W czasie gdy Zrinjski Mostar rywalizuje z Aston Villą, Legią Warszawa i AZ Alkmaar w pucharach, kibice domagają się zaorania bośniackiej federacji piłkarskiej i twardego resetu. Po trybunach niesie się hasło “Savez napolje” – pogonić ich wszystkich. Drużyna narodowa ma trzeciego selekcjonera w tym roku, ale teflonowy prezes Vico Zeljković odpiera ataki podparte przeciekami dokumentującymi korupcyjne praktyki w związku. Kadrze odjeżdżają Islandia i Luksemburg, sypie się infrastruktura, a kibice z radością wrzucają race na murawę, żeby UEFA wydrenowała budżet N/FSBiH. Co się dzieje z bośniacką piłką?
Hrvoje Barisić wytrzymujący ciśnienie w serii jedenastek, które otworzyły Zrinjskiemu Mostar drogę do fazy grupowej Ligi Konferencji, to chwila chwały bośniackiego futbolu. Zvonimir Kozulj ładujący pod ladę bramki AZ Alkmaar to chwila chwały bośniackiego futbolu. Migawki z pucharowej drogi Zrinjskiego Mostar podbijały okładki gazet, domimowały dyskusję w barach i dawały nadzieję. Chyba nigdzie indziej przerwa na kadrę nie była takim przekleństwem, jak w Sarajawie i innych dużych bośniackich miastach.
W kilka minut trzeba było przejść od rozprawiania o sukcesach bośniackiej – choć uderzającej w prochorwackie nuty – drużyny, do kipienia złością z powodu przewlekłych chorób zżerających krajowy futbol. Za pstryknięciem palca powróciły dyskusje o wszechobecnej beznadziei. Trzeci selekcjoner w ciągu roku mami obietnicami. Chce skłonić do powrotu do bośniackiej kadry Vladana Kovacevicia z Rakowa Częstochowa, odwiedzi usuniętego z drużyny narodowej Anela Ahmedhodzicia oraz jego angielskiego kumpla Ivana Sunjicia, sprawi, że 29-letni Haris Tabaković w końcu zadebiutuje w drużynie narodowej, a i Edina Viskę namówi na last dance.
Savo Milosević rzuca błyskotkami sprawniej niż politycy w trakcie przedwyborczej kampanii. Konkretem pozostaje jednak póki co to, że w drugim spotkaniu za jego kadencji Bośnia i Hercegowina doznała najwyższej w historii domowej porażki. Portugalia rozsmarowała ją pięcioma bramkami wbitymi w 40 minut!
Chaos, jaki Zmajevi zaprezentowali na boisku, w pełni oddaje to, co dzieje się w piłkarskiej Bośni od dawna.
Układy, podejrzenia korupcji, koneksje. Choroby piłkarskiej Bośni i Hercegowiny
– W Bośni, gdzie mówi się trzema językami, z których każdy jest prawie taki sam, słowiańskość widać najwyraźniej – pisał Ziemowit Szczerek w “Międzymorzu. Podróżach przez prawdziwą i wyobrażoną Europę Środkową”.
W tak złożonym społeczeństwie, w tak zagmatwanym regionie, Savo Milosević to postać wybitnie przekrojowa. Urodził się na terenie dzisiejszej Bośni i Hercegowiny, w serbskiej familii. Korzenie ojca — notabene: zastrzelonego przez dziadka Savo w wyniku rodzinnej kłótni — sięgały jednak czarnogórskiego plemienia. W swojej karierze reprezentował trzy drużyny narodowe. Zaczynając od Jugosławii przez Serbię i Czarnogórę, aż po kończący owocną międzynarodową karierę występ w kadrze Serbii jako samodzielnego państwowego bytu.
Jako trener asystował selekcjonerowi reprezentacji Czarnogóry i pracował w słoweńskiej Olimpiji Ljubljana. Wręcz naturalne było to, że kiedyś dotrze na ojczystą ziemię, że w końcu zechce przysłużyć się Bośniakom. Mniej oczywiste było to, że stanie się to w momencie, gdy Zmajevi będą na starcie nowego etapu. Mehmed “Meho” Kodro zdążył popracować ze śmietanką bośniackiego piłkarstwa przez czterdzieści dziewięć dni.
To jest: przez dwa mecze i pięć treningów, w które wliczają się dwie sesje poświęcone regeneracji.
