Reklama

Piłkarski Tinder, umowa z Ekstraklasą, otwarcie się na agentów. Za kulisami TransferRoom

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

01 lipca 2023, 11:30 • 16 min czytania 11 komentarzy

Brentford traktuje go jak pracownika klubu, dla Rangers jest cennym przyjacielem, Familicao natomiast uważa, że to kluczowe narzędzie w procesie rekrutacyjnym. Różne komplementy, ten sam adresat. “TransferRoom” po kilku latach działalności wyrobił sobie markę, za którą stoi wielu uznanych i zadowolonych klientów. Platforma mocno zmieniła jednak sposób działania. Powstawała jako miejsce, które pozwoli klubom ominąć agentów w rozmowach z zawodnikami. Dziś na menedżerów otwiera się tak szeroko, że piłkarze mogą założyć tam konto po to, żeby znaleźć „match” nie z drużyną, a z pośrednikiem. Czy ewolucja “TransferRoom” oznacza jednocześnie porażkę jego pomysłodawców?

Piłkarski Tinder, umowa z Ekstraklasą, otwarcie się na agentów. Za kulisami TransferRoom

Wyprze ich technologia, tak samo jak w innych branżach także wypiera ona pośredników – rzucił Jonas Ankersen, gdy pytaliśmy to o przyszłość agentów na rynku piłkarskim w 2020 roku. Duńczyk przedstawiał nam wówczas dzieło swojego życia. “TransferRoom” powstał cztery lata wcześniej i zdążył już zyskać popularność na świecie. Event zorganizowany przez Ankersena kilkanaście miesięcy wcześniej ściągnął czołowe postaci pionów sportowych klubów Premier League na Stamford Bridge. “New York Times” raportował, że to wtedy powstały podwaliny pod sukces Grahama Pottera w Brighton.

Gdy rozmawialiśmy z Duńczykiem stojącym za tym projektem, „TransferRoom” coraz odważniej wchodził do Polski. Speed dating. Piłkarski Tinder. Tak reklamowano platformę, która łączyła ludzi i skracała proces transferowy do absurdalnych rozmiarów. Metody działania były proste. Jedni ogłaszali, że ktoś jest dostępny, inni zgłaszali zapotrzebowanie. Albo odwrotnie. Wszystko na zasadzie podobnej do „matchingu” znanego z randkowych aplikacji. “TransferRoom” zrobił furorę i zapoczątkował rewolucję, bez dwóch zdań. Nawet jeśli przeprowadzenie transakcji było ciut bardziej skomplikowane niż sam „match”, który dało się osiągnąć w ciągu kilkunastu sekund.

Tinder dla klubów. Jak działa TransferRoom?

Jasne było jednak to, że złoża kiedyś się wyczerpią. Największą wartością platformy było skracanie dystansu między klubami. Na eventach takich, jak ten, który odbył się na stadionie Chelsea, działacze Pogoni Szczecin i Bruk-Bet Termaliki Nieciecza poznawali postaci z lig top pięć; dyrektorów sportowych i skautów klubów z całej Europy. Piętnastominutowa randka — spotkanie zapoznawcze — oznaczało jednak przecież, że relacja została już nawiązana. Nie możesz drugi raz kogoś zapoznać, nie ma sensu kasowanie numerów telefonu, żeby za rok ponownie spotkać się przy stoliku.

Reklama

“TransferRoom” musiał mieć plan „B” i już wtedy planować to, jak prowadzić działalność, gdy – upraszczając – wszyscy wszystkich poznają. Tym planem okazał się zwrot o 180 stopni. Jonas Ankersen zamienił początkową brawurę na rozsądek i przyznaje, że agenci i tak angażowali się w transfery. Że bez nich rynek zakupów nie istnieje, więc zamiast walczyć z wiatrakami, lepiej współpracować.

