Royndin Frida. Dążenie ku dobremu. Tak Pall z Nolsoy nazwał łódź, którą sklejał z tego, co znalazł pod ręką. Farerski żeglarz sfrustrowany zależnością Wysp Owczych od Danii postanowił dać rodakom namiastkę wolności. Na konferencji prasowej przed meczem reprezentacji Polski w Torshavn Michał Probierz odwoływał się do książki “81:1. Opowieści z Wysp Owczych”, w której Palla nazwano – ustami kustosza muzeum w Klaksvik – farerskim Prometeuszem.
– Byliśmy jeszcze ciemnogrodem bez ognia – wyjaśniał pan Ravn.
Pall misję miał szlachetną, ale niełatwą. W czasach, gdy duński Monopol kontrolował handel wszelkimi towarami, chciał zapewnić Farerom godziwe warunki życia. Sprowadzić produkty, wynegocjować lepsze ceny. Okrężną drogą, na lewo, pod stołem, ale w słusznym celu.
Wyzwanie, którego się podjął, niestosownie wręcz porównywać do futbolu. Sprawy wyjątkowo błahej, gdy zestawimy ją z przeprawianiem się przez targane sztormami morze z zaopatrzeniem, od którego zależało życie lub śmierć małej wyspy Suduroy. Gdyby jednak ktoś chciał streścić nam to, co w ostatnich latach działo się w farerskiej piłce nożnej, mógłby odwołać się do dzielnego żeglarza.
– Dążymy ku dobremu – usłyszeliśmy z ust działaczy, trenerów, piłkarzy, gdy odwiedzaliśmy kolejne kluby na Wyspach Owczych.
Wyspy Owcze. Dlaczego piłka nożna jest tu tak popularna i jak wygląda od kulis?
Farerzy sztukę przetrwania mają we krwi, nawet jeśli czasy się zmieniły. Wciąż krążą po niespokojnych wodach, choć w ciut lepszych warunkach niż Pall z Nolsoy. Marynarz być może przewraca się w grobie, gdy słyszy, że wielu z nich zbija majątek, pływając dla potentata z siedzibą w Kopenhadze – konglomeratu Maersk.
Standard życia na Wyspach Owczych jest wysoki. Dokumentalista Kuba Witek stwierdził nawet, że Farerzy to najbogatsze społeczeństwo w tej części świata. Zarabiają tyle, że mimo wysokich cen, często nie mają na co wydawać pieniędzy.
Tłumaczy to problem opisany w “81:1” – rosnące zamiłowanie do alkoholu. Marcin Michalski i Maciej Wasielewski zdradzają, że na Wyspach Owczych lokalsi piją z nudów. Gdy przychodzi weekend, a z nim dwa dni wolnego, trzeba jakoś zabić czas. W Torshavn można skoczyć na basen, do kina czy restauracji. Prowincja?
– Nie mamy żadnego pubu, lokalu. W weekend siedzimy po domach. Idziemy do sąsiada, włączamy ligę angielską i oglądamy – opowiada Waldemar Nowicki, który od trzydziestu lat związany jest z B71 Sandoy. Najpierw jako bramkarz, obecnie jako pomagier. Jak sam mówi: skoro nadal może się przydać, to jest.
W lokalnych klubach zajęcie znajduje wiele osób. Wolontariuszy. KI Klaksvik do organizacji meczu Ligi Konferencji zaciąga sześćdziesiąt osób, które chcą po prostu pomóc. W B36 Torshavn prowizoryczny sklepik, który w praktyce jest pudłem gadżetów wszelakich – od breloków przez płyty CD z klubową składanką, po oryginalne koszulki meczowe marki “Joma” – wyłożonych na rozkładanych stołach, prowadzi mama Andrassa Johansena, reprezentanta kraju.
–Najlepiej sprzedają się meczówki. Poza tym popularne są zimowe czapki. Ludzie przychodzą na mecz, marzną, więc wchodzą tu i kupują czapkę – wyjaśnia.
Kawałek dalej dziesięciolatek podaje mi kawałek ciasta, profesjonalnie obsługując terminal płatniczy. Dziesięć koron za sztukę w farerskich warunkach brzmi jak promocja roku. Młodziak zachwala:
–Musisz spróbować, upiekła je moja mama – wskazuje na uśmiechniętą panią w kuchni, na zapleczu.
