Reklama

Coco Gauff triumfatorką US Open!

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

10 września 2023, 03:59 • 9 min czytania 27 komentarzy

Dla Coco Gauff to musiał być szczególny mecz. To w końcu jeszcze nastolatka, ale występowała już w drugim finale wielkoszlemowym w karierze. Jednak pierwszym w ojczyźnie. Do tego ojczyźnie głodnej sukcesu – na US Open od 2017 roku i wygranej Sloane Stephens nie triumfowała przecież zawodniczka ze Stanów. Coco była zdecydowanie największą nadzieją Amerykanów na to, by tę kilkuletnią suszę zakończyć. Po drugiej stronie siatki stała jednak najlepsza tenisistka tego sezonu – Aryna Sabalenka, mistrzyni Australian Open. A jednak Gauff temu wyzwaniu sprostała. I sprawiła, że trybuny nowojorskiego kortu wybuchły radością.

Coco Gauff triumfatorką US Open!

Na swoim terenie

Kevin Durant. Jimmy Butler. Nicole Kidman. I wielu innych celebrytów. A do tego galeria tenisowych sław, głównie tych amerykańskich – w całości lub częściowo: Andy Roddick, Martina Navratilova, Monica Seles, Tracy Austin. Na dzisiejszy finał kobiecego US Open dostać chcieli się z pewnością wszyscy fani dyscypliny, w tym i ci najbardziej znani. Mogli być bowiem świadkami historycznego wydarzenia. Nie co dzień turniej tej rangi wygrywa w końcu nastolatka. Jeszcze rzadziej triumfuje u siebie reprezentantka gospodarzy. Dość napisać, że w ostatnich dziesięciu sezonach (licząc już z obecnym) coś takiego miało miejsce ledwie trzykrotnie. Na US Open wygrywały Serena Williams (2014, wygrywała trzy razy z rzędu, od 2012 roku) i Sloane Stephens (2017), z kolei rok temu w Australian Open najlepsza okazała się Ash Barty.

Coco Gauff miała szansę zostać kolejną zawodniczką, która tego dokona.

Ale nie miało być łatwo. Naprzeciw stała w końcu Aryna Sabalenka, najlepsza tenisistka tego sezonu, triumfatorka Australian Open i półfinalistka dwóch kolejnych Szlemów. Od poniedziałku, już po turnieju – nowa liderka rankingu WTA. Tenisistka dysponująca potężną siłą uderzeń, ale też – i to mogło być nadzieją Coco – zawodniczka, która w przeszłości nie zawsze sobie z nią radziła. Podobnie jak z nerwami, bo i na Roland Garros, i na Wimbledonie mogła, a wręcz powinna być w finale. A w końcu przegrywała wyrównane mecze rundę wcześniej.

Reklama

W dodatku to Coco w ostatnich tygodniach była najlepszą zawodniczką w tourze. Wygrała dwa turnieje z tak zwanego US Open Series, prezentowała się świetnie na korcie, a co najważniejsze – nauczyła się wygrywać nawet, gdy nie wszystko szło po jej myśli. To w dużej mierze zasługa Brada Gilberta, byłego trenera Andre Agassiego czy Andy’ego Roddicka, których doprowadzał do sukcesów. Amerykanin od zawsze wyznawał filozofię, w której najważniejsze było zwycięstwo. Nieważne, w jakim stylu, ważne, by wygrać.

CZYTAJ TEŻ: BRAD GILBERT. OD KŁAPOCHUEGO DO “NAJLEPSZEGO TRENERA W HISTORII”

Coco w ostatnich tygodniach właśnie to robiła. Dziś jednak zaczęło się dla niej kiepsko.

Złe początki

W pierwszych gemach meczu sytuacja była jasna: Aryna Sabalenka robiła, co chciała. Siła jej zagrań po prostu nie pozwalała Coco na złapanie oddechu, do tego Białorusinka bezlitośnie obijała forehand, czyli – z czego wszyscy zdają sobie sprawę – słabszą stronę Amerykanki. A przy okazji stronę, której naprawiania na razie nie było w planach.

– Każdy wspominał o jej forehandzie. A my niczego w nim nie zmieniliśmy. (śmiech) Nigdy nawet o nim nie wspomniałem, choćby słowem. Gdy ktoś cały czas mówi o jednym zagraniu, to zaczyna cię zżerać. A gdy sam się na tym zafiksujesz, to cierpią na tym inne uderzenia. Uznałem więc, że nie będziemy nad nim pracować w ogóle – mówił niedawno Brad Gilbert, poruszając właśnie ten temat.

