Reklama

Rok na holenderskich papierach. Rocznica van den Broma w Lechu

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

19 czerwca 2023, 17:33 • 10 min czytania 75 komentarzy

Nie jest pracoholikiem jak Nawałka. Daje wolne piłkarzom zamiast “chwytać ich za mordy”. Analitycy rywali mówią, że w ataku Lecha trwa twórczy chaos. Potrafił nie przyjść na umówiony wywiad w Canal+. Ale John van den Brom wielokrotnie mógł w tym sezonie spojrzeć w twarze kibiców, dziennikarzy czy ekspertów i powiedzieć: panowie, dajcie mi pracować, ja wiem lepiej. Dzisiaj mija rok od dnia, w którym podjął pracę w Lechu.

Rok na holenderskich papierach. Rocznica van den Broma w Lechu

6 czerwca. Ledwie trzy tygodnie po fecie mistrzowskiej Maciej Skorża ze względów osobistych opuszcza Lecha Poznań. Informację przekazuje prezesom rano, wieczorem na stronie klubowej ukazuje się komunikat. W klubie rusza akcja “Trener”. Pięć dni później lechici zaczynają obóz przygotowawczy, którym kierują dotychczasowi asystenci Skorży z Rafałem Janasem na czele.

19 czerwca. Na lotnisku Ławica ląduje John van den Brom. Jeszcze tego samego dnia na stronie oficjalnej Kolejorza pojawia się komunikat o podpisaniu umowy ze szkoleniowcem. Tomasz Rząsa mówi: – John to trener wpisujący się w filozofię gry naszego klubu. Chcemy kontynuować konsekwentnie ten styl, który prezentowaliśmy. Czyli ofensywną grę, pressingiem, z odbiorem piłki i szybkim przejściem do ataku, sporą intensywnością, dużą liczbą strzałów i bramek.

Holender zostaje rzucony w drugą część przygotowań. Jedzie z zespołem na obóz do Opalenicy. Zegar tyka. Początek sezonu jawi się na horyzoncie. – Jak to przeczytać? – pyta van den Brom jednego z polskich asystentów i wskazuje na nazwę Rakowa Częstochowa, z którym Lech wkrótce zmierzy się w meczu o Superpuchar Polski.

Później jest odpadnięcie z eliminacji do Ligi Mistrzów po mancie spuszczonym poznaniakom na wyjeździe przez Karabach. Atmosfera zaczyna się zagęszczać po fatalnym starcie w Ekstraklasie – porażka ze Stalą Mielec, przełożony mecz z Miedzią Legnica, porażka z Wisłą Płock, remis z Zagłębiem, porażka ze Śląskiem. Pierwszy mecz w Ekstraklasie Lech wygrywa dopiero 28 sierpnia. Jest siódma kolejka Ekstraklasy. Jednocześnie w bólach rodzi się awans do fazy grupowej Ligi Konferencji (dogrywka w meczu z Vikingurem, gwizdy przy Bułgarskiej).

Reklama

Nagle coś puszcza. Lechici wygrywają trzy mecze z rzędu w lidze. Toczą dzielny bój z Villarrealem. Rozbijają Austrię Wiedeń u siebie. Polepiony statek wypływa na spokojniejsze morze.

O niektórych trenerach mówi się, że są tylko kapitanami na dobrą pogodę. Gdy zaczyna się sztorm, tracą kontrolę, koło sterowe wypada im z rąk. I szybko tracą robotę.

Gdy van den Brom miał w Lechu trudne pierwsze miesiące, w Poznaniu też zakiełkowała myśl – a może to nie to? Może się pomyliliśmy? A może trzeba było postawić na Janasa lub jakiekolwiek innego polskiego trenera? Ostatecznie w toku dyskusji wewnętrznych Holender utrzymał posadę. Przy Bułgarskiej zwracali uwagę, że jednak był kompletny pomór w defensywie, że trzeba to było lepić na trytytkę i agrafkę, że transfer Rudko okazał się błędem, że van den Brom dopiero poznawał zespół. Klamka zapadła – wszedł do fazy grupowej LKE, wybronił się, dajmy mu szansę.