Klubowe stoisko z jedzeniem w przerwie. W ofercie: kawa, herbata, ciasto i tosty
Runi Heinesen, członek zarządu KI Klaksvik, mówi nam, że w piłkę nożną na Wyspach Owczych gra pięć procent populacji. Rzekomo jest to wynik niespotykany nigdzie indziej. Oznacza, że futbol uprawia blisko trzy tysiące osób, a przecież jest jeszcze siatkówka i przede wszystkim – piłka ręczna.
Sport to, poza popijaniem w domach, jedyna odpowiedź Farerów na nudę. Całe szczęście, że większość wciąż stawia na tę opcję. Także dlatego, że choć o futbolistach z Wysp Owczych krążą legendy, wedle których z powodu braku wolnych dni w fabrykach, omijają ich dalekie wyjazdy, tutejsza piłka nożna coraz rzadziej wygląda jak wyjście na orlika z kumplami, a coraz częściej jak całkiem poważna sprawa.
Klub z Wysp Owczych w europejskich pucharach. Jak do tego doszło?
Arni Frederiksberg, autor sześciu bramek, które pozwoliły KI Klaksvik dobrnąć do trzeciej rundy eliminacji Ligi Mistrzów, a w konsekwencji także do fazy grupowej Ligi Konferencji, mówi, że burgery mogą być obecne w jego jadłospisie tylko wtedy, gdy mają odpowiedni skład. To znaczy: zdrowy, wyliczony co do kalorii. Ubrany w czarną kurtkę z jednej z tutejszych marek, opowiada nam o stopniowej profesjonalizacji wyspiarzy.
Ma 31 lat, a na mecz taki, jak niedawna konfrontacja z Lille, czekał całą karierę. Po raz pierwszy z Europą zderzył się jako piłkarz NSI Runavik, przegrywając ze szwedzkim Gefle. Potem odpadał z Fulham, Differdange, Linfield, Dinamem Mińsk, Hibernian FC czy Crusaders. Wycieczki w głąb Starego Kontynentu kojarzyły mu się tylko z laniem, które czekało tuż za rogiem. Bez znaczenia, czy zabukował bilety do Luksemburga, Anglii czy Irlandii Północnej.
– Przyszedłem do KI, bo grałem w lidze tyle lat, a nigdy nie zdobyłem mistrzostwa. Puchary? Wiadomo, w klubie mówiono mi, że planem jest awans, ale człowiek nie dowierzał. Tyle razy już odpadałem, że nawet nie zakładałem, że w końcu się uda.
Pucharowe migawki w siedzibie HB Torshavn
Deni Pavlović, jego klubowy kolega, w Klaksvik ma staż dłuższy o trzy lata. Może dlatego nie postępował jak niewierny Tomasz. Widział, że klub zmierza we właściwym kierunku. Serb wyjaśnia, jak ważne są detale, gdy zaznacza, że regeneracja ma kluczowe znaczenie dla osiągania lepszych rezultatów. Mówi:
– Sen, zwłaszcza sen. Żeby dobrze grać, musisz się dobrze wysypiać.
Może wam się wydawać, że zajmujemy się pierdołami; rzeczami oczywistymi nawet na poziomie niższym niż rozgrywki mistrzowskie w jakimś europejskim kraju. Fakty są jednak takie, że jeszcze parę lat temu w farerskiej piłce nożnej ciężko było nawet o namiastkę światowości. Po murawie biegali goście, którzy na co dzień często pracowali fizycznie, a między sezonami zaliczali pauzy rodem z lig amatorskich.
– Sezon na Wyspach Owczych trwa od marca do października. Po jego zakończeniu przygotowania do kolejnego rozpoczynaliśmy w styczniu. Teraz zawodnicy mają dwa, trzy tygodnie wolnego i zaczynają przygotowania już w listopadzie. Kiedyś urlopy trwały do końca grudnia, więc gdy ktoś przyjeżdżał po dwóch miesiącach przerwy, nie był w stanie trenować mocno. Zawodnicy są silniejsi, mocniejsi, szybsi — to się bierze z pracy nad przygotowaniem fizycznym – mówi nam Łukasz Cieślewicz, który z B36 Torshavn trzykrotnie sięgał po mistrzostwo kraju.