Wyleciał z pracy, gdy Bośnia i Hercegowina przegrała z Islandią i straciła szanse na bezpośredni awans na EURO 2024. Tym samym Meho pobił swój własny rekord. Kodro jest bowiem wyjątkowym, nawet jak na bałkańskie warunki, pechowcem. Gdy w 2008 roku komitet prowadzący federację namówił go do pracy w roli selekcjonera, Zmajevi notowali fatalną passę. W ciągu 24 miesięcy wygrali cztery z osiemnastu spotkań, dwukrotnie pokonując Maltę. Meho, który miał za sobą wieloletnią grę w Hiszpanii i asystenturę u Jose Mari Bakero w Realu Sociedad, chciał budować profesjonalizm w kraju wiecznej prowizorki. Przyjmując ofertę zastrzegł, że jego zdanie ma być wiążące w każdej, nawet najmniejszej, kwestii dotyczącej drużyny narodowej.
2023 so far for Bosnia-Herzegovina and NFSBIH.
Loss to Slovakia
Loss to Portugal
Loss to Luxembourg
Loss to Iceland
Crushed by Portugal
Faruk Hadzibegic fired.
Meho Kodro fired.
Erased our name in the history books.
Appointed Savo Milosevic.
Players look disinterested and… pic.twitter.com/1oljt8ynu1— BiHFootball (@BiHFootball) October 17, 2023
Po czterech miesiącach stracił pracę, bo federacja zorganizowała za jego plecami mecz towarzyski, a on nie omieszkał skrytykować działaczy za złamanie ustaleń. Cóż, rację miał sarajewski pisarz Nenad Velicković, który rzeczywistość opisywał z typowym dla siebie humorem, zauważając, że w tamtejszych wyborach nie kłamią tylko ci, którzy plotą kompletne bzdury.
Słusznie krzywimy się, gdy PZPN — z przymusu, czy też z własnej woli — wymienia selekcjonerów jak rękawiczki. Naszej federacji daleko jednak do tymczasowości, którą zakorzenili w Bośni i Hercegowinie tamtejsi działacze. W samym 2023 roku zespół prowadziło trzech selekcjonerów. Kodro po zwolnieniu wprost uderzał w bośniacki związek.
– Członkowie zarządu zachowali się tak, że poczułem się zdradzony i oszukany. Prezydent powiedział mi przed spotkaniem, że członkowie zarządu mają do mnie zastrzeżenia. Przyznał, że nie pytał piłkarzy o to, co sądzą o pracy ze mną, że jako pierwszy przekaże mi jakiekolwiek konkretne informacje. Nigdy więcej ze mną nie rozmawiał, zarząd przekazał mi, że zostałem zwolniony.
Nie bez powodu Valid Halilhodzić stwierdził, że ani myśli wracać do ojczyzny, żeby pracować w takich warunkach. Meho stwierdził zresztą, że przecieki o rozmowach z Halilhodziciem miały uspokoić społeczeństwo. Tak uznane nazwisko nadawało sens zmianie. W rzeczywistości prezydent federacji, Vico Zeljković, oraz jego świta, od początku mieli inny plan. Selekcjonera wybrali według klucza: uznany piłkarz, trener, z którym można się ułożyć.
Vico Zeljković. Prezes bośniackiej federacji na wojnie z kibicami
Bośniaccy kibice dość mają od dawna. Ich nieoficjalnym hymnem stało się “Savez napolje” – okrzyk wzywający do dymisji najważniejsze postaci w tamtejszej federacji piłkarskiej. Przywitano nim drużynę przed meczem z reprezentacją Portugalii. Towarzyszył racom, które leciały z sektora gości w Liechtensteinie.
– Vico Zeljković i jego kumple kryminaliści zapłacą olbrzymią karę, co sprawia nam wielką przyjemność — komentował chuligański wybryk jeden z anglojęzycznych profili poświęconych futbolowi w Bośni i Hercegowinie.
Fani w ten sposób odpowiedzieli na szyderstwa ze strony szefa związku, który parę tygodni temu stwierdził, że nie widzi i nie słyszy krytyki pod swoim adresem na stadionach.
– Może kibice powinni się lepiej zorganizować? – pytał drwiąco Zeljković.