Jesteśmy rok po tym, jak van den Brom objął Lecha, zatem możemy już wystawić mu rzetelną ocenę. Przespacerować się po tych dwunastu miesiącach. Wyciągnąć wnioski na podstawie tendencji, punktów zwrotnych, a nie na podstawie kilku meczów wyrwanych ze środka rundy. A pamiętajmy, że przecież jeszcze latem tamtego roku zaczęły wyciekać informacje od insajderów o tym, że van den Brom to taktyczna pomyłka i że nie panuje nad tym, co dzieje się na boisku.

Zatem – jaki to był rok?

Rok intensywny

Jacek Rutkowski, już były właściciel Lecha, zwykł mawiać, że przychodzi do tego klubu “sprzedawać emocje”. Futbol, a zwłaszcza ten polski, pozbawiony sukcesów i z nielicznymi wielkimi postaciami na pokładzie, karmi się głównie emocjami. Nie chodzi tylko o czyste wrażenia wizualne, bo często ich nie ma) ale o to, żeby coś przeżyć.

Reklama

I Lech w tym sezonie właściwie cały czas był w grze o coś. Można rozumieć poznańskich fanów, którzy kręcą nosem, że walka o mistrzostwo z ich perspektywy skończyła się jakoś przed mundialem lub – wersja dla optymistów – na początku wiosny. Natomiast, tak po prawdzie, Lech ciągle faktycznie o coś walczył. Najpierw o awans do fazy grupowej europejskiego pucharu. Później o wyjście z tejże grupy. Jednocześnie trwał w pościgu za czołówką w lidze. Wiosną grał o kolejne fazy pucharowe, co przynosiło komplety przy Bułgarskiej. Gdy już odpadł w ćwierćfinale z LKE, bił się z Pogonią o podium.

Na przestrzeni mniej niż roku kibice Lecha mogli obejrzeć prawie 60 spotkań swoje klubu, gdzie większość faktycznie toczyła się o jakąś stawkę. Że nie była to stawka mistrzowska? Cóż, akurat w Poznaniu powinni doskonale pamiętać, że przy mniej intensywnym sezonie pucharowym nie tyle nie bili się o mistrzostwo, co zaczęli oglądać się na to, czy w ogóle uda się być w górnej połowie tabeli. I te czasy nie były wcale tak dawno. O odpuszczaniu meczu z Benficą, bo czeka trudne starcie z Podbeskidziem, to nawet nie wspomi… ups, akurat wspomnieliśmy.

Bez wątpienia nie był to rok, w którym kibic Lecha się nudził. Stara prawda o Kolejorzu mówi, że najgorsza dla niego nie będzie złość kibiców. Najgorsza będzie obojętność. A przez ostatnie miesiące Lech nie pozwolił sobie na bycie obojętnym, a co jeszcze ważniejsze – na tym tle ligowego niedostatku i niedosytu pojawił się duży portret z dumy.

Rok dobrej piłki

Według WyScouta Lech w tym sezonie był na:

  • pierwszym miejscu w Ekstraklasie pod względem liczby oddanych strzałów,
  • trzecim miejscu pod względem kontaktów z piłką w polu karnym,
  • trzecim miejscu pod względem goli oczekiwanych,
  • pierwszym miejscu pod względem posiadania piłki,
  • drugim miejscu pod względem kluczowych podań,
  • piątym miejscu pod względem passing rate (liczby podań na minutę posiadania piłki),
  • pierwszym miejscu pod względem podań progresywnych,
  • piątym miejscu pod względem liczby dryblingów i pojedynków w ataku.

