Reklama

Przeskoczenie ogniw w łańcuchu pokarmowym, czyli Lech odrzuca tymczasowość

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

12 lipca 2023, 17:52 • 7 min czytania 123 komentarzy

Każdemu zdarza się pudło transferowe. Topowi dyrektorzy sportowi potrafią zminimalizować szanse na przestrzelenie transferu, ci słabi pudłują właściwie co okienko. Lech Poznań też nie ustrzegał się błędów w ściąganiu piłkarzy. I póki żaden z ich nowych nabytków nie wybiegł jeszcze na boisko, to daleko nam do nazywania tego letniego okna “imponującym”, “ryzykownym” czy “słabym”. Warto odnotować jednak fakt, że poznaniacy zdają się uczyć na własnych błędach.

Przeskoczenie ogniw w łańcuchu pokarmowym, czyli Lech odrzuca tymczasowość

Jeśli coś nam się mocno kojarzy z transferami Lecha Poznań, to są to słynne już “wypożyczenia z opcją wykupu”. Generalnie z punktu widzenia minimalizowania ryzyka wtopy i na gruncie ekonomicznym – taki transfer wydaje się kapitalny, prawda? To trochę taka jazda testowa autem z salonu. Bierzesz gościa, który cię zainteresował. Możesz go sprawdzić przez kilka lub kilkanaście miesięcy. Oglądasz go z bliska na treningach. Obserwujesz jego adaptacje. Jeśli się sprawdzi, to korzystasz z opcji wykupu. A jeśli nie, to żegnacie się w zgodzie i każdy idzie w swoją stronę. Nie bierzesz na siebie trzyletniego kontraktu, a po połowie sezonu widzisz już, że z chłopa nic nie będzie i próbujesz wypchnąć go do innego naiwnego klubu.

Problem polega jednak na tym, że Lech w ostatnich latach miał mnóstwo takich transferów, a sprawdziło się niewiele. Wypożyczenia z opcją kupna lub krótkoterminowe kontrakty były wręcz modelową strategią poznaniaków na zasypywanie braków w kadrze. Owszem, jak już trzeba było ściągnąć napastnika do wyjściowego składu czy skrzydłowego pod regularne granie, to przy Bułgarskiej nie szczędzili euro. Ale ileż to razy przychodziły ostatnie dwa-trzy tygodnie okienka, a Lech ogłaszał “wypożyczenie z opcją wykupu”. Zawsze gdzieś tam w komunikacie na stronie klubowej przewinęła się wypowiedź prezesa Rutkowskiego lub dyrektora Rząsy, że “Iksińskiego z FK Muchosrańsk obserwowaliśmy już od czterech lat, ale teraz pojawiła się okazja, by go sprowadzić”.

Ale Iksiński nie grał. Lub grał słabo. Lub nie grał, a jak już grał, to grał słabo. Zerknęliśmy sobie na listę takich ruchów Lecha sięgając do sezonu 2017/18. Zobaczcie:

  • Dominik Holec
  • Mateusz Żukowski
  • Artur Rudko
  • Gio Citaiszwili
  • Roko Baturina
  • Mohammed Awwad
  • Aron Johansson
  • Marko Malenica
  • Wasyl Krawieć
  • Nika Kaczarawa
  • Bogdan Butko
  • Dimitrios Goutas
  • Timur Żamaletdinow
  • Ołeksij Chobłenko
  • Mario Situm
  • Deniss Rakels
  • Vernon De Marco
  • Elvir Koljić

Coś tam grał Situm. Po Lechu nieźle radzili sobie Koljić czy De Marco. Ale generalnie widzimy tutaj cały zastęp zawodników, którzy tylko pobierali przez pół roku lub rok kasę, a równie dobrze na ich pozycji mógł biegać któryś z ex-lechitów, którzy kopią sobie w czwartoligowej drużynie kibiców Kolejorza. Sęk w tym, że ci ex-lechici są już po czterdziestce i grają tam za browarka po meczu, a ci goście pobierali z kasy Lecha solidną forsę.

