Podczas letniej przerwy Eugen Polanski był jednym z głównych kandydatów do przejęcia sterów Borussii Moenchengladbach. Władze Źrebaków wybrały innego kandydata, ale 19-krotny reprezentant Polski wierzy, że prędzej czy później poprowadzi klub w Bundeslidze. O kulisach rozmów, planach na przyszłość, preferowanym stylu gry, a także reprezentacji Polski i krzywdzącym określeniu “farbowany lis” opowiada w rozmowie z nami.
Wraz z końcem poprzedniego sezonu stało się jasne, że Daniel Farke nie pozostanie dłużej trenerem Borussii Moenchengladbach. Jednym z głównych kandydatów do jego zastąpienia był Eugen Polanski, który wykręcał wynik ponad stan z zespołem rezerw. Prowadził rozmowy z działaczami Źrebaków, ale ci finalnie postawili na Gerardo Seoane. Stwierdził wprost, że to nie był dla niego odpowiedni czas na pracę w Bundeslidze, m.in. przez to, że wciąż wyrabia licencję trenerską, ale on prędzej czy później nadejdzie i były reprezentant Polski zasiądzie na ławce klubu z niemieckiej elity. Oto, co Polanski powiedział więcej.
Ile dla ciebie znaczy Borussia Moenchengladbach? Teraz jesteś trenerem rezerw. Łączono cię z pierwszą drużyną. Wcześniej pracowałeś z młodzieżą i byłeś piłkarzem tego zespołu. Klub wyciągnął do ciebie rękę, gdy niespodziewanie w wieku 32 lat zakończyłeś karierę sportową.
Eugen Polanski (trener Borussia II Moenchengladbach i 19-krotny reprezentant Polski): Wychowałem się w Moenchengladbach. Teraz znowu tu mieszkam. Mam obok siebie rodzinę i myślę, że praca w miejscu, gdzie masz swoich bliskich, gdzie znasz każdy kąt to duże szczęście. Niewiele osób tak ma, a szczególnie jeśli popatrzy się na osoby związane z piłką. Za to jestem wdzięczny Borussii i dumny, że nadal mogę pracować w klubie, który mnie wychował i ukształtował.
Czy taki cykl rozwoju trenerskiego, gdzie szkoleniowiec pracuje najpierw z młodzieżą, jest asystentem, prowadzi rezerwy, a ostatecznie dostaje szansę jako trener pierwszej drużyny to według ciebie odpowiednia droga do sukcesu?
Nie każdy może tego dokonać. Mi na pewno pomogło to, że jako piłkarz grałem na bardzo dobrym poziomie. Na swojej drodze spotkałem świetnych trenerów. Dzięki temu szybko zdałem sobie sprawę, dlaczego robimy pewne ćwiczenia w taki, a nie inny sposób. Bardzo dużo dała mi praca w roli asystenta Marco Rosego. Patrząc na niego, czułem się, jakbym siedział trzy lata na kursie. Obojętnie co robił, czy odprawę, treningi, planowanie, wszędzie byłem i bacznie obserwowałem. Często z nim również rozmawiałem. Późniejsza praca z drużyną do lat 17 pokazała mi szybko, co funkcjonuje, a co nie w danej szatni. Musiałem sobie zdać sprawę, że to nadal są juniorzy i zmieniłem podejście. Praca z rezerwami to już inna sprawa. Możesz podchodzić dużo bardziej profesjonalnie. Nie traktujesz zawodników jak dzieci, choć nadal są młodzi, ale jak piłkarzy, którzy nie martwią się szkołą i ocenami. Mogłem sobie wtedy pozwolić na więcej. Na razie to dla mnie bardzo dobra ścieżka rozwoju.
W ostatnim sezonie zająłeś trzecie miejsce z rezerwami Borussii Moenchengladbach w Regionallidze. W tym wystartowałeś dość słabo. Twoja drużyna jeszcze przed tą kolejką znajdowała się strefie spadkowej. Chyba nie tego się spodziewaliście?
Zdawaliśmy sobie sprawę, że wielu zawodników odeszło z zespołu po dobrym sezonie. Mowa o ponad dziesięciu nazwiskach, które w większości wylądowały w 3. Lidze. Do drużyny dołączyli natomiast niemal sami zawodnicy z U-19. Już wtedy wiedzieliśmy, że czeka nas ciężki sezon. Nie przypuszczaliśmy jednak, że zdobędziemy tylko cztery punkty w siedmiu meczach. Teraz liczymy, że się odbijemy.
