Miażdżąca końcówka w wykonaniu Roberta Lewandowskiego nie tylko zaciemniła obraz w sumie nie najlepszego meczu naszej reprezentacji, ale też odwróciła uwagę od prawdziwego bohatera starcia z Gruzją. Do tej sytuacji idealnie pasuje frazes, że futbol bywa niesprawiedliwy. Za kilka dni będziemy pamiętać fantastyczny hattrick z naprawdę ładnymi golami oraz obrazki, na których Lewy pięknie cieszy się z Błaszczykowskim. Zapamiętamy napastnika Bayernu, który właśnie został najlepszym strzelcem eliminacji, a w klasyfikacji wszech czasów wyprzedził Zbigniewa Bońka. A gdzieś w cieniu pozostanie ten, bez którego to wszystko nie miałoby miejsca.
Na początku czerwca dopiero minął rok, odkąd Nawałka z całą stanowczością postawił na Arkadiusza Milika. Od tego czasu ten – jak mogłoby się wydawać – nieopierzony napastnik zagrał osiem spotkań z orzełkiem na piersi, w których zdobył sześć goli i zanotował cztery asysty. 21-latek wypracowywał więc gola średnio raz na 64 minuty, a przecież nie mówimy tu o ogórkowych rozgrywkach Ekstraklasy, ale o reprezentacji walczącej o awans do wielkiego turnieju. Nie pamiętamy drugiego zawodnika, który w tak krótkim czasie stałby się kluczowym zawodnikiem drużyny narodowej.
A wszystko zaczęło się 6 czerwca 2014 roku. To właśnie wtedy Milik rozegrał pełne 90 minut w meczu towarzyskim z Litwą, czyli ostatnim sprawdzianie przed startem eliminacji. Po pierwszej połowie Polska przegrywała, a gra – delikatnie mówiąc – nie napawała optymizmem. Kwadrans po zmianie stron Arek wziął więc sprawy w swoje ręce – zgubił krycie w polu karnym i wykończył ładną akcję Grosickiego. To trafienie pozwoliło Polakom uwierzyć w siebie i ostatecznie wygrać, przez co można było przygotowywać się do meczów o stawkę z podniesionym czołem.
Sam Milik nie mógł się wtedy spodziewać, że właśnie został narodowym specjalistą od spraw najtrudniejszych, czyli od odwracania wyniku. I że to właśnie od niego w największym stopniu będą uzależnione wyniki reprezentacji. Kiedy drużynie nie idzie, a kibice drżą o końcowy wynik, to właśnie Arek zaczyna rozdawać karty. A idealny przykład mieliśmy między innymi we wczorajszym meczu.
Spójrzmy na wszystkie kluczowe trafienia naszej reprezentacji w trwających eliminacjach. Kluczowe, czyli wyrównujące wynik meczu lub dające Polsce prowadzenie. Po jednej takiej bramce mają Grosicki, Mączyński, Glik i Peszko, natomiast Milik strzelił już trzy takie gole. Wyprowadził drużynę na prowadzenie w meczach z Niemcami i Gruzją oraz doprowadził do remisu w starciu ze Szkocją. Dla porównania, najlepszy strzelec całych eliminacji, Robert Lewandowski nie ma na koncie ani jednej takiej bramki.
Wiadomo, że najłatwiej zdobywa się takiego gole, jak ten na 4:0 w Tibilisi, który na przestrzeni ostatniego roku był dla Milika jedynym mniej istotnym trafieniem. A pozostałe pięć goli zawsze coś tej reprezentacji dawały. Pamiętacie chociażby mecz towarzyski ze Szwajcarią?
Doczekaliśmy się więc gościa z fenomenalnie ułożoną lewą stopą, która mu nie drży w kluczowych momentach. Faceta, który najlepiej czuje się w meczach o stawkę, przy wielkiej presji i niezbyt korzystnym przebiegu spotkania. Piłkarza, po którym w ogóle nie widać młodego wieku i wciąż niewielkiego doświadczenia w dorosłej piłce. I to właśnie ktoś taki może nam dać upragniony awans do Mistrzostw Europy.
Fot. FotoPyk