Reklama

Piłkarski Tinder, umowa z Ekstraklasą, otwarcie się na agentów. Za kulisami TransferRoom

Właściwie jeśli mielibyśmy wybrać z tych pięciu-sześciu lat realnie dobre wypożyczenie do Lecha, to był nim… Dawid Kownacki, którego raczej nikt skautować nie musiał. No i Filip Dagerstal, ale wiadomo, że on pewnie do Polski nie trafiłby, gdyby nie furtka wypożyczeniowa z uwagi na napaści Rosji na Ukrainę.

Nie trzeba zatem wielkiego filozofa, by stwierdzić, że skoro coś nie działa, to warto przestać to nadal robić. Skoro te wypożyczenia nie działają, skoro takie łatanie kadry się nie sprawdza, to nie musimy dzwonić do Monchiego, by powiedział nam “to nie jest najmądrzejszy pomysł w historii planowania kadr zespołów”. Lech tracił kasę, tracił czas, tracił inne okazje, a zostawał z niczym. “Wypożyczenie z opcją” kończyło się na “wypożyczeniu z opcją szukania kogoś innego zamiast tego gościa, którego wypożyczyliśmy”.

I wygląda na to, że w Poznaniu wreszcie się opamiętali. Ostatnio Bogusław Leśnodorski w swoim kąśliwy stylu stwierdził w “Stanie Futbolu”, że “ci goście są tam 15 lat i dalej się uczą na tych samych błędach”. Ci goście – czyli Piotr Rutkowski, Karol Klimczak, ale i Jacek Terpiłowski (szef skautingu), a przecież i kadencja Tomasza Rząsy jest coraz dłuższa i dłuższa. I choć ten bon-mot Leśnodorskiego jest chwytliwy, bo przecież sami wytykaliśmy Lechowi brak nauki na własnych wtopach, to może właśnie Lech zaczyna wyciągać wnioski z tych błędów?

Weźmy to trwające okno transferowe. Widać, że cała czołówka Ekstraklasy chce się ponapinać przed sobą nawzajem i mamy nadzieję, że przyniesie nam to zarówno dobre wyniki w pucharach, jak i ciekawą walkę o mistrzostwo Polski. Legia ściąga króla strzelców Ekstraklasy, ściąga Kuna, ciekawych obcokrajowców. Raków wyciąga najciekawszych spadkowiczów, bierze Pestkę, rzuca świetne pieniądze za Yeboaha. Pogoń zastępuje Dąbrowskiego Gamboą, wyciąga ciekawego napastnika.

Reklama

A Lech wcale nie zostaje z tyłu. A pod względem renomy ściąganych piłkarzy jest zdecydowanie z przodu.

I żebyśmy się dobrze zrozumieli – to wcale nie oznacza, że poznaniacy przeprowadzili najlepsze transfery. Blazić może już się nie odkręcić po tych 81 straconych bramkach w Angers, choć w Ferecvarosu wyglądał świetnie. Hotić może nie wypalić. Gholizadeh po dojściu do zdrowia może nie być już tym kozakiem z Charleroi. Andersson może też się nie sprawdzić. Zawsze jest jakieś zagrożenie, że transfer nie wypali.

Natomiast wydaje się, że Lech wszedł na inną półkę transferową. Od łatania kadry wypożyczeniami, do ściągania zawodników sprawdzonych w ligach lepszych od Ekstraklasy. Bo tu już nawet nie chodzi o pieniądze – że wyłoży się 1,5 miliona euro zamiast 600 tysięcy. Chodzi raczej o zmianę możliwości w przekonywaniu do siebie zawodników z innego, lepszego poziomu.

Gholizadeh i Hotić (a zwłaszcza ten pierwszy) zdążyli sobie wypracować markę w lidze belgijskiej. Blazić w lidze węgierskiej był czołowym stoperem przez pięć lat. Andersson jest na fali zwyżkowej, zagrał w reprezentacji Szwecji. To jest inna rozmowa niż – dajmy na to – łatanie kadry rezerwowym Maccabi Hajfa, odpalonym napastnikiem Hammarby, wypożyczaniem rezerwowego z Osijeku, wschodzącym liderem obrony Radnicki Niż czy defensywnym pomocnikiem Interu Zapresić.

