Liga brazylijska nie należy do najpopularniejszych w Polsce. Wiem, bo od 16 lat komentuję w różnych telewizjach latynoskie zmagania, a przeskakiwanie tych rozgrywek z kanału do kanału raczej oznacza balansowanie na granicy opłacalności dla kupującego je nadawcy. Santos FC też nie należy do klubów, którego koszulki schodzą w Polsce jak ciepłe bułeczki. A jednak spadek tej drużyny do drugiej ligi (Serie B) wywołał poruszenie. Byłem akurat w Rzymie na targach książki, kiedy zaczęły nadchodzić wiadomości na wszelkich komunikatorach, zaproszenia do programów i tekstów. Zwykle mam tak podczas mundialu i Copa America albo wtedy, gdy ktoś umiera. Rok temu o Santosie wiele mówiono z racji śmierci Pelego – największej gwiazdy w historii klubu. Tym razem umarł mit. Mit Santosu.
Dlaczego Santos FC spadł do drugiej ligi? Anatomia upadku
Trochę historii nim dowalimy bieżączką: mistrzostwa Brazylii tak naprawdę nie mają długiej tradycji. Oficjalnie (od 2010 roku) liczy się je od 1959, kiedy to ruszył turniej Taca do Brasil (Puchar Brazylii), chociaż tak naprawdę to od 1971, kiedy powołano w miarę regularną ligę, wielokrotnie modyfikowaną, aż w 2003 roku powstała Serie A w obecnym kształcie. Co oznacza ów wstęp? Mianowicie, że w Brazylii Santos niejednokrotnie nie uczestniczył w rywalizacji o mistrzostwo kraju, więc teza o „pierwszym spadku w ponad 100-letniej historii klubu” jest trochę naciągana. W początkowych latach grali bowiem tylko mistrzowie stanów, zatem jeśli mistrzem stanu Sao Paulo, gdzie gra Santos, był Palmeiras czy Corinthians, to portowcy w turnieju ogólnokrajowym nie uczestniczyli. Aby jednak było w zgodzie z prawdą, zdarzyło się to jedynie w 1960 roku, bo potem Santos wygrał pięć trofeów z rzędu!
W 1967 roku rozegrano jeszcze Taca do Brasil (ostatnia edycja), gdzie Santos występował, ale także Robertao, gdzie już Santosu zabrakło. Oba turnieje na mocy uchwały z 2010 roku dają zwycięzcom tytuł mistrza Brazylii.
Ot, takie sobie brazylijskie zabawy w krystalizowane rozgrywek o mistrzostwo kraju.
Ogólnie zwisa to Europejczykom bo najważniejsze, że kiedy Brazylia wygrywała trzy mundiale w latach 1958-1970, to w reprezentacji pełno było zawodników Santosu z tym najważniejszym, Pele, na czele. Więc Santos w tamtych czasach musiał być klubem klasy Realu Madryt i zapewne był, acz nie da się tego żadną miarą pomierzyć.
Niech zatem będzie, że historycznie Santos spadł pierwszy raz!
Maszyna do produkcji talentów
Oczywiście degradacja Peixe (tak są w Brazylii nazywani) nie spadła na kibicowskie głowy jak grom z jasnego nieba. W końcu rok do roku spadają w tabeli i rok do roku nic nie zapowiada poprawy. 8. miejsce w 2020, 10. w 2021, 12. w 2022, 17. w 2023… A po każdym sezonie skład jest słabszy niż w poprzednim, na trenerskiej ławie zasiadają zaś coraz mniej znane postaci latynoskiej piłki.
Jakim cudem klub, który w XXI wieku (by nie cofać się do czasów Pelego, niech spoczywa w pokoju) wypromował dwie fale talentów odnoszących sukcesy w Europie (Diego, Robinho, Renato, Alex, a potem Neymar, Alex Sandro, Danilo, Felipe Anderson) ledwie dycha pod względem finansowym? Jak to możliwe, że po sprzedaży takiej grupy zawodników nie było kasy na inwestycje w nowe kadry? Gdzie byli trenerzy, a przede wszystkim zarząd klubu?
To właśnie jest najciekawsze w przypadku Santosu.