Więc się zorganizowali. Vico od dawna jednak robi dobrą minę do złej gry. Już w marcu pod siedzibą bośniackiej federacji pojawiła się grupa kibiców z wymownym transparentem – “DOŚĆ”. Prezydent bośniackiej federacji ma na pieńku z wieloma osobami. Vlatko Glavasowi, legendzie tamtejszej piłki i obecnemu deputowanemu do parlamentu, groził pozwem za krytykę. Z Sergiejem Barbarezem, jeszcze większą ikoną futbolu w Bośni i Hercegowinie, też chciał zmierzyć się w sądzie. Obaj, podobnie jak Kenan Kodro, zarzucają mu destrukcyjne działania.
– Rozstania nie są łatwe, ale w momencie, w którym działacze NFSBIH niszczą futbol w naszym kraju, zdecydowałem, że to moment, żeby zrezygnować z gry w narodowych barwach — wyznał Kenan, syn Meho, gdy jego ojciec stracił pracę.
Kodro senior twierdził, że szybkie ścięcie, które go spotkało, to efekt jego nieustępliwości. Nie wymieniając nikogo z nazwiska, zarzucił władzom federacji próbę wciśnięcia do kadry swoich prywatnych interesów.
– Wszystko się układało do momentu, w którym przedstawiłem listę powołanych zawodników. Wtedy niektóre postaci zaczęły domagać się uwzględnienia innych, konkretnych piłkarzy. Postawiłem się, powiedziałem, że nie będę tak pracował.
Zarzuty o prowadzenie prywatnych gierek to nic nowego. Bośnią i Hercegowiną wstrząsnął skandal, gdy Asmir Begović, wieloletni reprezentant kraju, ostro wypowiedział się o prezydencie federacji i jego świcie.
– Naszym futbolem rządzą kryminaliści. Vico Zeljković, Zvjezdan Misimović, Iwajło Petew i grupa agentów. Zamiast być zespołem, który jednoczy naród, jesteśmy kontem na eBayu do napychania kieszeni kryminalistów — napisał golkiper, który dodał, że Sergiej Barbarez nie został selekcjonerem reprezentacji kraju, bo nie chciał być częścią tego procederu.
Begović był pierwszym reprezentantem kraju, który w tak otwarty sposób uderzył we władze związku. Dla kibiców stał się symbolem walki o lepsze jutro. Dla odmiany Edin Dżeko jest oskarżany o ciche przyzwolenie na podejrzane działania Zeljkovicia i spółki. Fani zarzucają najlepszemu strzelcowi w historii Zmajevi, że nigdy nie odważył się sprzeciwić temu, co robią najważniejsi ludzie w federacji. Zamiast tego pozował do zdjęć z Zeljkoviciem, z którym rzekomo się przyjaźni. Na ostatnim zgrupowaniu piłkarz Fenerbahce umył ręce, stwierdzając, że przyjeżdża do Bośni tylko po to, żeby grać w piłkę i nie ma na nic wpływu.
Lokalsi mówią nam, że Dżeko jest zdecydowanie zbyt skromny. W Sarajewie i okolicach jest czczony niczym bóg. Wystarczy jedno zdanie, jeden wpis w mediach społecznościowych, i pod siedzibą federacji zaroi się od żądnych zmian ludzi. Edin jednak milczy, a pod jego nosem dzieją się rzeczy niestworzone.
Korupcja w reprezentacji Bośni i Hercegowiny? Media odkryły kupione powołania
Vico Zeljković nie ma w Bośni i Hercegowinie łatwego życia z uwagi na nietypowe koneksje. W jego familii znajdziemy Milorada Dodika, byłego premiera i prezydenta Republiki Serbskiej (część Bośni i Hercegowiny – przyp.), uznawanego w Bośni za antybośniackiego separatystę. Prezes federacji przewodził zaś proserbskiemu Borac Banja Luka — dorobił się więc jednej z najgorszych obelg, jakie można usłyszeć w tej części świata.
Regularnie słyszy, że jest Serbem.
On sam zapewne zbytnio się na to nie obraża. Kibice bardzo szybko odgrzebali jego dawne wpisy na Facebooku, gdzie sam otwarcie ogłaszał, że żadnym Bośniakiem nie jest, a jego ojczyzną jest Serbia. Być może dlatego za jego kadencji federacja piłkarska Bośni i Hercegowiny nie organizuje nawet obchodów święta niepodległości. Podejrzane koneksje Vico nie kończą się jednak na Dodiku. W kwietniu 2022 roku portal “N1 Info” przedstawił dowody na to, że Zeljković zatrudnił w federacji Marko Milicicia, którego brat posiada małą agencję reprezentującą kilku kadrowiczów z drugiego szeregu. Tych samych, o których plotkowano, że kolejni selekcjonerzy dostają karteczkę z ich nazwiskami i dopiskiem: powołać, pilne.
