Raków Częstochowa walczy o Ligę Mistrzów z rywalem z Danii, a na drodze Legii Warszawa do Ligi Konferencji… też stoi rywal Danii. Z punktu widzenia najnowszej historii starć polsko-duńskich jest to wiadomość fatalna, gdyż w ostatnich latach kluby z podobno najszczęśliwszego kraju na świecie są naszymi bezlitosnymi oprawcami.
Dość powiedzieć, że po raz ostatni polski przedstawiciel wyeliminował duńskiego przeciwnika blisko dekadę temu, w sezonie 2014/15. Wówczas prowadzony przez Jana Kociana Ruch Chorzów w III rundzie kwalifikacji do Ligi Europy sprawił niespodziankę i wyrzucił za burtę Esbjerg po dwóch remisach. W Gliwicach, bo tam “Niebiescy” grali w roli gospodarza, skończyło się 0:0. W rewanżu Ruch awansował po golu Łukasza Surmy w 95. minucie, który doprowadził do stanu 2:2. Zasada bramek wyjazdowych zadziałała na naszą korzyść.
Jeżeli mielibyśmy się cofnąć do ostatniego dwumeczu, w którym polski zespół przechodził dalej bez tej zasady, wylądowalibyśmy… jeszcze w poprzednim wieku. Latem 1999 Amica Wronki na własnym terenie pokonała Broendby 2:0, a na wyjeździe przegrała tylko 3:4 (prowadziła już 3:2).
Ogólny bilans z Duńczykami nadal mamy wyraźnie na plus, tyle że zawdzięczamy to czasom zamierzchłym, gdy układ sił w europejskiej piłce mocno różnił się od obecnego. To już jedynie ciekawostki historyczne, bez znaczenia dla teraźniejszości. Dziś to kluby duńskie są naszymi pogromcami. Odkąd Ruch sprawił psikusa Esbjergowi, przedstawiciele Ekstraklasy już pięć razy odpadali z przedstawicielami Superligaen. Przy rywalizacji Legii z FC Midtjylland w fazie grupowej mielibyśmy dogrywkę w razie normalnego dwumeczu, gdyż raz jedni wygrali 1:0, a raz drudzy.
Zaczęło się od Zagłębia Lubin. Latem 2016 drużyna prowadzona przez Piotra Stokowca niespodziewanie po rzutach karnych przeszła Partizan Belgrad i wydawało się, że tym bardziej będzie w stanie przejść SonderjyskE, mimo że klub ten odniósł największy sukces w historii, jakim było wicemistrzostwo kraju. Przed własną publicznością “Miedziowi” przegrali 1:2, choć stworzyli dużo sytuacji i przede wszystkim nie wykorzystali karnego, zawiódł Filip Starzyński. Niedosyt był olbrzymi. Tydzień później Zagłębie prowadziło, ale gospodarze wyrównali po rzucie rożnym i już tego nie wypuścili. Szczęście im pomogło, Lubomir Guldan obił słupek. Szkoda, wielka szkoda, rywal był do przejścia.
Arka Gdynia po sensacyjnym zdobyciu Pucharu Polski kosztem Lecha Poznań zmierzyła się na międzynarodowej arenie z FC Midtjylland. Delikatnie mówiąc, nie stawiano jej w roli faworyta. Mimo to po pasjonującym boju i główce Rafała Siemaszki z doliczonego czasu wygrała na swoim stadionie 3:2. Niesamowite emocje, do dziś je pamiętamy, podobnie jak rozczarowanie po rewanżu.
Z dzisiejszej perspektywy skład tamtej Arki obiecywał naprawdę mało, ale jednak prowadziła, miała wszystko w swoich rękach. Niestety, najpierw samobója strzelił Tadeusz Socha, a na koniec… Arka prosiła się o nieszczęście, rozpaczliwie broniła się głęboko cofnięta, w pole karne szła wrzutka za wrzutką i wreszcie w 93. minucie stało się. Sobieraj przegrał walkę w powietrzu, a Warcholak nie przepchnął Sorlotha i występujący obecnie w Villarrealu napastnik wykonał wyrok. Według najnowszych przepisów, doszłoby do dogrywki, wówczas gole wyjazdowe przeważyły szalę.
