Reklama

Czekaliśmy na najlepszego Wilfredo. I warto było

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

17 września 2023, 14:05 • 9 min czytania 26 komentarzy

Kiedy do drużyny mistrzów świata dołącza najlepszy siatkarz globu, wszyscy spodziewają się, że ta ekipa zacznie dominować. Ale oczekiwania swoje, a życie i sport swoje. Polska reprezentacja przez cztery sezony nie wygrała żadnego turnieju, a sam Wilfredo Leon prezentował się poniżej swojego poziomu. Aż wreszcie przyszedł rok 2023 i złoto Ligi Narodów, poprawione wygranymi mistrzostwami Europy. Mistrzostwami, po których nikt nie może mieć wątpliwości, że Leon w kadrze też jest kozakiem.

Czekaliśmy na najlepszego Wilfredo. I warto było

***

To był rok 2019, niedługo przed mistrzostwami Europy. Leon oficjalnie otrzymał wtedy prawo gry w reprezentacji Polski, na które czekał już kilka lat. A fani Biało-Czerwonych świętowali, bo Wilfredo był na siatkarskim szczycie. Rok wcześniej zamienił jedną z najlepszych w dziejach ekip – Zenit Kazań z lat 2014-2018, który wygrywał wszystko, co było do wygrania – na włoską Perugię. Nadal żywe były obrazki z jego zwycięstw w Lidze Mistrzów. Perugię zresztą też miał do nich doprowadzić i choć pierwszy rok mu nie wyszedł, wszyscy spodziewali się, że zrobi to szybko.

Podobnie jak szybko miał wywalczyć pierwsze złoto z reprezentacją Polski. Bo przecież jeśli masz już w kadrze Michała Kubiaka czy Bartosza Kurka i dorzucisz do tego grona taką armatę, jaką jest Leon, to wszystko musi pójść po twojej myśli, prawda?

Polacy przekonali się, że niekoniecznie. Na mistrzostwach Europy wywalczyli co prawda medal, ale tylko brązowy. Z drugiej strony – Vital Heynen od początku tamtego sezonu powtarzał, że najważniejsze są dla niego kwalifikacje olimpijskie. A w nich Biało-Czerwoni rozbili rywali i spokojnie awansowali do Tokio. Na papierze wszystko się więc zgadzało. I może gdyby nie pandemia, która przesunęła japońskie igrzyska, wszystko poszłoby po naszej myśli. A tak Polacy pojechali tam o rok później i znów przegrali w ćwierćfinale. Mimo że mieli Kurka, Leona, Śliwkę czy Kamila Semeniuka i Łukasza Kaczmarka, którzy byli świeżo po pierwszym triumfie w Lidze Mistrzów.

Reklama

Ale czy można było obwiniać za tę porażkę Leona? Raczej nie. Akurat on i Kurek byli dwiema armatami w kadrze Polski. Problem polegał na tym, że… było to niezwykle przewidywalne. W ćwierćfinale Francuzi szybko naszą grę rozczytali, a wspomniana dwójka nie była w stanie sama wygrać meczu. I skończyło się, jak się skończyło. Siatkówka to jednak gra zespołowa. Możesz mieć kozaka na przyjęciu czy w ataku, ale jeśli druga ekipa ma sześciu świetnych graczy, którzy lepiej się tego dnia czują, to wygra pewnie ona.

Nawet gdy z drugiej strony siatki próbuje ich zamęczyć Lionel Messi siatkówki, bo tak przecież nazywano przez długi okres Leona.

***

Przez ostatnie lata Wilfredo Leon przeżywał głównie sportowe rozczarowania. W Perugii gra od sezonu 2018/19, a jeszcze nie wygrał ani mistrzostwa Włoch, ani Ligi Mistrzów. Frustrujący był też dla niego ostatni sezon, gdy Andrea Anastasi, jak mówili potem sami zawodnicy, zdawał się gubić koncepcję w kluczowych momentach. Choćby przed decydującym starciem w play-offach ligi z ekipą z Milanu, kiedy odstawił Leona na ławkę w ostatniej chwili, a potem wrzucił go na parkiet, gdy sytuacja była już beznadziejna. Polski zawodnik został w ten sposób mianowany pewnego rodzaju kozłem ofiarnym.