Ewolucja TransferRoom. Platforma transferowa otwiera się na agencje i menedżerów

Agenci piłkarscy to ważna część transferowego ekosystemu — przyznaje nam Jonas Ankersen, z którym rozmawiamy o zmianach w działaniu platformy. – Ignorowanie ich, czy też próba wykluczenia ich z innowacyjnych rozwiązań na rynku, to działanie krótkowzroczne. Wręcz autodestrukcyjne. Dostrzegliśmy okazję na to, żeby przy naszym udziale zwiększyć zaufanie między klubami i agentami — wyjaśnia.

“TransferRoom” od niedawna rozwija i promuje nową opcję. Funkcja “Agents Finder” jest przeznaczona dla zawodników, którzy w ten sposób mogą — zaskoczenia w tłumaczeniu nie będzie — znaleźć sobie menedżera, który będzie ich reprezentował lub po prostu załatwi im konkretny ruch. Platforma znów uprościła coś, co wcześniej bywało skomplikowanym procesem. Anegdoty takie jak ta, gdy jeden z polskich piłkarzy wyhaczył na imprezie agenta działającego na zachodnich rynkach, więc mimo niewyraźnego stanu postanowił wybadać temat swojego wymarzonego transferu do Niemiec, pójdą w odstawkę. Teraz piłkarz kilkoma kliknięciami na telefonie znajdzie agencję, która prężnie działa na tamtejszym rynku i dogada się z nią przed ekranem komputera.

Oczywiście jeśli rzeczona agencja jest obecna na „TransferRoom” i spełnia konkretne wymagania. Ankersen i spółka mają świadomość, że pierwszym pytaniem, jakie padnie w rozmowie z nami i innymi żurnalistami będzie to dotyczące powodów dopuszczenia agentów do stolika; że będzie to pytanie podszyte „zdradą ideałów”, z ukrytą tezą, która sugeruje pewnego rodzaju porażkę projektu. Mają także świadomość, że odpowiedzi o zmianie podejścia, ale na własnych zasadach, trącają politykierstwem.

Jednocześnie jest w tym sporo racji. To nie tak, że menedżerów dopuszczono do głosu na warunkach przypominających dziką prywatyzację i wolną amerykankę. “TransferRoom” otworzył drzwi, jednocześnie stawiając selekcję na bramce. Klikając w lupkę „znajdź menadżera”, okaże się, że z polskim rynkiem powiązane jest blisko osiemdziesiąt agencji. Sporo, wśród nich znajdziemy niezbyt znane marki, takie jak Futbolmorra (m.in. Jean Carlos Silva) czy Matchday Football Agency (np. Paweł Baranowski). Część z nich to agenci zagraniczni, którzy wskazują Polskę jako „drugi rynek” – dzieje się tak np. w przypadku Hiszpanów, którzy pośredniczą w transferach z Półwyspu Iberyjskiego nad Wisłę.

W tym gronie mamy jednak także grupę siedmiu agencji sygnowanych odznaką “TRUSTED”. “Trusted Agents” to swego rodzaju menedżerowie VIP, sprawdzeni i polecani przez “TransferRoom”. Niewielki znaczek ma być gwarancją jakości i pewności właścicieli platformy.

Reklama

Tacy agenci są zweryfikowani przez piłkarzy, których reprezentowali i którym pomogli zmienić barwy klubowe przy wsparciu “TransferRoom”. Zarówno mniejsze, jednoosobowe, agencje, jak i duże korporacje mogą zapracować na to miano — tłumaczy Ankersen.

“Zaufanymi agentami” z Polski są m.in. “Fabryka Futbolu” czy “Profus Management”, czyli firmy obsługujące odpowiednio wielu reprezentantów kraju oraz sporą grupę ligowców. Platforma oczekuje jakości i rzetelnej pracy menedżerów, a sama oferuje im garść korzyści. “Trusted Agents” mają ekskluzywny dostęp do osób decyzyjnych we wszystkich klubach, jako pierwsi dowiadują się o zapotrzebowaniu na rynku i są identyfikowani jako jedyni oficjalni przedstawiciele danego zawodnika.