Historyczne stroje B36 Torshavn
Cieślewicz, dziś trener drużyny kobiet HB Torshavn, wie, o czym mówi. Spośród Polaków w farerskich zespołach, tylko Michał Przybylski ma bogatszą historię gry w Europie. Pomocnik do 2018 roku ponosił jednak klęskę za klęską. B36 zawsze odpadło w pierwszym dwumeczu, wygrywając tylko jedno starcie z zagranicznymi rywalami. Nie był to żaden wyjątek. Do momentu wprowadzenia dodatkowej, preeliminacyjnej, rundy w sezonie 18/19, najpopularniejsze farerskie kluby w pucharach miały dorobek lichy:
- HB Torshavn: 21 niepowodzeń w eliminacjach, dwa awanse – z Lincoln Red Imps (14/15) i Jaglavą (1993, Łotysze nie dotarli na Wyspy Owcze)
- B36 Torshavn: 16 niepowdzeń w eliminacjach, dwa awanse – z IBV (05/06) i Birkirkarą (06/07)
- KI Klaksvik: 8 niepowodzeń w eliminacjach, zero awansów
2018 rok jest jednak linią graniczną. Po niej zaczyna się względnie udany czas klubów z Wysp Owczych na międzynarodowym podwórku. Wymieniona wyżej trójka łącznie 18 razy zdołała dostać się do kolejnej rundy kwalifikacji. Można uznać, że spory wpływ na to miały zmiany wprowadzone przez UEFA, jak choćby wstępna runda eliminacji, którą farerskie ekipy zwykle pokonują z łatwością.
Trzeba też jednak docenić to, ile kluby z Torshavn i Klaksvik zainwestowały w siebie, licząc na to, że pieniądze trafią na dobrze oprocentowaną lokatę.
Jak rozwijają się farerskie kluby sportowe?
Potencjalny zwrot był spory. KI Klaksvik dekadę temu dysponował budżetem rzędu 200 tysięcy euro. Obecnie jest on ponad dziesięciokrotnie wyższy. Europejska federacja za drobne sukcesy w pucharowej drabince oferuje od 150 tys. euro (pierwsza runda eliminacji Ligi Konferencji) do 3 mln euro (awans do fazy grupowej).
Czołówka dokonała prostej kalkulacji: jeśli zainwestujemy w sztab, zatrudnimy lepszych fachowców, poprawimy warunki, szanse na sukces i spory zastrzyk gotówki wzrosną. Kolejne zespoły zwiększały częstotliwość treningów. Starsze pokolenie polskich piłkarzy wspomina czasy, gdy drużyny trenowały trzy, cztery razy w tygodniu. Teraz ćwiczą w zasadzie codziennie. Michał Przybylski mówi nam, że jednostka treningowa, łącznie z tym, co dzieje się poza boiskiem, trwa dwie, trzy godziny.
– Mamy dwóch trenerów na pełnym etacie. Trener bramkarzy i trener przygotowania fizycznego mają własne firmy, więc mają komfort w życiu prywatnym i są cały czas w klubie. Jest bardzo dużo analiz, coraz więcej obozów, więc to nie tak, że przychodzimy z butami pod pachą, żeby pokopać piłkę.
Siłownia klubowa w HB Torshavn
W międzyczasie do głosu zaczęło dochodzić nowe pokolenie zawodników, wychowane na wyrastających jak grzyby po deszczu nowych boiskach. Miejscowi opowiadali, że ich liczba zdumiała nawet Czesława Michniewicza, gdy ten przed rewanżem objechał Wyspy Owcze i wszędzie wpadał na zadbane, stojące otworem dla każdego, pełnowymiarowe boiska ze sztuczną nawierzchnią.
Łatwo dostępna infrastruktura to klucz do wychowania lepszych sportowców. Gdy do Torshavn przybyli dziennikarze prześwietlający drogę szczypiornisty Eliasa Ellefsena do Bundesligi, usłyszeli:
– U nas hala sportowa była zawsze otwarta. Zbieraliśmy się z kolegami i szliśmy pograć w ręczną ot tak, dla zabawy. Z czasem stawaliśmy się coraz lepsi.
Podobnie wygląda to w futbolu; zresztą gdy wizytowałem Bryne, wskazywano na podobne fundamenty sukcesu Erlinga Haalanda.