– Jeśli wymaga się wiele od zawodnika, to należy też zapewnić mu wszelkie warunki do tego, żeby mógł pokazać pełnię swoich możliwości. Ktoś powie, że trener nie jest jedynym odpowiedzialnym za wynik, bo przecież to zawodnicy wychodzą na boisko. Zgadza się. Tylko my też nie mamy wszystkiego w swoich rękach. W końcu ktoś przygotowuje nam treningi, system gry, taktykę i wszystko się uzupełnia – mówił potem on sam o całej sytuacji w “Przeglądzie Sportowym”, w pewnym sensie podsumowując tamten sezon.

CZYTAJ TEŻ: Bombardierzy. Dominatorzy. Mistrzowie Europy. Polscy siatkarze są wielcy!

Jeśli cofniemy się o jeszcze trochę, do poprzedniej kampanii, to wtedy miał z kolei problemy z kolanem. Stracił nieco z mobilności, fizyczności, a to – nie ukrywajmy – jest w jego grze największy atut. To nie Olek Śliwka, który znajdzie tysiące rozwiązań danej akcji. Wilfredo w swojej grze opiera się na sile i fenomenalnym zasięgu. Owszem, sam mówił, że obserwując Śliwkę i innych kolegów stara się nadrabiać braki, pracować choćby nad kiwkami. Nic dziwnego, to niesamowicie ambitny gość, chce równać do najlepszych w danym elemencie. Ale to ma być tylko dodatek, podstawa to tak zwana “siła razy ramię”. Czy w ataku, czy na zagrywce.

A gdy szwankuje zdrowie, to trudniej tę siłę pokazywać.

Reklama

Wilfredo przeszedł więc wtedy operację, w sumie szybko na parkiet wrócił. Ale rozgorzała dyskusja wokół jego roli w kadrze. Zbigniew Bartman w programie „Misja Sport” mówił: – Odkąd Wilfredo Leon, czyli najlepszy zawodnik na świecie, gra w reprezentacji Polski, to ta reprezentacja niczego nie wygrała. Niczego nie zyskała. Bo jeżeli my mówimy o brązowym medalu mistrzostw Europy, że to jest zwycięstwo, to żeśmy się chyba czegoś naćpali.

I jasne, Bartman akurat na Leona cięty jest od długiego czasu. Ale to akurat był fakt. Odkąd Wilfredo zaczął grać w kadrze, ta nie stała na najwyższym stopniu podium jakiejkolwiek imprezy, często odpadając jeszcze przed meczem o złoto. A gdy akurat na mistrzostwa świata – mimo że mówił Nikoli Grbiciowi, że czuje się gotowy – nie pojechał, to bez niego doszliśmy do finału i sięgnęliśmy po srebro, ulegając tylko fenomenalnym Włochom. I to akurat zostało uznane za sukces.

Jak przeżył to sam Wilfredo?

 Przez jakiś czas byłem bardzo rozgoryczony, ale zaakceptowałem decyzję selekcjonera. Postanowiłem skupić się na spokojnej odbudowie formy, nieco uspokoiłem też swój rytm treningowy, bo nie musiałem być gotowy na początek września, tylko dopiero na sezon klubowy. Szkoda, że nie mogłem być z drużyną i wystąpić w mundialu, ale z drugiej strony patrzę na pozytywy – przez cały sezon, do teraz, nie czuję żadnego bólu i mogę normalnie funkcjonować – opowiadał we wspomnianym wywiadzie.

***

Jak powiedział sam Wilfredo – przez cały sezon grał bez bólu. Ale we Włoszech znów niczego nie wygrał. Nic dziwnego, że rozgorzała dyskusja na temat jego roli w kadrze, tym bardziej, że akurat na przyjęciu na problemy nie narzekamy. Niezmiennie ważny dla kadry jest Aleksander Śliwka, swoje grać potrafią Tomek Fornal i Bartosz Bednorz, świetny sezon notował w polskiej lidze Artur Szalpuk, a do odbudowania jest Kamil Semeniuk, który w najlepszej formie był gigantem siatkówki. A przecież za kadencji Nikoli Grbicia w kadrze na tej pozycji pokazywało się jeszcze kilku zawodników, głównie w turniejach Ligi Narodów.

