Jeśli siatkarze z Czech liczyli dzisiaj na zwycięstwo, to błyskawicznie zostali pozbawieni złudzeń. Nasza reprezentacja zagrała w Skopje znakomite spotkanie. A jedna statystyka, która o tym świadczy, to aż… czternaście punktowych bloków. Było zatem zwycięstwo i była pełna dominacja – w taki sposób Polacy rozpoczęli mistrzostwa Europy.
Co możemy powiedzieć o czeskiej siatkówce? Jak to zresztą bywa w przypadku wielu innych sportów zespołowych: nasi sąsiedzi nie są uważani za światową potęgę, ale mają kilka indywidualności, o których warto wspomnieć. Donovan Džavoronok od lat występuje w lidze włoskiej, a w barwach Trentino sięgnął nawet po mistrzostwo tej ligi. Polskim kibicom doskonale znany jest oczywiście Jan Hadrava, były już atakujący Jastrzębskiego Węgla. Na tej samej pozycji gra również inna czeska gwiazda – Marek Šotola. To główna strzelba Berlin Recycling Volleys, najlepszego niemieckiego zespołu.
Inaczej mówiąc: Czesi mają kim grać. Ale jednak do Biało-Czerwonych im bardzo, bardzo daleko. Nie mówimy o różnicy w poziomie gry, a wręcz przepaści. Bo kiedy reprezentacja Czech ma kilku świetnych siatkarzy, tak my mamy, cóż, samych świetnych siatkarzy. I raczej wiedzieliśmy, że dzisiejszy mecz nie może skończyć się innym rezultatem niż wygraną drużyny Nikoli Grbicia. Pytanie brzmiało: czy Czechom uda urwać się chociaż jednego seta?
Poza tym tradycyjnie zastanawiała nas też kwestia wyboru pierwszej szóstki. Ostatecznie Grbić nieco zaskoczył, wystawiając Kamila Semeniuka, kosztem Wilfredo Leona czy Tomka Fornala (mającego dzisiaj zresztą 26. urodziny). Poza tym od początku z Czechami grali… obecni lub byli siatkarze ZAKSY Kędzierzyn-Koźle. A więc: Łukasz Kaczmarek, Aleksander Śliwka, Norbert Huber, Jakub Kochanowski, Marcin Janusz i Paweł Zatorski.
Wszystko po naszej myśli
Taki wyjściowy skład nie oznaczał oczywiście, że serbski szkoleniowiec nie da szansy do gry innym siatkarzom. Po świetnym pierwszym secie w wykonaniu Polaków (25:17) na boisku pojawił się Bartosz Kurek. Długo na ławce nie siedział Grzegorz Łomacz. Jasne było zatem, że Grbić chciał postawić na rotacje, przetestowanie różnych ustawień. O jednym warto też wspomnieć: znakomicie na boisku radził sobie Kamil Semeniuk. To nas cieszyło o tyle, że 27-latek nie miał w ostatnim czasie łatwo. Ba, według niektórych zaskakujące było, że Grbić nie stracił do niego cierpliwości i ostatecznie zabrał na mistrzostwa Europy, choć w reprezentacji gra jeszcze wielu klasowych przyjmujących.
Dzisiaj decyzja trenera się jednak bez wątpienia obroniła. O czym mogliśmy jeszcze powiedzieć? Kapitalnie – mimo braku kontuzjowanego Mateusza Bieńka – funkcjonował polski blok. Dość powiedzieć, że początek drugiego seta czwartkowego meczu przyniósł… sześć punktów zdobytych tym elementem przez Biało-Czerwonych (do wyniku 7:1). A z mniej pozytywnych rzeczy? Drugiego i trzeciego seta nasi reprezentanci mogli wygrać jednak wyżej. Mieli spore zapasy punktowe, ale przez pewne przestoje pozwalali Czechom uzbierać “aż” dwadzieścia oczek. To jednak raczej szukanie dziury w całym. Bo generalnie: Polacy grali dziś świetnie i ani przez moment nikt nie miał prawa pomyśleć, że meczu z Czechami nie wygrają.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Co czeka naszych reprezentantów dalej? W piątek zmierzą się z Holandią. To będzie starcie w praktyce gwarantujące pierwsze miejsce w grupie C. Bo w kolejnych dniach Polacy zagrają już z absolutnymi kopciuszkami: Macedonią Północną, Czarnogórą oraz Danią. Zresztą nie ma co ukrywać: mistrzostwa Europy to impreza, podczas której kadra Nikoli Grbicia może przegrać tak naprawdę z tylko kilkoma zespołami. Ale na te większe wyzwania, czyli mecze z Francją, Włochami czy Słowenią będziemy musieli jeszcze trochę poczekać.
Polska – Czechy 3:0 (25:17, 25:20, 25:20)
Fot. Newspix.pl