Hala, pajda z mięsiem i farma. Tu dorastał Erling Haaland. Reportaż z Bryne
Łukasz Cieślewicz, który szkolił dzieci w B68 Toftir dodaje, że od kilku lat w pracy z nimi coraz większą uwagę przywiązuje się do wyszkolenia technicznego. Z racji warunków atmosferycznych na Wyspach Owczych tutejsi piłkarze zawsze potrafili porządnie kropnąć – bez siły w nodze futbolówka stawałaby w powietrzu. Naturalnie więc szło za tym niezłe przyjęcie piłki. Część zachowań i nawyków trzeba jednak wpoić oraz rozwinąć już u najmłodszych.
– W B68 skupialiśmy się na tym, żeby szkolić dzieciaki technicznie, taktycznie. Żeby nie było lagi do przodu. W młodszych rocznikach trenowaliśmy tak, żeby zawodnicy mieli jak najwięcej kontaktów z piłką. Graliśmy dwa na dwa, trzy na trzy — to był maks, jak najmniej gry na dużym boisku. Myślę, że dało to rezultaty, bo widzę coraz więcej młodych chłopaków w pierwszym zespole. Przełożyło się to na ich rozwój.
Polski trener wspomina swoje wczesne występy w międzynarodowych rozgrywkach i zauważa zmianę przede wszystkim w przygotowaniu zawodników.
– 2008 rok, mój pierwszy sezon i mistrzostwo kraju, które oznaczało grę w eliminacjach Ligi Mistrzów. Zderzyliśmy się z lepszą drużyną. Kolejne lata pokazywały, że odstajemy i trzeba poprawić coś w treningach, przygotowaniach. Największą różnicą była intensywność, przygotowanie fizyczne. Do klubów przychodzą teraz lepiej wykształceni trenerzy, którzy dodatkowo mają ekspertów od przygotowania motorycznego. W poprzednich latach był z tym problem, co sprawiało, że w 60-70 minucie pucharowego meczu brakowało nam siły.
Zasada na farerskich trybunach – pieski oglądają za darmo
Cieślewicz dostrzega też, że wraz z poprawą kondycji fizycznych, zmienia się styl gry farerskich drużyn. Oczywiście wciąż są to drużyny przede wszystkim skupione na obronie, jednak lepsze operowanie piłką i większe zaawansowanie taktyczne, pozwala podejmować ryzyko konieczne do wygrywania z rywalami podobnej lub lepszej klasy.
– Kiedyś była przede wszystkim defensywa. Na wyjazdach chodziło o to, żeby nie przegrać zbyt wysoko, żeby mieć szanse w rewanżu, bo na Wyspach Owczych gra się inaczej. Tutaj mogliśmy próbować dominować. Eliminacje w wykonaniu Wysp Owczych są nieudane, ale już młodzieżówka radzi sobie trochę lepiej. Grają pozytywną piłkę, już nie staramy się tylko bronić. Kiedyś mecze wyglądały tak, że dziesięciu Farerów stało z tyłu. Teraz starają się grać ofensywniej, szukać sytuacji.
Jak wygląda liga piłkarska na Wyspach Owczych?
Mecz farerskiej ekstraklasy nie porywa. B36 wygrywa z 07 Vestur, ale nawet Michał Przybylski przyznaje nam później, że w tej fazie sezonu gra schodzi na dalszy plan. Jego zespół zagra jeszcze z pewnym kolejnego tytułu KI i ostatnim w tabeli AB Argir, który wciąż ma szansę na utrzymanie. Tego samego dnia, gdy oglądaliśmy starcie w Torshavn, parę minut jazdy od kompleksu sportowego Gundadalur Argir urywało punkty ekipie z Klaksvik.
Na Wyspach Owczych to absolutna rzadkość, sensacja. Tabela ligowa najlepiej oddaje, jak bardzo nierówna jest liga farerska. Lider przegrał jeden mecz w sezonie. B36, HB i Vikingur są od siebie oddalone o cztery punkty. Piąty Vestur do czwartej drużyny traci już piętnaście “oczek”, jednocześnie mając dwunastopunktową zaliczkę nad kolejną ekipą.
– Na tę chwilę są cztery kluby, które regularnie grają w Europie i to one mają najwięcej pieniędzy. Reszta próbuje za nimi nadążyć, pozostali są zależni od gminy. Jeśli jest bogatsza, ma fabrykę rybną zatrudniającą wielu ludzi, to są pieniądze na piłkę. Jeśli nie, to zespół gra tylko swoimi zawodnikami. HB Torshavn to klub numer dwa. Dalej jest B36, który co roku dociera do drugiej, trzeciej rundy. Czwartym zespołem jest Vikingur z Goty, który świetnie szkoli młodzież. Grają wychowankami, ich drugi zespół też ma wiele talentów. Reszta jest na jednym poziomie – tłumaczy nam Tomasz Przybylski, były zawodnik i baczny obserwator farerskiej ligi.