Na pogromcę polskich drużyn wyrosło ostatnio Broendby. Przebieg rywalizacji z Lechią Gdańsk i z Pogonią Szczecin był podobny. U siebie nasi pucharowicze potrafili pokazać się z dobrej strony. Lechia po naprawdę udanym meczu wygrała 2:1, a i tak ten wynik pozostawiał uczucie niedosytu. Pogoń do przerwy odstawała, ale w drugiej połowie pokazała jakość, wyrównała po świetnej akcji i do końca walczyła o zwycięstwo. Rewanże to już niestety zupełnie inna historia. Pogoń rok temu sama się wystawiła, kuriozalne błędy popełniali Dante Stipica i Luis Mata. 0:4, nie było czego zbierać. Lechia stawiała się bardziej, zdołała doprowadzić do dogrywki po utracie dwóch goli, ale w niej nie miała już nic do powiedzenia.
Niewiele z FC Kopenhaga w 2020 roku mógł także wskórać Piast Gliwice. Wówczas z powodu następstw pandemicznych rozgrywano tylko jeden mecz. Gliwiczanie po wyeliminowaniu Dinama Mińsk i TSG Hartberg narobili apetytu, lecz z Kamilem Wilczkiem i spółką (wcześniej eliminował Lechię jako piłkarz Broendby) nie mieli większych szans. Kilka sytuacji stworzyli, na gola honorowego zasłużyli, ale to wszystko.
Podsumujmy.
Bilans meczów z duńskimi klubami od ostatniego wygranego dwumeczu:
Legia Warszawa – FC Midtjylland w fazie grupowej (0:1, 1:0)
Zagłębie Lubin – SonderjyskE (1:2, 1:1)
Arka Gdynia – FC Midtjylland (3:2, 1:2)
Lechia Gdańsk – Broendby (2:1, 1:4 po dogrywce)
FC Kopenhaga – Piast Gliwice 3:0
Pogoń Szczecin – Broendby (1:1, 0:4)
RAZEM: 3 zwycięstwa, 2 remisy, 6 porażek
Styl gry duńskich drużyn nigdy nam nie pasował. Potrafią one połączyć agresywną grę i zaawansowanie taktyczne z niezłymi umiejętnościami poszczególnych piłkarzy. Podobna mieszanka jak w reprezentacji Szwecji, która też łoiła nas do niedawnego barażu o mundial w Katarze.
Ciekawie rok temu przed meczami Pogoni z Broendby opisywał nam to Dawid Kurminowski, kiedy był jeszcze w Aarhus.
– Największą różnicę odczułem w fizyczności. W Danii gra się naprawdę ostro. Sędziowie nawet nie gwiżdżą fauli w sytuacjach, które w Polsce lub na Słowacji mogłyby się w niejednym przypadku zakończyć kartką. Dostajesz sygnał, że masz wstawać, bo ich zdaniem nic nie było. Jakość piłkarska także jest wyższa. Grając chociażby z Broendby widzisz, że tam praktycznie każdy jest dobrze wyszkolony technicznie, dlatego potrafi wyjść z wysokiego pressingu. Na Słowacji często wystarczyło zamknąć jedną stronę i już rywal posyłał dalekie podanie, które padało naszym łupem. W lidze duńskiej tak łatwo nie ma – tłumaczył nam to napastnik, który niedługo potem reprezentował już barwy Zagłębia Lubin.
Do tego po prostu całościowo liga duńska jest lepsza od polskiej. Obecnie w rankingu UEFA to już tylko pięć miejsc różnicy, ale jeszcze niedawno na przykład Superligaen znajdowała się na lokacie czternastej, a my na trzydziestej. Z niczego się to nie wzięło.
Pozostaje mieć nadzieję, że w tym i następnym tygodniu kolejny raz przekonamy się, że każda passa ma swój koniec. W poprzedniej dekadzie naszymi prześladowcami byli Szwedzi, ale niemoc tę przełamał Lech Poznań, ogrywając najpierw Hammarby (2020), a później Djurgarden (2023).
CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:
- Dawid Nowak: Stres zabierał mi tlen. Myślałem, że zawodzę pół Polski
- „Wizerunek klubu szorował po dnie”. Dyrektor ds. komunikacji szczerze o Śląsku
- Koniec Radosława Sobolewskiego coraz bliżej? Wisła Kraków szuka nowego trenera
Fot. Newspix