Generalnie: było z kogo wybierać. Czy więc była potrzeba wciskać na powrót do składu Wilfredo Leona?

Chcecie krótką czy długą odpowiedź? Krótka brzmi po prostu: tak, była. Dłuższa? Dłuższa mówi, że gdy masz gościa, który nadal jest jednym z kilku najlepszych siatkarzy na świecie, to nie możesz z niego tak po prostu zrezygnować. To tak jakby Argentyńczycy w piłce nożnej nagle odstawili Leo Messiego, a Anglicy Harry’ego Kane’a. Leon w słabszej formie wciąż jest przecież lepszy od większości przyjmujących na świecie. A do Wilfredo w najlepszej dyspozycji nie doskoczy nikt. Dlatego do kadry wrócił. Jasne, nie wszystkim się to może i podobało, ale sami kadrowicze się z tego cieszyli. Bo Leon to nie tylko świetny gracz, ale też wyjątkowy profesjonalista. A do tego gość, który bardzo dobrze odnajduje się w grupie.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

A tym, którzy niekoniecznie chcieli go w kadrze – jak choćby Krzysztof Ignaczak – odpowiadał w przywoływanej już rozmowie przed sezonem reprezentacyjnym.

– Nie wiem, skąd ta niechęć do mnie, ale nie zmienię jego podejścia. Ignaczak nigdy nie był zwolennikiem mojej gry w reprezentacji Polski. Nie on jedyny. Wiem, że teraz sprzedają się głównie kontrowersyjne opinie, dlatego często takie są wygłaszane po to, by zaistnieć, być na ustach wszystkich czy zyskać kolejnych followersów. Ja nie mam zamiaru przejmować się opinią innych, bo dzisiaj ona jest taka, a jutro się zmieni. Nie zadowolę każdego, nawet jeśli bardzo bym chciał. Co bym powiedział takim ludziom? Nie będę z tym dyskutować. Nie czytam komentarzy, bo w żaden sposób mi to nie pomaga. Mam 30 lat i jestem już na tyle doświadczonym facetem, że zdaję sobie sprawę z istnienia ludzi, którzy mają w sobie tyle złej energii, że chcą nią obarczyć innych, by ci czuli się tak samo źle. Nie mam zamiaru się temu poddać. Wierzę, że w jakimś wymiarze jestem potrzebny kadrze, skoro zostałem do niej powołany. Będę walczyć, żeby znaleźć się w składzie na najważniejsze turnieje i zasłużyć sportowo na bycie w wyjściowej szóstce.

Po wczoraj chyba nie ma wątpliwości, że na miejsce faktycznie zasłużył?

***

Szczerze mówiąc: na takiego Wilfredo Leona czekaliśmy. W dodatku jego rola była tym ważniejsze, że w ostatnim czasie to Bartosz Kurek ma problemy. A to przecież często była nasza najważniejsza armata, gość, który był gotów w pojedynkę nabić ogrom punktów i poprowadzić Polaków do zwycięstwa. MVP mistrzostw świata 2018, lider kadry na kolejnych turniejach. A równocześnie gość, który nie wystąpił w kluczowych meczach Ligi Narodów i mistrzostw Europy. Na szczęście mieliśmy… zespół. Bo tak to trzeba nazwać. W naszej ekipie po prostu wszystko doskonale funkcjonowało  (w tym Łukasz Kaczmarek, który bezpośrednio zastąpił Bartka na pozycji atakującego). Od serwisu, przez atak, po przyjęcie i fenomenalny blok.

A jednym z najważniejszych trybików tej drużyny był Leon.

Wczorajszy finał był jego popisem. Nasz przyjmujący dobrze radził sobie z zagrywką rywali, ale wiadomo – to w jego grze tylko, choć ważny, dodatek. Natomiast to w ataku i na zagrywce Leon robił swoje. W trzech setach nabił 13 oczek: 10 atakując, a 3 asami serwisowymi, ale właściwie moglibyśmy mu śmiało dopisać jeszcze kilka, gdy odrzucał Włochów od siatki potężnymi serwisami, przez co ułatwione zadanie mieli nasi blokujący. Wilfredo siał w szeregach rywala postrach, któremu dorównywać wczoraj mógł chyba tylko Norbert Huber (12 punktów, fenomenalny wynik środkowego). A przez to uwolnieni byli też nieco inni gracze kadry.