– Agencja, dla której pracuje Marko Milicić, nazywa się “Sport Clean”. Jej dyrektorem jest Petar Milicić. O ile o Marko w Serbii słyszało niewielu, tak o Petarze nie słyszał nikt. Przekazano nam, że Petar Milicić w piłkarskim środowisku “fizycznie nie istnieje”. Agencja Miliciciów reprezentuje Sinisę Sanicanina, Vladana Danilovicia i kilku zawodników młodzieżowej reprezentacji kraju związanych z klubem Borac Banja Luka, którego prezydentem do niedawna pozostawał Vico Zeljković. Nasze źródła twierdzą, że to Marko, a nie Petar rzeczywiście reprezentuje zawodników z agencji “Sport Clean” – czytamy w artykule “N1 Info”.
Marko Milicić za pracę w bośniackiej federacji piłkarskiej otrzymuje 2500 euro miesięcznie. Żadne kokosy, ale domniemany wpływ na powołania wzbudza frustrację kibiców. Sanicanin i Danilović aktualnie wzbudzają zbyt duże kontrowersje, żeby wpychać ich do kadry, więc wypadli z kręgu zainteresowań. Nie jest to jednak proceder jednorazowy i jednostkowy. Sarajewskie ulice i bary huczą od doniesień o agentach, którzy wymuszają powołania i zabierają miejsce zawodnikom faktycznie prezentującym najlepszą formę.
Asmir Begović nie doczekał się odpowiedzi czy pozwu ze strony Vico Zeljkovicia. Prezydent federacji podobno obawiał się, że wówczas wypłynęłoby więcej brudów i konkretów, których sąd nie mógłby zignorować. Ciekawe jest jednak to, że niedługo po “coming oucie” bramkarza, “N1 Info” dotarł do korespodencji jednego ze znanych bałkańskich agentów, która dowodziła, że proceder powoływania piłkarzy w ramach pewnego układu faktycznie istnieje.
– Agent, o którym mowa, wiedział z góry, że jego zawodnik wystąpi w reprezentacji Bośni i Hercegowiny. Napisał: “Mój musi zagrać w meczu z Kostaryką 27 marca. Tak się dogadałem i za to zapłaciłem”. Klient rzeczonego agenta faktycznie wystąpił w tym spotkaniu, co jest potwierdzeniem tego, że przynajmniej jeden zawodnik drużyny narodowej “kupił” sobie miejsce na zgrupowaniu – czytamy w wiadomościach opublikowanych przez “N1”.
Selekcjonerem reprezentacji Bośni i Hercegowiny był wtedy ekstrener Jagiellonii Białystok Iwajło Petew, wymieniony przez Begovicia jako jeden z “kryminalistów”. Zatrudnienie Bułgara także wzbudzało kontrowersje. Zaznaczano, że pojawił się znikąd, a kadrę donikąd prowadził. Pierwszy mecz wygrał przy siódmej próbie, pokonując Kuwejt 1:0 w spotkaniu towarzyskim. Później wygrał jeszcze z Kazachstanem, zaliczył serię czterech porażek z rzędu i “odkuł się” na Luksemburgu. Wszystko to spływało po działaczach jak po kaczce. Petew trzymał się stołka, który stracił, gdy… zaczął wygrywać. Bośniacy po fatalnym okresie zwyciężyli w swojej dywizji Ligi Narodów, dzięki czemu dziś nadal mają szanse na EURO 2024.
Złośliwi nagły sukces wiązali z tym, że Iwajło Petew przestał słuchać podpowiedzi i sugestii odnośnie powołań. Gdy jednak z jego kadry zniknęła grupa piłkarzy posądzana o otrzymywanie zaproszeń na zgrupowanie w ramach cichego układu, Bułgar wyleciał z roboty. Federacja oznajmiła, że drużynie narodowej potrzebna jest nowa energia. Miał ją zapewnić odkurzony po latach Faruk Hadzibegić, trener pozostający od dawna na marginesie poważnego futbolu. Choć to Kodro zwolniono, gdy przegrał awans na EURO 2024, głównym winowajcą jest właśnie Hadzibegić, za którego kadencji Zmajevi zostali upokorzeni przez Luksemburg, przegrywając w domu 0:2.