Odtwarzalność kadr mają bowiem na fenomenalnym wprost poziomie co świadczy, że ciągle posiadają skautów na medal. Przecież po sukcesach na początku XXI wieku i sprzedaniu Robinho Realowi, Renato Sevilli, Alexa PSV Eindhoven, czy Diego FC Porto, zaledwie kilka sezonów potem mieli Ganso, Neymara, Alana Patricka, Danilo czy Alexa Sandro, za których europejskie kluby zapłaciły pospołu blisko sto milionów euro. Chwilę po nich wypromowali Gabigola sprzedanego Interowi Mediolan, Emersona Palmieriego, a kiedy ci zdążyli kilka razy zmienić kluby, posłali Realowi Madryt Rodrygo, a Juventusowi Kaio Jorge. Jeden klub wysłał w świat więcej kapitalnych graczy niż wszystkie polskie razem wzięte!
Skoro santosowa maszyna do produkcji talentów zdawała się pracować pełną parą, a klub miał wzięcie u najbogatszych, to dlaczego dekadę temu stadion Vila Belmiro został wystawiony przez komornika na licytację, bo ówczesny prezes zastawił go pod… prywatne inwestycje, które spaliły na panewce? Jakim cudem to przeszło?
Tego nie ustaliło żadne śledztwo prokuratorskie, bo sprawa rozeszła się po kościach. Jedynie prezes nie wystartował w kolejnych wyborach…
A jakim cudem prokuratury Brazylii i Hiszpanii przez kilka lat nie potrafiły dojść ile kosztował transfer Neymara z Santosu do FC Barcelony? 57, 86 czy 102 miliony euro?
Santos z transferów nie był w stanie wyciągnąć nawet połowy kwot odstępnego, bo ze względu na tragiczne administrowanie finansami oddawał procent od przyszłych sprzedaży agentom piłkarskim. Bywało, że większość. Z Neymara wycisnęli raptem 17 milionów, czyli śmieszne pieniądze zważywszy na fakt, ile setek milionów euro przewaliło się w kontekście tego zawodnika. Na Rodrygo zarobili lepiej, ale też nie wszystko. Za kadencji Marcelo Teixeiry (lata 2000-2009) klubowi rosły długi, odszedł w niesławie, a teraz wybrano go nowym prezydentem klubu, by wyciągnął go z kłopotów.
Paranoja?
Zapewne dobrze myślisz, Drogi Czytelniku.
2023
No dobrze, ale w styczniu 2023 roku nie przewidywaliśmy jednak spadku tego zasłużonego klubu.
W styczniu, kiedy zawodnicy zaczynali przygotowania do nowego sezonu (na półkuli południowej sezon rozgrywany jest od lutego do grudnia), Santos miał dwie młodociane perły – Angelo i Marcos Leonardo – warte miliony, a także twardego jak skała stopera-kapitana drużyny – Eduardo Bauermanna – i masę niezłych średniaków dookoła. Bez szans na trofea, ale na spokojne ligowe bytowanie wystarczający potencjał kadrowy.
W pierwszej części sezonu nie wystarczyło to na nic. Mistrzostwa stanu Sao Paulo, Puchar Brazylii oraz Copa Sudamericana zawalone. Trener Odair Hellman wywalony z posady. Przez pół roku niczym szczególnym się nie wykazał, Santos grał nijako, przede wszystkim bez pazura: co ważny mecz to porażka. Nie tego oczekuje się od trenera w klubie trzykrotnych zwycięzców Copa Libertadores, nawet jeśli potencjał kadrowy odstaje od Flamengo czy Palmeirasu.
Ale to jeszcze nic! 27-letni kapitan drużyny, Eduardo Bauermann, został namierzony przez organy ścigania w sprawie „grania na kartki” podczas meczów Santosu. Policja ujawniła, że kilkudziesięciu piłkarzy z wszystkich czterech lig ogólnokrajowych brało pieniądze od pośredników współpracujących z firmami bukmacherskimi za łapanie kartek w trakcie meczów.
Ot, tajemnica legendarnych brazylijskich kartek i karnych z czapy!
Kapitan? Niekwestionowany lider defensywy? Atmosfera w drużynie siadła już na dobre.