Mimo tak wielkich różnic znajdziemy jednak kilka zgodnych punktów. Niezależnie od tego, czy poszlibyśmy na mecz ostatniego AB, czy drugiego B36, na stadion weszlibyśmy za 100 duńskich koron. To odgórnie ustalona cena biletów na wszystkie ligowe spotkania. Wejście na mecz reprezentacji Wysp Owczych jest tylko ciut droższe – bilet kupimy za 200 duńskich koron. Istnieją co prawda odstępstwa od reguły, gdy na trybuny można się dostać za darmo.
Wystarczy przyjść na tyle wcześniej, że “kontrolerzy” nie zdążą się jeszcze ustawić przed drzwiami. Czyli godzinę, czy nawet pół godziny przed meczem. Dla Farerów, którzy chcieli obejrzeć historyczny moment na Torsvollur, gdy KI podejmował Lille, największym problemem było zapamiętanie, że na europejskie puchary trzeba wyjść z domu wcześniej i przestrzegać sztywnych zasad UEFA. Rozgrywki ligowe to spacer na kwadrans przed pierwszym gwizdkiem i swobodne wejście na murawę w przerwie.
Nietypowe atrakcje w przerwie meczu
Zgodność panuje także w temacie sponsorów. Tomasz Przybylski opowiada nam, że miejscowych firm nie trzeba dwa razy namawiać na włożenie kilku tysięcy koron do kasy klubu. Oczywiście za większym wsparciem trzeba się trochę nachodzić, ale co do zasady firmy, zdając sobie sprawę z roli społecznej klubów sportowych, pomocy nie odmawiają.
– Bywa, że ktoś przez dwa lata sponsoruje B36, potem zmienia stronę i wykłada na HB. Oczywiście są zapaleńcy, związani z konkretnym zespołem, którzy takiego czegoś sobie nie wyobrażają, ale ogólnie nie ma z tym problemu. Największa kompania rybna, która ma siedziby w każdym większym mieście, sponsoruje drużyny z całych Wysp Owczych – dodaje.
Pewnym problemem są transmisje, bo farerska telewizja to jedna stacja, a w klubach na pytanie o to, ilu dziennikarzy przychodzi na mecze ligowe, tylko się uśmiechają. Farerzy mają swój piłkarski magazyn “Ellivu”, bogaty w ciekawe i długie teksty. Założył go Trondur Arge, w zasadzie jedyny dziennikarz sportowy w kraju na pełen etat. W Klaksvik mówią, że liga to zwykle dwóch komentatorów i tyle.
Wszystkie spotkania można obejrzeć w TV, ale z racji tego, że miejsca w ramówce brakuje, trzeba posiłkować się platformą, która kosztuje 800 duńskich koron miesięcznie. Sporo, ale w zamian zyskujemy także Ligę Mistrzów i ukochaną przez lokalsów Premier League. Niektórzy twierdzą, że telewizja zabiła frekwencję na meczach. Na mistrzowskie KI przychodzi zwykle 800-1200 osób. Na B36 spotkaliśmy góra 300 ludzi.
– Na finał Pucharu Ligi przychodzi cały stadion. W zeszłym roku w listopadzie na meczu KI Klaksvik z Vikingurem, czyli dwóch topowych drużyn, był komplet. Mecze derbowe, pucharowe, o mistrzostwo kraju, przyciągają kibiców – Łukasz Cieślewicz pokazuje nam drugą stronę medalu i pewnie ma rację. Gdy do Torshavn przyjechało Lille, na brak zainteresowania nikt nie narzekał.
Ciemne strony futbolu na Wyspach Owczych
Gra w piłkę nożną na Wyspach Owczych to zajęcie mające jasne i ciemne strony. Będąc zawodnikiem zyskujesz spory “dodatek” do pensji, zwłaszcza gdy mówimy o czołowych klubach. Możesz jednak zapomnieć o tym, że okres wakacyjny oznacza dla ciebie wyrwanie się z wietrznego i mroźnego kraju na all-inclusive na Wyspach Kanaryjskich. Deni Pavlović, podobnie jak Łukasz Cieślewicz, wypoczywa zimą. Wybiera najcieplejszy możliwy kierunek, żeby na chwilę wyczyścić głowę.