Według rankingu Elo Bośniacy po raz pierwszy od 2017 roku (2:3 z Cyprem) przegrali z tak słabym rywalem. Tuż przed finiszem fazy grupowej drużyna narodowa kraju ze stolicą w Sarajewie wyprzedza jedynie Liechtenstein.
Trudna bałkańska rzeczywistość. Trójpodział władzy i niemoc policji
Bośniaccy kibice o kolejne kompromitacje pretensje mają nie tylko do Vico Zeljkovicia. Prezydent federacji jest znienawidzony, natomiast równie mocne słowa padają pod adresem piętnastu członków zarządu tamtejszego związku. Niektórzy wprost stwierdzają, że są to ludzie kompletnie bezużyteczni, bez rozeznania w piłkarskim świecie. Wielu z nich posady zawdzięcza politycznym koneksjom; dla wielu z nich jedynym atutem pozostaje paszport. Tak zresztą stanowisko objął prezes Vico – akurat nastała serbska kolej na bycie prezydentem federacji, a Zeljković okazał się jedynym przedstawionym przez Serbów kandydatem.
Z Bośni i Hercegowiny żartowano, że gdy na Bałkanach Chorwaci tłukli się z Serbami, pozostawała cicho dlatego, że miała już zagwarantowany awans do “finału”. Gdy wojna w końcu dosięgnęła Mostaru i okolic, odcisnęła na kraju bolesne piętno. Do dziś każda ze stron uważa, że wygrała, więc żeby uniknąć kolejnych waśni, postanowiono wszystkim dzielić się po równo. Kiedy istotną posadę dostaje Bośniak, takie samo stanowisko przysługuje Serbowi i Chorwatowi. W efekcie nienaturalnie rozrośnięta administracja funkcjonuje w sposób karykaturalny.
Trybuny chcą pożegnać Ivana Beusa, Irfana Duricia, Ivana Pericia, Muhidina Rascicia, Midheta Sarajcicia, Dragana Soldo, Milorada Sofrenicia, Murisa Jabadżicia, Ivo Ivkicia, Fuada Colpę, Milorada Lalę, Azmira Husicia, Milosa Brkicia i Żarko Laketa. Wyliczanka przypadkowych imion i nazwisk, do których nie ma sensu się przywiązywać, choć każdy z nich ma realny wpływ na to, jak wygląda futbol w Bośni. Na dowód tego, że wielu z nich ma swoje za uszami, warto przytoczyć najnowsze ustalenia w sprawie Irfana Duricia, który właśnie stał się bohaterem politycznej afery związanej z konfliktem interesów i nietypowymi przelewami.
W gronie osób, które przez kibiców są nazywane grabarzami bośniackiej piłki nożnej, jest też jednak ktoś, kto swoim nazwiskiem przyciąga uwagę nie tylko w Bośni. Zvjezdan Misimović rozegrał ponad 150 spotkań w Bundeslidze, dwukrotnie wygrywał mistrzostwo Niemiec. Nic to, działaczem jest miernym, niekoniecznie wiernym i – niestety dla rodaków – zdecydowanie nie jest bierny. To Misimović jest prawą ręką Vico Zeljkovicia, to on pomaga mu wyrzucać i zatrudniać kolejnych selekcjonerów. Marko Topić, były reprezentant kraju, zwraca uwagę na to, że Miske – jak nazywany jest Misimović – nie może nawet formalnie pełnić żadnej funkcji w związku.
– Zgodnie z regulaminem federacji, żadna osoba, która mieszka poza Bośnią i Hercegowiną, nie może być działaczem. Strona internetowa związku nie informuje więc, jaką rolę pełni Zvjezdan Misimović, który na co dzień żyje w Monachium. Gdy miał choć trochę honoru, podałby się do dymisji. Gdyby Zeljkoviciowi zależało na drużynie narodowej, zwolniłby i Misimovicia, i Mamicia.
2007 and 2023. Then, as now, our football is in very bad shape. The same corrupt football federation, the same problems.
It is sad. We deserve so much better.