W czerwcu jeden mecz Santos grał pod komendą Claudimoro – porażka. Trenerem do końca rozgrywek ligowych miał być Paulo Turra pozyskany z Atletico Paranaense, w owym czasie wyżej stojącego od Santosu. Poprowadził ledwie sześć meczów (bilans 1-3-2), po czym czmychnął do portugalskiej Vitorii Guimaraes. Caretakerem w jednym meczu został Felipe Endres. Przegrał, ale nikt wielkich oczekiwań nie miał. Jego miejsce zajął świetnie znany w Brazylii Urugwajczyk Diego Aguirre, ale pracował tylko podczas pięciu spotkań, notując katastrofalny bilans 1-0-4. Innymi słowy, od zwolnienia słabego Hellmana czterech trenerów osiągnęło bilans 2-3-8, a sytuacja ligowa Santosu stała się tragiczna. Dzieje się to wszystko w momencie, kiedy klub szukając pieniędzy na wzmocnienia sprzedaje 18-letniego Angelo do Chelsea.
“Mamy sporo zdolnej młodzieży” – przekonuje prezydent Rueda, po czym zaraz po zatrudnieniu nowego trenera Marcelo Fernandesa (trener pracujący w klubie od lat jako asystent, caretaker i szkoleniowiec młodzieży) sprzedaje kolejnego 18-latka Deivida Washingtona do Chelsea…
No i promowanie młodzieży się skończyło, bo każdy mecz był już meczbolem dla Santosu.
Wyprzedaż
A działo się to akurat w czasie, gdy portugalski trener Vitor Pereira (w latach 2022-23 szkoleniowiec Corinthiansu i Flamengo) udzielił gazecie „O Jogo” wywiadu, w którym totalnie zniszczył system transferowy większości brazylijskich klubów. Zarzucił im masową wyprzedaż zbyt młodych talentów do Europy i przepalanie zdobytych pieniędzy na wyrywanie zniszczonych kontuzjami, wypalonych piłkarzy z długim CV, pełnym raczej nieudanych epizodów w przeróżnych krajach. Vitor przekonywał, że brazylijskim menadżerom i szefom klubów tak bardzo zależy na szybkiej kasie, że wyzbywają się nastolatków nim ci nauczą się profesjonalnego futbolu.
Santos jest wzorcowym przykładem, jeśli wspomnimy (a daleko sięgać pamięcią nie będziemy), że od 2021 do 2023 roku sprzedali do Europy pięciu zawodników w wieku 18 lat…
Vitor miał rację, a kto śledził kariery Nathana, Kenedy’ego, Lucasa Piazona czy Rainiera wie, że nastoletni chłopcy mają kłopot nie tylko z udźwignięciem nagłego przypływu gotówki, ale także samotnego życia w zachodniej Europie, a przede wszystkim ciągłego wypożyczania i życia na walizkach. Bo naprawdę bardzo nieliczni kupieni przez Real czy Barcelonę dostają tam szanse na grę, szczególnie kiedy nie mają (a na ogół nie mają) europejskiego paszportu.
Kasa od Chelsea poszła na 34-letniego Argentyńczyka Julio Fucha i 35-letniego Wenezuelczyka Tomasa Rincona, a także grzejącego ławę w Monaco Jeana Lucasa.
Nie ma co ukrywać, do gry Santosu niewiele wnieśli. Ale najtragiczniejsze, że sprzedano Washingtona, kiedy Marcos Leonardo kapitalnie radził sobie w reprezentacji U-20 podczas mistrzostw świata, skądinąd dla Brazylii nieudanych.
Cena właśnie za 20-latka puchła i to on pojawiał się w międzynarodowych serwisach sportowych, lecz klub koniecznie chciał wypchnąć młodzika, co to wystrzelił jak ta strzelba powieszona jako teatralny rekwizyt.
Mimo osobliwej polityki transferowej, Marcos Fernandes osiągnął najlepszy wynik spośród wszystkich trenerów: 6-4-5, lecz do utrzymania Santosu to nie wystarczyło.
A działo się to wszystko w przededniu grudniowych wyborów na nowego sternika klubu.
Czy mogło być gorzej? Czy tej katastry dało się uniknąć?
Make Santos great again
Wydaje się, że Santos od początku roku był na kursie kolizyjnym, ale żadnych przesłanek, by z niego zboczyć, nie chciano potraktować serio.
Ba, ciągle słyszało się, że brak kasy w budżecie uniemożliwia inwestycje w realne wzmocnienia. Skład w 2024 mocniejszy nie będzie. Każdy, kto oglądał Santos w 2023 wie, że skarbem drużyny jest Marcos Leonardo, za którego teraz, po spadku, Europejczycy zapłacą więcej niż 20 mln euro odrzucone latem. Piłkarz już chce wyjechać na Stary Kontynent, a jego agent jest po rozmowach z brazylijskim dyrektorem sportowym Arsenalu, Edu Gasparem.