W przerwach reprezentacyjnych KI Klaksvik, B36, HB i Vikingur pustoszeją. To stamtąd czerpie farerska kadra, nie tylko pierwsza, ale też drużyny młodzieżowe. Frekwencja na treningu B36 była taka, że przez chwilę zastanowiliśmy się, czy trener Dan Brimsvik nie zaprosi nas do gierki, żeby uzupełnić braki. W KI jest jeszcze ciekawiej. Wszyscy dostali tydzień wolnego, obowiązują jedynie rozpiski indywidualne. Obcokrajowcy w większości wrócili na krótki urlop do ojczyzny, Pall Klettskard – król strzelców tutejszej ekstraklasy – może skupić się na uboju owiec.
Z gry w kadrze zrezygnował, podobnie jak Arni Frederiksberg, z powodów osobistych.
– Mam dobrą pracę, jestem dyrektorem firmy. Gdy przyjeżdżałem na zgrupowanie reprezentacji, często nie grałem, albo grałem niewiele. Pomyślałem sobie: co mogę zrobić tutaj, a co mogę zrobić w życiu prywatnym, w domu? Stwierdziłem, że bardziej opłaca mi się zostać w pracy.
Historie o tym, że tutejsi piłkarze muszą odpuszczać niektóre mecze z powodu braku urlopu, są trochę wyolbrzymione. Większość zawodników trudni się pracą biurową, a ich pracodawcy są bardzo wyrozumiali. Zwykle są sponsorami klubów, poza tym w tak małej społeczności i tak każdy każdego zna. Tomasz Przybylski przybliża nam podejście Farerów do łączenia sportu z pracą.
– Zawodnicy częściej są nauczycielami, przedstawicielami handlowymi. Coraz rzadziej pracują fizycznie. Młodzi zawodnicy mają ambicje, marzenia. Poświęcają się na treningach, żeby spróbować sił poza Wyspami Owczymi. Gdy zakładają rodziny, mają 25-26 lat, trochę odpuszczają. Szukają lekkiej pracy, odkładają marzenia o karierze.
O karierę byłoby łatwiej, gdyby nie to, że na Wyspach Owczych największym problemem jest… dyscyplina. HB Torshavn rozstało się z serbskim trenerem Daliborem Saviciem, bo piłkarzom nie podobały się jego wysokie wymagania. W Klaksvik mieli inne podejście. Potęgę KI zbudował najlepszy farerski szkoleniowiec, Mikkjal Thomassen.
– Przez sześć lat budował podstawy sukcesu KI Klaksvik. To z zawodu policjant, więc wprowadził dyscyplinę wśród zawodników i działaczy. Miał wolną rękę w budowie klubu, cała gmina mu kibicowała. Dostał pozwolenie na działanie po swojemu. Farerzy od małego są bardzo rozpieszczeni, dyscypliny brakuje nawet w grupach młodzieżowych. On ją wprowadził, co miało znaczący wpływ na Klaksvik – mówi Tomasz Przybylski.
Thomassen robi karierę. Rok temu odszedł do Norwegii i właśnie awansował z Fredrikstad do tamtejszej ekstraklasy. Z kolei HB mogło wpaść z deszczu pod rynnę, bo i u nich wylądował farerski stróż prawa – Jakub Martin Joensen. Jeśli tak, to z korzyścią dla całych Wysp Owczych. Punkt po punkcie, awans po awansie, trzeba dążyć ku dobremu.
Co czeka piłkę nożną na Wyspach Owczych w przyszłości?
Fakt, że KI Klaksvik awansowało do fazy grupowej europejskich pucharów rozbudza farerskie nadzieje. B36 Torshavn już teraz stawia sobie za cel minimum dotarcie do trzeciej rundy eliminacji Ligi Konferencji. Nie jest jednak tak, że wszystko zmierza w kierunku wschodzącego słońca. Miejscowi mówią nam, że wiedzą, iż w końcu zderzą się z sufitem, którego przebić się nie da. Pięćdziesięciotysięczna społeczność ma swoje ograniczenia.
Nie chodzi jednak tylko o populację kraju. Łukasz Cieślewicz wylicza problemy tutejszego systemu szkolenia.
