Finały mistrzostw Europy w 1988 miały jedną gwiazdę. To było one man show Marco van Bastena. To on i jego pięć goli, w tym ten najpiękniejszy, w finale ze Związkiem Radzieckim, równo 27 lat temu, dały Holandii największy do tej pory międzynarodowy sukces. Chociaż Polaków na tamtym turnieju oczywiście zabrakło, to podczas najważniejszych meczów ulice i osiedla i tak pustoszały, a wszyscy gnieździli się przed telewizorami i podziwiali drużynę Rinusa Michelsa.
Nie ma jednak co przesadnie hejtować drużyny Wojciecha Łazarka, bo w tamtych czasach do finałów na turniej finałowy mogło awansować ledwie osiem reprezentacji. A my w eliminacjach trafiliśmy na Holandię. Jedno ze spotkań z przyszłymi mistrzami co prawda zakończyło się remisem, ale ostatecznie w grupie gorszy od Polski był tylko Cypr.
W meczu grupowym Holendrzy przegrali ze Związkiem Radzieckim, więc finał był swoistym rewanżem. Mecz z Anglią z kolei, w którym Van Basten ustrzelił hat-tricka, był momentem rozbłyśnięcia jego gwiazdy. W półfinale Pomarańczowi przegrywali 0:1, ale z karnego wyrównał Ronald Koeman, a decydujący – w samej końcówce – okazał się oczywiście gol Van Bastena, któremu w tamtym turnieju wychodziło dosłownie wszystko. Wyszło też i w samym finale. Jego bramka przejdzie do historii jako jedna z najpiękniejszych nie tylko w finałach mistrzostw Europy, ale w futbolu w ogóle.
Świetny bramkarz ZSRR, Rinat Dasajew, nie miał kompletnie nic do powiedzenia. Jeszcze wcześniej z główki zalutował Ruud Gullit. Holendrzy zostali mistrzami Europy dokładnie dziesięć lat po przegranym finale mistrzostw świata z Argentyną.