W zespole masz tylko jednego zawodnika powyżej 30. roku życia – Juliana Korba, który pełni funkcję kapitana. Pozostali piłkarze są bardzo młodzi, niedoświadczeni, ale zapewne z dużym potencjałem. Czy za chwilę należy się spodziewać kolejnej fali piłkarzy, którzy odejdą grać do lepszych klubów na wyższym poziomie rozgrywkowym?
W tym roku przypadła mi bardzo młoda drużyna. Mogę nawet powiedzieć, że jest najmłodsza w całej lidze i dużo młodsza niż w poprzednim sezonie. Dlatego, żeby osiągnąć odpowiednie wyniki, wszystko musi nieco dłużej potrwać. Na początku rundy część winy na gorsze rezultaty można zrzucić też na kontuzje, które dopadły naszych obrońców. Były sytuacje, że z konieczności nasi pomocnicy występowali w defensywie.
Jak traktujesz pracę z tą drużyną? Masz młodą szatnię, w której jest wielu zawodników z różnych stron świata. To dla ciebie odpowiednia lekcja na start?
Lekcja jest super. Możesz wszystko samemu wypracować. Nawet jeśli popełnisz błędy, to nie będą tyle ważyły, co w Bundeslidze. Możesz z nich swobodniej wyciągać wnioski, bo nie ciąży na tobie taka presja. W poprzednim sezonie miałem dużo większą liczbę zawodników, którzy pasowali do mojego stylu utrzymywania się przy piłce. Teraz jest z tym większy problem, ale taka jest rola trenera, by teraz nauczyć tego drużynę. Niestety na początku musiałem zacząć od zupełnych podstaw jak technika. Myślałem, że gra w Regionallidze to już nie miejsce na takie rozmowy z zawodnikami, ale ja też cały czas się uczę. Muszę to robić, by wyciągać kolejne lekcje, bo z każdego miejsca i sytuacji można to zrobić.
Jak chciałbyś, żeby grała twoja drużyna?
Moim życzeniem jest to, byśmy zawsze mieli piłkę przy nodze. Wiadomo, że zawsze to nie jest możliwe, ale posiadanie na poziomie 60% pozostaje dla mnie bardzo ważne. Równie istotna jest wiedza, co robić po stracie piłki.
W poprzednim sezonie niemieckie media chwaliły twój styl gry. Ty odpowiadałeś, że na końcu to pozycja w tabeli odzwierciedla styl gry. To zostało potwierdzone?
Tak. W ostatnim sezonie też mieliśmy problemy na starcie, ale wiedzieliśmy, że mamy swój styl i prędzej czy później przyjdą wyniki. To się stało. Mieliśmy jedno i drugie. Wiele drużyn, które na co dzień grały ofensywnie, specjalnie na nasze mecze zmieniały styl na bardziej defensywny, tylko z obawy przed nami. Chcielibyśmy mieć podobną sytuację teraz, ale musimy na to dużo mocniej zapracować. Myślę, że damy radę to zrobić, ale potrzeba na to trochę czasu.
Poprzedni sezon zakończyliście na trzecim miejscu. Czy nie było nacisków na walkę o awans?
Nie. Nie było sytuacji, że my musimy awansować. Po rundzie jesiennej były jednak nadzieje, że uda się odrobić straty i zaskoczyć wszystkich. Zdawałem sobie jednak już wtedy sprawę z tego, że jeśli mamy zrobić awans do 3. Ligi, musimy dokonać znaczących wzmocnień. Poprawić się personalnie w wielu formacjach. A to niesie dodatkowe koszty. Klub z dnia na dzień nie wyczarowałby też pieniędzy na funkcjonowanie na takim poziomie. Zadaniem rezerw jest ogrywanie piłkarzy, głównie tych do 23. roku życia.
Czy w takim codziennym funkcjonowaniu z drużyną, bądź co bądź na czwartym poziomie rozgrywkowym, starasz się wprowadzać elementy profesjonalne, które chciałbyś też stosować, pracując jako trener Bundesligi?
Na końcu dnia chciałbym, żeby każdy piłkarz był lepszy. Mamy momenty, że możemy trenować i grać w pełni profesjonalnie. Staram się stworzyć środowisko, które będzie jak najbardziej zbliżone pierwszej drużyny. Taktyka, dyscyplina, styl to wszystko chcę robić tak, jakbym prowadził zespół Bundesligi.
W tym samym wywiadzie, który już przytoczyłem, mówiłeś o mentalności zwycięzcy. Jakbyś ją sprecyzował?