SAVEZ NAPOLJE pic.twitter.com/uB90qkZhzQ
— BiHFootball (@BiHFootball) October 14, 2023
W mocnym tekście władzę rozliczał dziennikarz Sasa Ibrulj, który pisał:
– Bośniacki futbol jest chory tak samo, jak bośniackie społeczeństwo. Jednak w przeciwieństwie do społeczeństwa, da się go uleczyć w moment. To ludzie, którzy nim zarządzają, ponoszą odpowiedzialność za chorobę, która go toczy. Ci ludzie ukradli nam futbol. Stworzyli system znany z “Ojca Chrzestnego”: pewnego dnia, być może ten dzień nigdy nie przyjdzie, wyświadczysz mi przysługę. Ten dzień zawsze przychodzi, a kolejne przysługi rozrywały nasz futbol na części.
Vico na to wszystko wzrusza ramionami. Kiedy dziennikarze “N1 Info” zapytali go o podejrzane koneksje z Mamiciami, zarzucił im, że “nieustannie szukają problemów, niszcząc atmosferę”.
Rzeczywiście, portal i telewizja funkcjonujące pod szyldem “N1” regularnie przyprawiają prezydenta federacji o ból głowy, wyciągając na światło dzienne kolejne afery. Poza opisanymi już sprawami warto wspomnieć także o podejrzanym przetargu na budowę dwunastu nowych boisk hybrydowych, którą wsparł fundusz UEFA. Dziennikarze odkryli, że przetarg w ramach którego miał zostać wyłoniony wykonawca prac, na które bośniacka federacja dostała łącznie 1,5 mln euro, był skonstruowany tak, że sprzyjał jednej ze stron. W dodatku Vico i spółka wymagali, żeby robotę wykonać po kosztach, stosując przestarzałą technologię, z której reszta świata zaczęła się wycofywać.
Happy endu niczym w “Scoobym Doo” jednak nie ma; nikt nie ściąga z twarzy masek, nie pada “wszystko by się udało, gdyby nie te wścibskie pismaki”. Żurnaliści z Sarajewa rozkładają ręce: my piszemy, a policja nic z tym nie robi. Bierna pozostaje także europejska federacja, której nie alarmują podejrzenia rzucane przez prasę, ani fakt jasnych polityczno-związkowych powiązań, które w świetle regulaminów UEFA są jednoznacznie niedozwolone.
– Mamy świetne relacje z UEFA – przyznał niedawno Vico Zeljković. I wszystko jasne.
Ile znaczy sukces Zrinjskiego Mostar? Bośniacka liga także choruje
Klimat w piłkarskiej Bośni i Hercegowinie poprawia dziś tylko jedna rzecz. Zrinjski Mostar, który jako pierwszy awansował do fazy grupowej europejskich pucharów. Biegli z historii zauważą, że pół wieku temu Mostar – a zarazem i Bośnię – w Europie rozsławiał tamtejszy Velez. Niby tak, ale nie do końca, bo wówczas mówiliśmy o reprezentancie Jugosławii. Upragniona niepodległość przyniosła ulgę, ale i kłopoty. Futbol był jedną z rzeczy, które zeszły na dalszy plan, więc żaden klub nie machał szabelką, gdy dochodziło do międzynarodowych rywalizacji.
Niezależna liga bośniacka ma wybitnie wstydliwą listę europejskich eskapad:
- 1 awans do fazy grupowej
- 4 awanse do ostatniej rundy eliminacji
- 49 wylotów za burtę już po pierwszym meczu/dwumeczu w danych rozgrywkach
Dotychczas najlepiej radził sobie najbogatszy klub w Bośni i Hercegowinie – FK Sarajewo. Rywale trzykrotnie zatrzymywali ich w play-offs, aż w końcu pałeczkę przejął Zrinjski. Ośmiokrotny zwycięzca bośniackiej ligi – i zarazem rekordzista pod tym względem – wyprzedził konkurencję dzięki temu, czego najbardziej brakuje całej federacji: świetnej organizacji. Finansową lukę w mig zasypią więc pieniądze od UEFA, a także wsparcie interesującego sponsora rodem z Izraela – MTA Abraham Group.