Angelo poszedł na wypożyczenie do Strasburga, Washington w Chelsea zagrał dziewięć minut.
Vitor Pereira czytając o nich na pewno triumfuje. A Santos? Nowy-stary prezydent, ten co zastawił Vila Belmiro pod własne interesy, zapowiedział budowę nowego stadionu. Klub wprawdzie nie znalazł jeszcze trenera, ale już przedstawił koncepcję obiektu, wskazał wykonawcę i zarządcę areny. Oczywiście pieniędzy w klubowej kasie brakuje, ale ponoć można zawrzeć odpowiednie partnerstwo, a kasa sama się zarobi i zwróci.
Wygląda na klasyczny skok do przodu, bo po mundialu w 2014 roku niewiele nowych obiektów zaplanowano i faktycznie wybudowano (i nie, nie mówicie o Gremio Arena, Allianz Parque czy Independenci, bo choć te stadiony zainaugurowano dwa lata po mundialu, to planowano je jako areny pomocnicze na 2014 rok).
Przypomina mi się także, że takie kluby jak Corinthians, Palmeiras – tegoroczny mistrz Brazylii – na własne oczy w drugiej lidze brazylijskiej oglądałem. Również Botafogo, Vasco da Gama, Atletico Mineiro, Cruzeiro, Gremio zaznały spadku. Jest to bowiem liga wyjątkowo niewdzięczna dla klubów z krótką kadrą i bezmyślnym sternikiem u władz. Dość powiedzieć, że Botafogo – klub który na półmetku pobił historyczny rekord pierwszej rundy w zdobyczach punktowych – skończył sezon poza podium!
A patrząc jak po powrocie do Serie A wygląda sytuacja sportowa Atletico Mineiro, Palmeirasu czy Gremio można zastanawiać się czy i Santosowi spadek nie wyjdzie na dobre.
Oczywiście, pod warunkiem, że klub będzie potrafił wykorzystać fantastyczną renomę kuźni kadr dla reprezentacji i wielkich zespołów z Europy. Bo na razie Santos gubi krótkowzroczność władz, brak pomysłu na profil trenera, któremu chciałoby się powierzyć ekipę.
Pewnie, że na powrót do Serie A Santos ciągle ma potencjał kadrowy, lecz nawet dla tych, którzy oglądanie Santosu zaczęli od „epoki Neymara” patrzenie na dzisiejszą drużynę to katorga. Uwielbiam komentować brazylijskie mecze w towarzystwie trenera KTS-u Weszło Piotrka Kobiereckiego, ale nawet tacy fani jak my czasem wymiękają oglądając grę polegającą na dostarczeniu piłki do Yefersona Soteldo (swoją drogą, fantastyczny drybler o bajecznej technice) i oczekiwanie na błysk geniuszu Marcosa Leonardo w okolicach pola karnego. Ten ostatni to cudo nie zawodnik, mało kto tak jak on potrafi wykorzystać obrońcę do odbicia się, okręcenia czy wykorzystania go jako ściany. A ściana to już tylko stoi przed władzami klubu, które muszą ją przeskoczyć lub zburzyć, chociaż obserwując działania Santos FC w ostatnich latach spodziewam się, że spróbują ją przekonać, by padła z własnej i nieprzymuszonej woli, co operację „Make Santos Great Again” czyni więcej niż trudną.
Z drugiej strony River Plate po spadku wróciło jako prawdziwy hegemon ligi argentyńskiej i potęga na skalę kontynentalną. Atletico Mineiro po spadku w 2005 roku i powrocie w następnym, w ciągu kolejnych lat przeszło radykalną metamorfozę wygrywając wiele tytułów krajowych, Copa Libertadores, a w 2023 inaugurując własny stadion. Tyle że wychodzenie z dołka szło latami, a w Santosie zapowiadają szybki marsz ku dawnej chwale, co w kontekście wieloletniego trwonienia pieniędzy, talentów i spuścizny brzmi naiwnie.
BARTŁOMIEJ RABIJ
CZYTAJ WIĘCEJ O NISZOWYCH LIGACH:
- Największe więzienie świata. Piłkarskie sceny z konfliktu Izraela i Palestyny
- Szalony koncept pewnego Czecha. Jak Bohemians podbili antypody
- Zmarginalizowany Skóraś. Nędzny start reprezentanta Polski w lidze belgijskiej
Fot. newspix.pl