Mówiąc wprost – Lecha po prostu dobrze się oglądało. I widać było, że Lech im dalej w sezon, tym bardziej się vandenbromizuje. Przypomnijmy analizę sprzed roku, w której rozpisywaliśmy się o tym, jak grały zespoły van den Broma w przeszłości.

Że skrzydłowi odgrywają tam absolutnie fundamentalną rolę – odhaczone, Velde i Skóraś byli kluczowi. Sprawdziło się.

Że boczni obrońcy, a zwłaszcza jeden z nich, gra niezwykle ofensywnie i jest właściwie jednym z rozgrywających – odhaczone, Pereiera grał w tej roli. Sprawdziło się.

Że jego drużyny miały problem w fazie przejścia z ataku do obrony i często traciły tak bramki – odhaczone, miękkim podbrzuszem Lecha były straty napędzające kontry rywali. Sprawdziło się.

Można byłoby wyliczać tak dalej – wiele aspektów tamtego tekstu faktycznie znalazło swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości poznańskiej.

Generalnie było zatem tak, że Lech grał piłkę przyjemną dla oka. Oczywiście porażki ze Śląskiem, Zagłębiem czy Górnikiem chwały poznaniakom nie przynosiły. Ale co do zasady była to kontynuacja myśli “to ma być zespół, który chce się oglądać”.

Ale druga strona tego medalu jest taka, że gdy porozmawia się z analitykami drużyn Ekstraklasy, można usłyszeć, że Lech był trudny do analizy, bo… w ataku nie miał wypracowanych stałych schematów. Niby ciężar akcji spoczywał na skrzydłach, oglądaliśmy zejścia bocznych obrońców do środka, obniżenie pozycji Murawskiego lub Karlstroema, ale w ofensywie Kolejorz bazował na intuicji samych graczy. Trochę w myśl zasady Pepa Guardioli – pomogę wam dojść z piłką do pola karnego, ale w polu karnym musicie radzić sobie sami.

I może to być zarzut w kierunku van den Broma, natomiast Holender ma też alibi – do drugiej połowy kwietnia grał co 3-4 dni. Lech grał mecz w niedzielę, w poniedziałek regeneracja, we wtorek trening, w środę wylot na mecz, w czwartek rozruch i mecz, w piątek regeneracja, w sobotę rozruch, w niedzielę mecz. Nie było czasu – poza zimowym okresem przygotowawczym – na przygotowanie czegoś nowego i stałego.

Rok zdrowego rozsądku

Gdy do Lecha przychodził Adam Nawałka, cały klub przeżył szok. Analitycy spali niewiele, na obozie kierownik był budzony w środku nocy, ex-selekcjoner narzucił kult pracoholizmu i pełnego skupienia na pracy.

Van den Brom jest facetem z innej bajki. Nie ślęczy w klubie dla samego odbijania godzin w zakładzie pracy. Chętnie daje piłkarzom wolne, choćby jeden czy dwa dni. Docenia pracę indywidualną poza treningami, ale nie traktuje tego jako wymóg do tego, by piłkarz grał. To może nie hiszpański luz, ale holenderski rozsądek.

Doceniali to też zawodnicy. Za kulisami mówili, że to bardzo zdrowe podejście – nie można przecież bez przerwy myśleć o futbolu, meczach, taktyce. Jest czas na robotę, jest czas na reset. A ponadto wielu zawodników miało z trenerem indywidualne rozmowy. Van den Brom to po prostu dobry psycholog. Właściwie poza Joao Amaralem nie było zawodnika, który dłużej marudziłby na swoje położenie.

Podoba mi się całościowy warsztat trenera Johna van den Broma. Odbyliśmy kilka dłuższych rozmów. Z każdej z nich wyciągnąłem jakiś konkret, coś dla siebie, co później wydatnie mi pomogło. Jakąś wskazówkę, która realnie mnie rozwinęła. Czasami dotyczyło to gry, innym razem głowy i sfery mentalnej. Naprawdę wziąłem sobie to głęboko do serca, zacząłem się do tego stosować, bardzo mi to pomogło – mówił Filip Marchwiński w rozmowie z Janem Mazurkiem.