I owszem, w zgodzie z tym, co powiedział – Coco ma mnóstwo innych atutów. Ale musi móc je pokazać. A Sabalenka zupełnie nie dawała jej na to szans. Po słabszym meczu z Madison Keys, wyrwanym wręcz z rąk Amerykanki, dziś Aryna zaczęła genialnie. W oczy rzucał się jedynie fakt, że popełniała sporo błędów własnych. Gdyby nie to, mogłaby pewnie nawet wygrać seta do zera, a tak zaczęła od prowadzenia 2:0, by po chwili stracić dwa gemy. Dopiero wtedy rozpoczęła serię wygranych małych partii i już do końca seta nie oddała żadnego gema. Wygrała 6:2. 

Reklama

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Jak w tamtym momencie wyglądała Coco na korcie? Jakby była zagubiona, sparaliżowana przez presję. Finał szlema, przed własną publiką to w końcu wielkie obciążenie. I owszem, fani robili wszystko, by Coco pomóc – momentami zachowując się też niezbyt elegancko w stosunku do Sabalenki – ale ta początkowo nie umiała zaczerpnąć z ich energii. Była stłamszona, wycofana, nie miała odpowiedzi na kolejne mocne zagrania Białorusinki.

Inna sprawa, że nie można jej było przekreślać choćby dlatego, że Brad Gilbert jeśli coś w niej z miejsca zaszczepił, to świadomość, że wszelkie słabości można przezwyciężyć. Gauff się o tym przekonała – w końcu w trzech poprzedzających US Open turniejach przegrała tylko jeden mecz, ze świetnie dysponowaną Jessicą Pegulą.

 Dociera do mnie, że powinnam po prostu cieszyć się grą. Pere też tak to widzi, choć czasem pozostaje bardziej skoncentrowany i zaangażowany. Z Bradem sporo uczę się podczas dobrej zabawy. W ostatnich tygodniach odczuwałam radość także w stykowych momentach. W Montrealu Jessica Pegula przełamała mnie pod koniec trzeciego seta, ale nawet wtedy cieszyłam się tą rywalizacją. Wcześniej byłabym po prostu bardzo zestresowana. To zasługa Brada. Dąży do tego, bym umiała rozluźnić się w ciężkich kortowych sytuacjach i zaczęła doceniać także to, co w tenisie najtrudniejsze – mówiła Gauff. 

Wychodzi, że Coco potrafiła się rozluźnić i w finale wielkoszlemowym.

Przemiana

Jeszcze na początku drugiego seta Gauff nadal grała średnio. Ale z każdym kolejnym punktem jakby nabierała wiary w siebie. Może uskrzydlił ją pierwszy gem – gdy od 15:40 zdołała utrzymać własne podanie. Z pewnością pomogła też sama Aryna Sabalenka, która nadal popełniała dużo błędów, a wobec lepszej gry Amerykanki te zaczęły ją więcej kosztować. W czwartym gemie Białorusinka oddała własne podanie, kończąc podwójnym błędem serwisowym. To trochę przypomniało nam jej grę z zeszłego sezonu, gdy podwójne notowała regularnie. W tym roku poprawiła jednak serwis, ale w istotnych momentach demony zdawały się powracać.

Coco za to… biegała. Tak to najlepiej opisać.

Amerykanka była dziś bowiem na korcie wszędzie. W defensywie poruszała się jak szalona, niemal tak dobrze, jak Rafa Nadal w najlepszych czasach. Do tego świetnie czytała kierunki zagrań Sabalenki, sprawiała, że ta właściwie nie dostawała łatwych punktów, a przez to wzrastała presja. Bo Aryna wiedziała, że jeśli chce wygrać, musi grać blisko linii, bardzo dokładnie. A że ręka drżała jej dziś często, no to z czasem błędy tylko się mnożyły. Po drugiej stronie za to ich liczba spadła, choć Coco też nie wystrzegała się prostych pomyłek. Obu zdarzały się, owszem, fenomenalne akcje, ogółem jednak – przyznajmy to wprost – daleko było temu spotkaniu do najlepszych finałów, jakie w życiu oglądaliśmy.

Niemniej – nie był to też zły mecz. Zwłaszcza od momentu, gdy Gauff się rozkręciła. Poprawił się jej forehand, którym zaczęła nawet ryzykować trudniejsze zagrania, z backhandu za to regularnie naciskała Arynę. Do tego zrozumiała, że musi urozmaicać swoją grę, więc częściej posługiwała się slajsem. Ale może najważniejsze było to, że do gry weszło jej podanie. Dzięki niemu, mimo break pointa dla Aryny, utrzymała serwis w piątym gemie drugiego seta, czym podwyższyła wynik na 4:1, a potem już spokojnie doprowadziła sprawę do końca i wyrównała stan rywalizacji.

