Towarzysze! Piłka nożna nie ciul! I od głaskania się nie podniesie! – tak rzekł niegdyś minister sportu Paweł Procek i… zapadł mi w pamięć jakże trafnym skojarzeniem. Bo cała reszta szefów od fizkultury nie zapisała się niczym innym, jak aferami albo głupotami, albo totalnym nieporozumieniem.
Tak się składa, że dziś wybierają nowego ministra od niczego. Tak mówię i piszę od lat, bo w Stanach ministerstwa sportu nie ma, za to jest sport. Znaczy się urząd nie jest do żadnej rywalizacji niezbędny. Gorzej, jako że kosztuje, jest zwyczajnie zbędny.
Do tego pechowy. Jak wam wyliczę tych ministrów sportowych – co jeden to większy okaz albo głąb. Taki Kwaśniewski Oluś – Oleksy, mawiał że to zawsze był krętacz, ale co powiedzieć, gdy doping polskiego hokeisty Morawieckiego po sensacyjnym 1:1 z Kanadą u nich, nazwał skutkiem zjedzenia pasztecików z barszczykiem?
Jego następca, a mój kolo z „Piłki Nożnej”, Zyzio Lenkiewicz nie robił nic, poza podawaniem ręki do całowania. A awansował, bo w stanie wojennym trzymał pono w szafie na działce Aleksandra Halla, takiego od wyznaczania na następnym etapie ministrów…
Taki Jacuś Dębski, zastrzelony na ulicy za długi. Nie zapomnę, że to on dał mi jedyny złoty medal z życiu – Zasłużonego dla Kultury Fizycznej, zasłużony. No i nie zapomnę rozlicznych popijaw, na których opowiadał komu i za co dawał w sejmie łapówki – wiedziałem, że jak tyle śpiewa, to się doigra, i tak się stało.
Tomasz Lipiec – łapówki, w tle dopingowicz. Miro Drzewiecki – aferzysta hazardowy, ale na byciu skarbnikiem u platfusów dorobił się majątku na Florydzie (tylko żony do sklepów nie może samej wypuszczać, sama robi przeceny). Jakaś pani była, Ewa, Danuta??? Jakoś tak przaśnie, aż guglować się nie chce – to był awans, bo parzyła kawę Leszkowi Kaczyńskiemu w magistracie i dobrze prowadziła kalendarzyk – w nagrodę sport. Była jeszcze Mucha – jak mówiono, ze względu na kształt pupy, ale kto by wierzył – na pewno jednak nie za orientację w czymkolwiek. Ostatnio był kierownik basenu, Biernat, ale podpadł, bo nie umie sobie przypomnieć skąd miał kilka stów na auto…
Teraz typują – na te parę miesięcy – że albo Mucha znów usiądzie i się pobuja, albo Raś.
Ten to prawdziwek – grał kiedyś w trzeciej lidze i uchodzi w kręgach za zdolnego futbolistę. Stanowczy, wyrzuca z rządowej drużyny każdego, kto jest lepszy od niego i dlatego Kosa z Kucharzem rzadko się tam łapią. Ale że całe życie służył Tuskowi na boisku, zasłużył na nagrodę poza nim. To zresztą super bonus – cztery miesiące pracy, sześć miesięcy odprawy.
Ale może pani Idzi? Albo pani Jagna, co to kręciła lody przy igrzyskach w Krakowie, zanim je dostała?
No naprawdę menażeria. Obciach. Przy nich wszystkich Ireneusz Król to zrobił Wielką Polonię.
Sport niestety stał się polem do łatwych wygłupów. Dlatego byłem w zeszłym tygodniu w szoku. Przesłuchują w sejmie prokuratora generalnego, pusta sala, puściutka, ale siedzi… Roman Kosecki!!!
– Chory ten twój kolega? – szybko skrobnąłem do innej gwiazdy PO – Czarka Kucharskiego.
– Nieee, poprawia sobie przed wyborami statystyki! – śmieje się Kucharz.
Ale następnego dnia spotykam Kosę. Przypadkiem. – Podobno statystyki poprawiasz, tak Kucharz cię tłumaczy…
– Oooo, niech on na swoje popatrzy, najwięcej nieobecności!
No więc dwóch posłów, dwa razy po 20 kafli, a walka o to, kto jest większym leniem. Zaiste, czy warto sobie tymi wszystkimi sportowcami głowę zawracać?
Całe to środowisko to leszcze, i jak to rybki – psują się od głowy. Od ministerstwa sportu właśnie, od pałacyku, fury i komóry.
Tymczasem w sporcie – trzeba zapierdalać. I to więcej niż gdzie indziej, bo i konkurencja jest większa.
Niestety, my umiemy jedynie wydawać pieniądze i brać bokiem. To dlatego w sportowych gazetach są informacje tylko o tym, kogo sprzedać a kogo kupić.
Ja nabieram obaw, że my w ogóle przestaliśmy, jako kraj, uprawiać sport.