Jeśli ten rok czymś też się charakteryzował, to właśnie rozsądkiem. Czymś, czego w Poznaniu często brakowało w tym miotaniu się od ściany do ściany. Znów zapachniało “tranquilo”, czyli słowem, które często powtarzał Jose Maria Bakero. Z tą różnicą, że van den Brom notuje lepsze rezultaty od Hiszpana.

Rok właściwych decyzji

Dotarcie do głowy Kristoffera Velde to jeden z najciekawszych procesów szkoleniowych tego sezonu Ekstraklasy. Michał Skóraś w rok stał się gwiazdą Ekstraklasy, reprezentantem Polski i materiałem na zagraniczny transfer za kilka milionów euro. Jesper Karlstroem jeszcze mocniej odciskał swój ślad na drużynie Kolejorza. Wprowadzany etapami Afonso Sousa rósł w oczach. Filip Marchwiński wreszcie zaczął grać na miarę talentu i zapowiedzi wielkich możliwości.

Van den Brom na przestrzeni sezonu dokonywał być może najważniejszej sztuki w trenerskim rzemiośle – wybierał właściwe rozwiązania. Pewnie więcej dało się ugrać w Pucharze Polski, ale wydaje się, że jak na te możliwości kadrowo-personalne ćwierćfinał Ligi Konferencji i trzecie miejsce w Ekstraklasie było sufitem tej drużyny.

Wygodnie jest być dziennikarzem. Po meczach mówimy lub piszemy – powinien zagrać ten, a nie tamten. Gdyby zagrał tamten, a nie ten, to by wygrali. Stawianie na Iksińskiego nie ma sensu, odpalić go. “Analiza wsteczna zawsze skuteczna”, głosi stara prawda ekonomistów.

I dlatego van den Brom jest trenerem, zarabia więcej od przeciętnego kibica czy dziennikarza, by wiedział lepiej. A on wielokrotnie po prostu wiedział lepiej. Uparcie stawiał na Velde. Konsekwentnie sypał minutami dla Marchwińskiego i Sousy. Odkurzył Sobiecha. Rzucał po różnych pozycjach Czerwińskiego. I wyszło na jego.

Rok kolejny?

Dokładnie za tydzień Lech wznowi przygotowania do nowego sezonu. Już bez perturbacji ze zmianą trenera, z większą stabilizacją w składzie. Van den Brom chciałby mieć gotowy zespół na start przygotowań, ale nie chce zawodników w opcji “byle szybko, byle byli”. Jeśli trzeba będzie poczekać na zawodników ze szczytu list skautingowych, to poczeka.

Dziś kibice Kolejorza denerwują się, gdy patrzą na to, że kontrakt Holendra wygasa wraz z końcem nadchodzącego sezonu. – Niech już pracują nad przedłużeniem! – czytamy w komentarzach pod postami Lecha w mediach społecznościowych.

Oczywiście Lech pewnie już rozmyśla nad tą kwestią, natomiast warto odnotować fakt, że zarówno w AZ Alkmaar, jak i w Anderlechcie, ADO Den Haag, Utrechcie oraz Genk notował gorszą średnią punktową w swoim drugim sezonie niż w tym pierwszym. To może dać do myślenia, choć wcale nie musi oznaczać, że Lech zgodnie z tą prawdą nagle częściej przegrywać.

Ale jeśli na czymś mamy opierać wątpliwości, to właśnie na takich przesłankach.

Van den Brom udowodnił, że potrafi widzieć więcej i wiedzieć lepiej. Po roku intensywnym, szalonym, ale jednocześnie udanym, Poznań domaga się też roku z trofeum.

Czytaj więcej o polskim futbolu:

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
3
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

75 komentarzy

Loading...