Jako piłkarz nigdy nie umiałem przegrywać. Zawsze chciałem zwyciężać i takiej mentalności oczekuję od swoich zawodników. Jako trener muszę jednak podchodzić do tego inaczej. Patrzę na młodych zawodników i nie widzę już takiej woli wygrywania. Oni chcą trochę pokopać w piłkę, pobawić się, przy okazji zarobić pieniądze. Gorzej jest jednak z tym, żeby ciężko pracować i dawać z siebie codziennie jeszcze więcej. Moją rolą jest, aby ich odpowiednio do tego zmotywować.
Brakuje dążenia do zwyciężania za wszelką cenę.
Każdy ci powie, że chce wygrywać, ale na końcu człowiek sam powinien sobie odpowiedzieć, czy na każdym treningu i meczu dawał z siebie wszystko. Często widzę zawodników, którzy wyglądają jakby w 70. minucie byli już po nokaucie. Jednak wydaje mi się, że wtedy ujawnia się ta mentalność. Siłą woli mogliby powalczyć jeszcze dłużej bez odpuszczania. Chodzi mi właśnie o przekroczenie tej granicy.
Chciałem się cofnąć jeszcze do roku 2018 i twojego zakończenia kariery. Odejście na sportową emeryturę w wieku 32 lat to nie jest coś często spotykanego. Pewnie i ty sądziłeś, że będziesz grał dłużej. Czy ciężko było podjąć tę decyzję?
Miałem 32 lata, grałem w Bundeslidze w Hoffenheim, w którym pełniłem funkcję kapitana. Byłem zdrowy, w pełni formy i wiedziałem, że chcę grać dalej w piłkę. Plan był taki, że z rodziną wracamy na stałe do Moenchengladbach. Zakładałem, że ja jeszcze rok czy dwa będę występował w jakimś innym mieście i będę dojeżdżał do rodziny. Szybko się zmienił. Przez pierwszych kilka miesięcy odezwała się tylko jedna drużyna z 2. Bundesligi. Nie chciałem tam jednak pójść, bo zespół prezentował zupełnie inny styl niż ten preferowany przeze mnie. Były zapytania z Turcji, Polski, Australii, ale nigdy nie otrzymałem konkretnej oferty, po której mogłem powiedzieć: “Tak, idę” i to by się wydarzyło.
Przez pół roku codziennie trenowałem indywidualnie. Czasami nawet dwa razy dziennie. W zasadzie nie wiedziałem, po co to robię. Wmawiałem sobie, że chcę być w każdej chwili gotowy na 100%. Ale na co gotowy? Dlatego powiedziałem agentowi, że jeśli w zimie nie przyjdzie żadna oferta, zakończę karierę. Wtedy pojawiła się szansa, by hospitować w szwajcarskim St. Gallen. Stwierdziłem, że jak nikt nie chce mnie jako piłkarza na odpowiednim poziomie, to może będzie chciał jako trenera. Powiedziałem sobie jasno, że granie w trzeciej lidze lub gdzieś tylko dla pieniędzy, to nie są moje ambicje. Zdecydowałem się zrobić krok w kierunku szkoleniowym, jednocześnie kończąc karierę sportową.
Zdarza ci się jeszcze założyć korki? Widziałem, że okazjonalnie występowałeś w Weisweiler-Elf.
Tylko kilka razy. Przez pięć lat uzbierało się może pięć meczów. Czasem, gdy brakowało kogoś na treningu, to wchodziłem na boisko u Marco Rosego. Chciałoby się dużo więcej, ale brakuje przede wszystkim czasu.
Marco Rose przewija się dość często w twoich wypowiedziach. Wybitnych trenerów, których spotykałeś na swojej drodze, było jednak znacznie więcej. Jupp Heynckes, Julian Nagelsmann, Thomas Tuchel, Markus Gisdol, Huub Stevens. Czy wyciągnąłeś od nich jakieś lekcje lub zagrywki, które stosujesz w obecnej pracy?
Nie od każdego. Czasami tak jest, że od jakiegoś trenera dowiesz się, jak czegoś na pewno nie robić. U Heynckesa czy Tuchela grałem jako młody zawodnik i nie myślałem jeszcze o pracy trenerskiej. Wspominam jednak, co robili, jak prowadzili treningi czy odprawy, jakich analiz dokonywali. To wszystko wraca do ciebie po latach. Do dziś jestem pod wrażeniem tego, jak Jupp prowadził indywidualne rozmowy, jak podchodził do zawodników. Mogłeś z nim porozmawiać o wszystkim. Natomiast co do Tuchela to bardzo mi blisko do filozofii i stylu, jaki on preferuje. W zasadzie na poważnie zaczęło się od Nagelsmanna. Praktycznie po każdym dniu robiłem notatki z jego zajęć. Do tych trzech wymienionych przeze mnie trenerów dodałbym jeszcze Michela z Getafe. Dużo od nich wyciągnąłem. Rozmawiając o Nagelsmannie czy Tuchelu mówimy przecież o jednych z najlepszych trenerów na świecie. To pokazuje jak dużo szczęścia miałem, spotykając ich w mojej karierze.