Bo gdy masz w swoim zespole kogoś, kto posyła takie bomby, rywale muszą być gotowi na to, że piłka pójdzie do niego. Nie mogą w ciemno założyć, że dostanie ją ktoś inny. Zostawić bowiem wyczyszczoną siatkę dla Wilfredo to samobójstwo. Z drugiej strony samobójstwem zdaje się też próba podbicia jego ataków. Te przecież lecą z niebotycznymi prędkościami.

Wczorajszy Wilfredo Leon był – nie bójmy się tego napisać – najlepszym, jakiego widzieliśmy w reprezentacji Polski. Cztery lata czekania to, owszem, sporo, ale warto było. Bo przecież na złoto mistrzostw Europy czekaliśmy o jeszcze dekadę dłużej. I kto wie, czy bez Wilfredo byśmy je zdobyli. Cieszymy się więc my, ale cieszy też on. W rozmowie z “Faktem” mówił wczoraj, że to jego najcenniejszy medal, po raz kolejny podkreślając, jak ważna jest dla niego Polska.

– Jak najbardziej. Marzyłem o tym złocie. Wyobrażałem sobie, że tak może wyglądać finał, choć stawiałem 3:1 lub 3:2 dla nas, bo wiadomo, że włoska drużyna też grała na wysokim poziomie. Ale taki jest sport. Jestem też zadowolony, bo mecz trwał krótko i nie jestem bardzo zmęczony. Fajnie jest wygrywać 3:0. Jest energia na świętowanie. […] Jesteśmy jedną drużyną na dobre i na złe. Trzymamy się razem, poza boiskiem też. To nas jednoczy. Przed finałem mówiłem, że dość już tych brązowych medali. To była dodatkowa motywacja. Już mnie denerwowały brązowe medale. Teraz mam pierwszy złoty. To jest mój największy sukces, bez wątpienia. Dlatego, że zdobyty z reprezentacją Polski. Teraz może to przebić tylko złoto olimpijskie, ale na to musimy poczekać do kolejnego roku.

I w sumie to wszystko się tu zgadza. Martwi nas tylko jedno: nie zwróciliśmy wczoraj uwagi na pewien aspekt występu Leona. Więc przepraszamy, ale naprawdę nie wiemy, czy polski przyjmujący śpiewał hymn. A to ponoć ważne. Choć, jeśli mamy być szczerzy, wolimy gościa, który milczy w trakcie Mazurka, a potem przemawia na parkiecie, niż kogoś, kto robi odwrotnie. Dlatego cieszymy się, że Wilfredo jest w tej kadrze.

I oby podobnie zagrał za niedługo w trakcie kwalifikacji olimpijskich, a potem za rok – w Paryżu.

SW

Fot. Newspix

Czytaj też:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Policja aresztowała trzy osoby za obrażanie piłkarzy Barcelony na tle rasowym

Bartosz Lodko
0
Policja aresztowała trzy osoby za obrażanie piłkarzy Barcelony na tle rasowym

Inne sporty

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
29
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”
Siatkówka

Ruszyła Liga Mistrzów siatkarzy! Czeka nas sezon sukcesów polskich zespołów?

Kacper Marciniak
1
Ruszyła Liga Mistrzów siatkarzy! Czeka nas sezon sukcesów polskich zespołów?
Polecane

Grał z dziewczynami, oglądał siatkówkę w dziecięcym wózku. Teraz jest rewelacją PlusLigi

Kacper Marciniak
0
Grał z dziewczynami, oglądał siatkówkę w dziecięcym wózku. Teraz jest rewelacją PlusLigi
Polecane

„Miał szklaną psychikę, a dziś to mentalny tytan”. Bartłomiej Bołądź i jego droga po srebro igrzysk

Jakub Radomski
5
„Miał szklaną psychikę, a dziś to mentalny tytan”. Bartłomiej Bołądź i jego droga po srebro igrzysk

Komentarze

26 komentarzy

Loading...