Lekceważyć nie można także tego, co w nazwie klubu stoi przed członem “Zrinjski”. Hrvastki Sportski Klub. Zespół z Mostaru, jak wszystko na Bałkanach, jest silnie naznaczony politycznie. Awans do europejskich pucharów zbiegł się z objęciem urzędu premiera przez przestawiciela prochorwackiej partii. W kadrze HSK jest osiemnastu piłkarzy z chorwackim paszportem, w federacji wsparciem służy doświadczony działacz Ivan Beus, wiceprezydent związku.
Kibice Zrinjskiego Mostar w Austrii
Druga strona medalu jest jednak taka, że wpływy Chorwatów mogą nie wystarczyć, żeby Zrinjski obronił tytuł. HSK dopiero co wygrał derby Mostaru, ale tego samego dnia głośniej było o innym zdarzeniu. Proserbski Borac Banja Luka uratował remis z faworyzowanym FK Sarajewo po bramce w ostatniej minucie gry. Bramce zdobytej w momencie, w którym trzech piłkarzy tej drużyny było na spalonym. Sasa Ibrulj pokusił się o wyliczenia dotyczące żółtych kartek. Po ośmiu kolejkach Borac miał ich siedem, Velez Mostar 14, kolejne ekipy 20.
– Może to przypadek, ale atmosfera jest toksyczna. Sędziowie są beznadziejni, ale fakt, że tak często mylą się akurat na korzyść jednego konkretnego zespołu, wzbudza podejrzenia – skwitował swoje obserwacje dziennikarz.
Bośnia i Hercegowina odbiera europejski sukces Zrinjskiego dwojako. Radość tonuje fakt, że HSK bardzo często podkreśla swoją odrębność. Niebiesko-żółtą flagę reprezentują przypadkiem, chcieliby grać pod banderą obecną nawet w ich herbie: czerwono-białą szachownicą. Trochę jak OSK Sepsi – Rumuni nie chcieli nawet pokazywać ich meczów w telewizji, bo Sepsi utożsamia się z Węgrami. Koniec końców jednak Zrinjski punktuje dla Bośni; to do Bośni, nie do Chorwacji, przyjedzie słynna Aston Villa.
Nie ma nad czym płakać, jednak nie ma też powodów do hurraoptymizmu. Bośniacy sami twierdzą, że sukces w postaci awansu do fazy grupowej Ligi Konferencji prędzej czy później pojawić się musiał. W końcu dlatego stworzono te rozgrywki, w końcu przed nimi w grupie trzeciego z europejskich pucharów zameldowały się kluby z Armenii, Finlandii, Estonii, Gibraltaru, Słowenii, Łotwy, Liechtensteinu, Irlandii oraz Kosowa. Nikt nie zakłada nawet, że Zrinjski Mostar pójdzie za ciosem i jesienne wieczory w Europie będą czymś więcej niż jednorazowym wyskokiem, fatamorganą na pustyni jaką jest bośniacki futbol.
Jeśli jednak przyszłość Zrinjskiego jest malowana w tak ciemnych barwach, to los drużyny narodowej jawi się jeszcze gorzej. Za moment karierę skończy Edin Dżeko, lada chwila buty na kołku zawiesi Miralem Pjanić. A choć wybitny pomocnik jest ostatnio obiektem kpin z powodu rosnącego brzuszka, to jednocześnie wszyscy wiedzą, że takich talentów w Sarajewie i okolicach po prostu już nie ma. Bośniacy wracają wspomnieniami do złotego pokolenia, bezpowrotnie straconej szansy na to, żeby mundial w 2014 roku nie był jedyną imprezą, na której pojawią się Zmajevi.
W teorii los sprawił im jeszcze prezent w postaci wyjątkowo łatwej drogi przez baraże. Bośnia i Hercegowina uniknie potęg, o EURO 2024 najpierw powalczy z Estonią, potem najpewniej z wygranym pary Izrael – Islandia. Brzmi jak szansa? Tak, dopóki nie przypomnimy o tym, że Bośniacy to najwięksi przegrani w historii play-offs: czterokrotnie szukali w nich swojej szansy, cztery razy z nich odpadali.
WIĘCEJ O PIŁCE NOŻNEJ W BOŚNI I HERCEGOWINIE:
- Bośnia, Serbia i Rosja. Polityczno-piłkarski teatr marionetek
- Architekt miękki jak mozzarella, czyli Miralem Pjanić
- Na co byłoby stać reprezentację Zjednoczonej Jugosławii?
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix, FotoPyK