Czy dajesz sobie jakiś termin, do kiedy chcesz zadebiutować jako trener w Bundeslidze lub innej czołowej lidze Europy?
Nie. Nie da się tego zaplanować. Trzeba popełniać błędy. Uczyć się na nich. Ciągle rozwijać siebie i swój styl. Tak, by prezydent jakiegoś klubu lub dyrektor sportowy, patrząc na grę mojego zespołu, stwierdził: “Chcę, żeby moja drużyna tak grała. To jest trener dla nas. Bierzemy go!“. Wierzę, że to się stanie, ale nie wiem, kiedy.
Rozmawiamy podczas przerwy reprezentacyjnej, więc nie sposób nie spytać cię o grę dla polskiej kadry. Jak wspominasz ten okres? Jak go oceniasz i czy mogło się powieść coś lepiej?
Do dziś, gdy trwają mecze reprezentacji Polski, oglądam je. Wciąż jestem dumny, że mogłem reprezentować kraj, w którym się urodziłem. Mistrzostwa Europy w 2012 roku wspominam jako wielką, świetną imprezę. Problem w tym, że my wypadliśmy nieco słabiej, a w zasadzie odpadliśmy za wcześnie. Trzymam mocno w sercu każdy z dziewiętnastu meczów, który zagrałem dla Polski.
W tamtym okresie popularne było stwierdzenie “farbowane lisy”. Czy ono cię denerwowało? Patrząc na obecną kadrę i naturalizację Matty’ego Casha, to dużo rzadziej używa się tego określenia w stosunku do zawodnika, który ani nie urodził się w Polsce, ani nie mówi po polsku.
Ktoś chciał zrobić burdel w kadrze, mówiąc o nas jako “farbowanych lisach”. I myślę, że mu się udało. Nie denerwowało mnie to, ale na pewno bolało. Urodziłem się w Polsce. Chętnie dla niej grałem. Zawsze zostawiałem serce na boisku. Drużyna stała za mną murem. Super mnie przyjęła i uważam, że było w niej dużo dobrych piłkarzy. Szkoda, że to nie był odpowiedni czas. Największe sukcesy tej drużyny przyszły kilka lat później.
To jak oceniasz grę obecnego zespołu?
Śledziłem wszystkie mecze podczas mistrzostw świata i mówiłem – jak tacy świetni piłkarze, mogą grać tak defensywnie? Patrzysz po klubach, same czołowe drużyny. W nich Polacy są ważnymi piłkarzami. Strzelają gole, asystują, kreują akcje, a przyjeżdżają na kadrę oddają piłkę i bronią się, żeby nie stracić bramki. Ciężko mi to zrozumieć. Już wiemy, jak bronić, więc powinniśmy pokazać też, że potrafimy atakować. Taki styl preferuję i taki styl pewnie bardziej odpowiadałbym kibicom.
Na co dzień żyjesz w Niemczech i widzisz, co się dzieje wokół tamtej kadry. Masz styczność również z Polską. W obu tych krajach panuje ogromny kryzys wokół reprezentacji narodowych. Czy widzisz jakiś sposób, by oprócz wyników, wyjść z niego?
Wyniki to jedno, ale styl to drugie. Jeśli kibice zobaczą, że piłkarze próbują, walczą, zostawiają serce na boisku, to będą jej dopingować, pomimo przeciwności losu. Gdy zobaczą, że chcemy grać do przodu, stwarzać okazje bramkowe, inaczej spojrzą na reprezentacje.
A na przyszłoroczne Euro się wybierasz?
Wszystko zdeterminuje to, w jakiej drużynie będę i jakie wobec niej będę miał obowiązki. Ale jeśli nadarzy się okazja, chętnie skorzystam.
Czyli może zatem czekać cię taki wspominkowy turniej w kraju, w którym mieszkasz na co dzień, 12 lat po Euro 2012, w którym wystąpiłeś.
W 2016 roku też byłem na Euro we Francji i oglądałem mecze Polski, dlatego jeśli nadarzy się szansa, przyjdę na stadion.
ROZMAWIAŁ SZYMON PIÓREK
WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:
- Trela: Odzyskać niemieckie cnoty. Gospodarze Euro 2024 w poszukiwaniu prostoty
- „Wszystko albo nic”. W Niemczech zostali z niczym
- Drugi po Haalandzie. Victor Boniface – nowa gwiazda Bayeru i Bundesligi
Fot. Newspix