W trzecim secie poszła za ciosem. Od razu przełamała Sabalenkę, której wyraźnie brakowało cierpliwości i co chwila popełniała błędy. Potem łatwo utrzymała swój serwis, a w trzecim gemie… raz jeszcze odebrała podanie Białorusince. Po chwili prowadziła już 4:0, a amerykańska publika szalała. Coco zachowywała jednak spokój, dobrze wiedząc, że w kobiecym tenisie nie takie przewagi już tracono. Aryna zresztą zdawała się wracać do meczu – wreszcie wygrała gema, po czym poprosiła o przerwę medyczną, zgłaszając problem z udem. Kilka minut bez gry wytrąciło nieco z równowagi Gauff, która straciła podanie.

Podziękowania za… brak wiary

Jeśli jednak ktoś liczył, że to początek comebacku Sabalenki, to… no cóż, ona sama pokazała, że tak nie jest. W kolejnym gemie znów popełniła kilka błędów, w tym podwójny przy serwisie, przez co Coco ją przełamała. A kilka minut później fantastycznym minięciem z backhandu wykorzystała piłkę mistrzowską. Spełniła marzenie swoje, swoich rodziców, ale też tysięcy czy nawet milionów ludzi na trybunach stadionu i przed telewizorami. US Open znów ma bowiem amerykańską mistrzynię. A Aryna Sabalenka? Cóż, nie sposób się oprzeć wrażeniu, że mimo znakomitego sezonu w turniejach wielkoszlemowych (wygrana, dwa półfinały i finał) może czuć się rozczarowana – śmiało mogła pokusić się bowiem o zdobycie co najmniej dwóch, a może trzech trofeów.

Ale po Australian Open w najważniejszych momentach zawsze jej czegoś brakowało. Dziś – opanowania i skuteczności. Popełniła bowiem aż 46(!) niewymuszonych błędów. Przy 25 wygrywających piłkach. – Z czego w tym roku jestem dumna? Jestem dumna z tego, że przez większość czasu radziłam sobie z emocjami, skupiałam się na sobie, nie na rankingu. To chyba najlepsze, co w tym roku zrobiłam. Muszę pogratulować Coco, grałaś niesamowicie. Wielkie gratulacje dla ciebie i twojego zespołu. Zasłużyłaś na ten tytuł. Na pewno jeszcze wiele finałów przed nami, mam nadzieję, że z innym wynikiem. (śmiech) – mówiła Aryna. Wtedy jeszcze jej śmiech przezwyciężał łzy, dopiero potem – w szatni – ze złości rozwaliła kilka rakiet. I to dopiero pokazało, jak wiele ten mecz dla niej znaczył.

Ale jeszcze więcej dla 19-letniej Coco.

Dziękuję rodzicom. Pierwszy raz w życiu widziałam dziś, jak mój tata płacze. Dziękuję całemu zespołowi, za nami długi miesiąc, ale wasza wiara we mnie nigdy się nie zatrzymała. To znaczy naprawdę wiele. Czuję, że jestem w lekkim szoku. Przegrana w Roland Garros [2022, z Igą Świątek w finale – przyp. red.] była dla mnie bardzo trudna, ale takie jest życie, ma się wzloty i upadki. Dlatego ta chwila jest jeszcze słodsza, niż mogłam to sobie wyobrazić. Nie modlę się o wyniki, po prostu proszę o siłę, o to, bym mogła dać z siebie wszystko. Jestem wdzięczna i szczęśliwa za wszystko, co dostaję. Aryna jest fenomenalną zawodniczką, gratulacje za objęcie pozycji liderki – mówiła Amerykanka.

A na koniec pozwoliła sobie – do czego w końcu w tej sytuacji miała pełne prawo – na lekki prztyczek w stronę krytyków.

– Miesiąc temu wygrałam turniej rangi WTA 500 i ludzie mówili, że nic więcej nie wygram. Potem wygrałam 1000 i też mówili, że nic nie wygram. Teraz unoszę w górę trofeum wielkoszlemowe. Dziękuję tym, którzy we mnie nie wierzyli. Ci, którzy myślą, że gaszą mój ogień, wyłącznie dolewają oliwy do ognia.

I niech ten ogień płonie jak najjaśniej. Bo dla tenisa to świetnie, że ma kolejną wielką mistrzynię.

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

27 komentarzy

Loading...