Gdy opadnie bitewny ekstraklasowy kurz, gdy zostanie wypity ostatni keg zwycięstwa, gdy kace zostaną zaleczone, na kibiców Mistrza Polski rokrocznie pada blady strach. Mistrzostwo robi się słodkogorzkie, bo drużynie poszło tak dobrze, że największe asy zespołu zwróciły uwagę możnych z chińskiej drugiej ligi różnych lepszych piłkarsko krajów. Zastępcy zwykle albo okazywali się grajkami trzeciorzędnymi, albo potrzebowali czasu by wkomponować się w zespół. Oddajemy Lechowi, że stara się jak może, już teraz ogarnia przyszłoroczną kadrę. Ku przestrodze przypominamy jak było w ostatnich latach.
14/15 – Legia Warszawa. Transfery jak na walkę o utrzymanie w lidze
Jaka to była kampania o Ligę Mistrzów, wszyscy wiemy. Trudno Legię rozliczać za wyniki, skoro piłkarze nie przyłożyli ręki do klęski. Można jednak zadać pytanie czy którykolwiek z nowych przydał się w walce o elitę, a nawet czy którykolwiek z letnich transferów przydał się w ogóle. Piech – król małego podwórka, w Legii wyśmiewany. Lewczuk – solidny ligowiec. Budziłek, Ronan, Szwoch – dajcie nam spokój, tu nie ma co komentować, tu wszystko komentuje się samo.
Tak, wiemy, mówiono wówczas, że sukcesem było nie utracenie ogniw z poprzedniego sezonu, to w pucharach zagrało, ale mimo wszystko lato zostało przespane. A gdy już przebąkiwano o budowaniu zespołu na walkę o Ligę Mistrzów w kolejnym sezonie, z Warszawy wyfrunął Radović. I w efekcie Legia buduje już nie na LM, ale na Ligę Europy.
13/14 – Legia Warszawa. Złamany kręgosłup
Dossa Junior – bezwzględnie wzmocnienie. Broź – jeszcze lepszy biznes. Ojamaa – mało kto pamięta, ale początek miał całkiem obiecujący. Helio Pinto, Augusto i Alan po stronie strat, ale tylko ten pierwszy był wpadką kosztowną. Niby więc z głową, niby trafiły się sensowne ogniwa, ale problem jest jeden: to nie były wzmocnienia, a “łatacze”. Drużynie wybito bowiem latem zęby. Jędrzejczyk był nie tylko jednym z najlepszych defensorów w Ekstraklasie, ale też dobrym duchem szatni. Gol może był i tylko rezerwowym, ale przydatnym. Odejście Ljuboi i Żewłakowa (koniec kariery) było nieuniknione, ale nie znaleziono dla nich wartościowych następców. To wszystko w konsekwencji się zemściło.
12/13 – Śląsk Wrocław. Pozwólcie nam o nich zapomnieć
Skład węgla i papy. Śląsk mógł zostać puknięty już przez mistrza Czarnogóry, ale trudno się dziwić, skoro Ligę Mistrzów próbowano zdobywać Patejukiem czy Grodzickim. To transfery, po których ktoś powinien mieć wyrzuty sumienia. Rozmontowano przed eliminacjami blok obronny, sprzedając najlepszego Celebana, Fojut też zniknął z szatni. Odszedł Pietrasiak, było nie było – podstawowy stoper. Strata charakternego Madeja również była dotkliwsza, niż się pewnie wielu wydawało, Diaza nie tak bardzo, ale na jego miejsce nie przyszedł nikt. W konsekwencji Śląsk śmiało dzierży berło najsłabszego mistrza Polski ostatnich lat. Nigdy więcej. Książkowy demontaż.
11/12 – Wisła Kraków. Zastaw się, a postaw się
Wspomnienie po Maaskancie wciąż pozostaje żywe w Krakowie. Nie tylko w klubowe gablocie, która jednak za jego czasów wzbogaciła się o mistrzostwo, nie tylko w europejskich rankingach, które wciąż są przyzwoite ze względu na pucharowy rajd, ale także niestety w budżecie, który czasy Maaskanta miały rozłożyć na łopatki i wciąż trwa po nich czkawka. Przykład rzadki, bo pełen faktycznych wzmocnień przed kampanią o LM, wiele ciekawych nazwisk zawitało wówczas na Reymonta. Problem w tym, że to też symbol przepłacenia, wielce kosztownego kupowania na kredyt. Iliewa, Bitona, Lameya, Jovanovicia, Diaza i praktycznie zero strat z mistrzowskiego sezonu miała spłacić Ligi Mistrzów, a gdy tej brakło, zaczęły się kłopoty ciągnące się do dziś. Klub poszedł na raz i został wzięty na zamach.
10/11 – Lech Poznań. Nie można było tak wcześniej?
Ależ cieszono się, że Wichniarek wraca, ależ była radocha, gdy dał zwycięstwo na dalekim wschodzie! Problem w tym, że ten supertransfer, mający zastąpić Lewego, okazał się gigantyczną wtopą, czar prysł szybko. Pamiętacie dobrze tamtego Lecha, zbili Juve i City, co dziś brzmi jak sen, ale fakty są takie, że na eliminacje do Ligi Mistrzów byli niegotowi. Dobra forma przyszła o wiele za późno, a nowi jak Tshibamba czy Kiełb, nawet gdy już błysnęli, to dopiero miesiące po najważniejszych bojach. W konsekwencji na Spartę Lech wychodził zgranymi kartami bez wzmocnień, z kulawym Wichniarkiem na szpicy, czyli ze składem na tym poziomie samobójczym.
Dziś wygląda na klub, który odrobił lekcje. Dudka. Robak. Pewnie kolejne transfery. Jeśli do tego – zgodnie z życzeniem Skorży – uda się zatrzymać Linettego… Nie zapeszajmy, ale wygląda na to, że mistrz nie ulegnie demontażowi.
Fot. FotoPyK