– Chciałbym, żeby więcej trenerów z licencją pracowało z młodzieżą. W klubach często jest tak, że pomaga jakiś rodzic, więc zajęcia nie zawsze stoją na dobrym poziomie. Na Wyspach Owczych każdy trener z licencją UEFA A – najwyższą, jaką tutaj mają – myśli, że nadaje się tylko do pracy w najwyższej lidze. Chciałbym, żeby było inaczej, żeby najlepsi trenerzy pracowali z młodzieżą.
W pokoju trenerów HB Torshavn, który służy także tym szkoleniowcom, którzy pracują z młodymi rocznikami, widzimy zdjęcie Johanna Cruyffa ze znanym wszystkim hasłem. Piłka nożna ma być zabawą. Podpytujemy Cieślewicza o to, kto w ogóle odpowiada za plan szkolenia i nadaje rytm zmianom w klubach.
– Dużo jest inwencji własnej. Federacja podpowiada, co ich zdaniem powinniśmy zrobić, ale kluby decydują same. W niektórych klubach trochę brakuje mi jednak planu, kontynuacji. Wszystko ustala trener, który odchodzi, za niego przychodzi nowy i pomysły znowu się zmieniają. Plan i stabilizacja dobrze zrobiłyby farerskiej piłce.
Mimo tego, że na Wyspach Owczych powstało wiele nowych boisk, infrastruktura wciąż wymaga kolejnych modernizacji. Zadziwiające jest to, że przy takiej pogodzie wciąż nie znajdziemy tu choćby jednego krytego boiska pod balonem. To rozwiązanie, które jest bardzo popularne kawałek dalej, na Islandii.
– Trwają rozmowy na temat budowy hali z pełnowymiarowym boiskiem, trybuną. Na razie nic się jednak nie ruszyło. Może dlatego, że na Wyspach Owczych do przodu poszła piłka ręczna, co popchnęło polityków do budowy hali dla szczypiornistów. To priorytet jeśli chodzi o sportową infrastrukturę kraju – wyjaśnia Tomasz Przybylski.
Cieślewicz zauważa natomiast, że mimo coraz bardziej rozwiniętych sztabów szkoleniowych, także na tym polu pozostaje wolne pole do zagospodarowania.
– Analityków jeszcze nie ma, używamy jedynie jakichś programów, jak InStat. Mam w to wgląd, to pomaga, ale też trzeba umieć tego używać. Przydałby się ktoś, kto w trakcie meczu mógłby podsyłać na bieżąco wskazówki do trenera, jak w Europie. Wszystko się jednak rozwija, to idzie wolniej, bo Wyspy Owcze są małym krajem, ale jednak się dzieje. Prawie wszystkie drużyny mają już systemy monitorowania GPS.
Farerom brakuje dyrektorów sportowych z prawdziwego zdarzenia. Kluby w procesie transferowym polegają na swoim doświadczeniu i podpowiedziach od agentów. Jeśli już wspomagają się jakimś programem, to nie wykracza to poza WyScout, czyli nie możemy mówić o zaawansowanej analizie danych. Skarbnicą wiedzy zwykle jest pierwszy trener, który musi być człowiekiem-orkiestrą, a przecież mówimy o szkoleniowcach, którzy nie mają nawet licencji UEFA PRO.
Jeśli więc ktoś powie wam: “w Europie nie ma już słabych drużyn!” i wskaże na dzielne KI Klaksvik w fazie grupowej Ligi Konferencji, to jest to tylko część prawdy. Owszem, Wyspy Owcze zrobiły wiele, żeby nie być już europejskim słabiakiem. Wciąż jednak mają wiele równie dużo pracy przed sobą, żeby za parę lat w magazynie “Ellevin” migawki z pucharowych potyczek nie lądowały jedynie w rubryce “retrospekcje”.
WIĘCEJ O PIŁCE NOŻNEJ NA WYSPACH OWCZYCH:
- Wieloryby, nepotyzm, futbol i krajobrazy. Wszystkie twarze Wysp Owczych
- Zmiana planów! Reprezentacja Polski przyspieszy wylot
- Hegemon z Klaksvik, Polak na podium. Oto futbol kobiet na Wyspach Owczych [REPORTAŻ]
- Wielki sen małej mieściny. O sukcesie KI Klaksvik
fot. Adam Zoszak