Nie ma co chwalić piłkarza zanim ten w ogóle kopnie piłkę w nowym klubie, natomiast trudno nie odnieść wrażenia, że Lech przeskoczył kilka ogniw w transferowym łańcuchu pokarmowym. Na pewno pomogła w tym Liga Konferencji Europy i wyniki w niej osiągane. Bez wątpienia pomagają w tym możliwości finansowo, bo rok temu lechici mieli już najdroższą kadrę w historii klubu, a teraz najpewniej znów koszty utrzymania zespołu będą jeszcze wyższe. Masz czym przekonywać, masz czym płacić, więc możesz mocniej rozpychać się na rynku transferowym. I Lech to robi.

Oczywiście pomagają tu też kontakty. Nieprzypadkowo przecież Kolejorz sięga po dwóch skrzydłowych, którzy grali w Belgii, bo pracował tam John van den Brom, który nie jest w tej lidze postacią anonimową. Kontakty Tomasza Rząsy w tym regionie też otwierają furtki, które bez niego mogłyby być zamknięte. Czyli do karty możliwości sportowych i karty możliwości finansowych dochodzi też karta znajomości.

Gołym okiem widać też zwrot w podejściu do ściąganych piłkarzy. Jeszcze nie tak dawno z klubu można było usłyszeć, że Lech będzie sięgał głównie po piłkarzy z potencjałem sprzedażowym. Czyli np. zawodników do 25. roku życia, którzy po jednym czy dwóch dobrych sezonach mogą iść do lepszej ligi. Ot, chociażby taki Lubomir Satka czy Karlo Muhar (tak, tak – Lech wierzył, że go ogra i sprzeda za lepszą kasę).

A teraz? Gholizadeh ma 27 lat, tyle samo Andersson. Blazić kończy 30. Hotić za chwilę będzie miał 28. To zawodnicy typu “tu i teraz”, na których można ewentualnie coś zarobić, ale już raczej nie kokosy. Jasne, że zdarzają się też tacy gracze jak Kristoffer Velde czy Afonso Sousa, natomiast widać choćby po metryce ściąganych zawodników, że Lech przestawił wajchę. Zawodnicy z zewnątrz mają dać jakość na dziś. Rozwijać, promować i sprzedawać można chłopców z akademii, która przecież taśmowo dostarcza takich graczy do pierwszej drużyny. Nawet jeśli od kilku lat wróży jej się zastój w tej materii.

Czy martwić może to, że – poza wracającym z wypożyczenia Mrozkiem – Lech ściąga samych obcokrajowców? Wydaje się, że niespecjalnie. Nie jest ważne bowiem to, czy kot jest biały, czy czarny. Ważne, by łapał myszy. Ishak, Karlstroem czy Milić nie są Polakami, ale kibice z Wielkopolski się w nich zakochali. Zresztą zapytajcie sami siebie – większą gwarancję jakości daje taki Blazić (pięć dobry sezonów w Ferencvarosu)? Czy może Michał Nalepa, który zleciał z ligi z Lechią, ale przynajmniej jest Polakiem?

Gdy podczas ogłaszania przedłużenia kontraktu z Mikaelem Ishakiem dziennikarze pytali Piotra Rutkowskiego o to, z kim teraz trzeba przedłużyć kontrakt, ten odparł: – Chyba z Tomkiem Rząsą…

Jeszcze kilka lat temu brzmiałoby to jak mało zabawny żart, który na dodatek spotęguje frustrację kibiców. Ale dziś Rząsa zgromadził już tyle zaufania, że letnie ruchy transferowe Kolejorza pozwalają podejść do nich z optymizmem. Wracając do wypowiedzi Leśnodorskiego – może Lech faktycznie po tych latach zaczął wyciągać wnioski z własnych błędów? Wszak tyle ich popełnił, że materiału do studiowania jest aż nader dużo.

WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ:

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

123 komentarzy

Loading...