wszystko musi cieszyć kibica Realu. Ale i tak chyba największym powodem do radości jest to, że tym razem grono zdrowych zawodników będzie dostępne na kolejne mecze w Pucharze i Superpucharze Hiszpanii.
Real Madryt – RCD Mallorca 1:0 (0:0)
Rudiger 78′
WIĘCEJ O LA LIGA:
- Uliczna piłka Girony. Ile jeszcze potrwa czar najskuteczniej drużyny Hiszpanii?
- Roque zbawicielem Barcelony? Gdzie Rzym, a gdzie Krym…
- Hiszpanie chcieli rewolucji, a strzelają sobie w stopę. Dlaczego upublicznianie rozmów z VAR-em to zły pomysł?
- To był taki dobry chłopak…