Kluczowy problem, który rozwiązuje rejestracja agentów na “TransferRoom”, to jasna deklaracja o tym, kto reprezentuje konkretnego zawodnika. Kluby wiedzą już dokładnie, z kim rozmawiać i w drugą stronę: agenci wiedzą, jaki profil piłkarzy jest poszukiwany przez daną drużynę. Nikt nie musi opierać się na plotkach — mówi nam Jonas Ankersen.

To jeden z największych atutów zmieniającego się “TransferRoom”. W 2020 roku Jacek Terpiłowski z Lecha Poznań wyjaśniał nam, że rozmowy poprzez agentów bywają męczące, bo menedżerowie potrafią najpierw nakłaniać klub do transferu, a dopiero potem rozmawiać o tym z obecnym pracodawcą zawodnika. Do tego wszystkiego dochodzą pośrednicy posiadający tzw. „mandaty” na piłkarzy. Działa to tak, że agenci, którzy nie reprezentują zawodnika, starają się być łącznikiem na rynkach, które dobrze znają.

Zakładając swoją platformę Jonas Ankersen chciał upraszczać system. Szybko okazało się, że agenci są w nim nieodzowni, ale już ci, którzy podpinają się pod różne deale są zbędni dla obu stron. Dla klubów, bo te muszą płacić więcej. Dla właściwych agentów, bo ci muszą dzielić się prowizją. Wreszcie dla piłkarzy, bo ci męczyli się rozmowami transferowymi, które prowadziły różne podmioty i zgłoszeniami od agentów obiecujących im gruszki na wierzbie.

Właśnie dlatego “TransferRoom” ma swoje racje, gdy opcję “Agents Finder” przedstawia nie jako kapitulację swojego pierwotnego modelu biznesowego, a ewolucję.

Menedżerowie i TransferRoom. Pośrednicy nie znikną, trzeba z nimi współpracować

Gdy po raz pierwszy zaglądaliśmy za kulisy działania platformy, Sławomir Rafałowicz z Pogoni Szczecin mówił nam, że dzięki niej Genk zgłosił się po Kubę Piotrowskiego. Portowcy także skorzystali z tego, że ktoś wyświetlił się jako „dostępny” – przykład Piotra Parzyszka przytaczany jest przez przedstawicieli „TransferRoom” jako wzorcowy model działania ich produktu.

Wciąż jednak istniał problem: kluby mogą się dogadać, ale przecież zawodnik ma agenta. Nie da się pominąć go w rozmowach, więc choć każdy mógł się łatwiej i szybciej zorientować na rynku, na koniec i tak „wychodził” poza platformę, żeby uzgodnić szczegóły kontraktu indywidualnego.

Był jednak jeszcze jeden, znacznie poważniejszy minus.

Około 75% transferów dotyczy zawodników, którzy są „wolnymi agentami”; zmieniają klub po wygaśnięciu umowy. W tym przypadku piłkarz nie polega już na klubie, bo nowej pracy szuka mu menedżer. Zapewnienie agentom możliwości bezpośredniego komunikowania się z klubami i kierowania do nich ofert w łatwiejszy sposób, daje wszystkim większe możliwości do znalezienia transferowych okazji — wyjaśnia Ankersen.

Rzeczywiście – kluby korzystają z “TransferRoom” w różny sposób. Największe z nich używają platformy głównie do skracania procesu wypożyczania piłkarzy. Oczywistością jest, że Chelsea, Juventus czy Manchester City nie muszą polować na okazje w taki sam sposób jak Cracovia. Ludzie ze Swansea tłumaczyli „The Athletic”, że dopinanie transferów czasowych poprzez “TransferRoom” jest wygodne: szybko orientują się w pożądanych pozycjach i profilach zawodników, po czym kierują bezpośrednią ofertę wypożyczenia pasującego do opisu piłkarza.

Druga z gałęzi dotycząca największych rynków to szukanie młodzieży, która terminuje w akademiach klubów-gigantów lub w drużynach rezerw w ligach pokroju Premier League 2. Największe ruchy z reguły omijają „TransferRoom”, bo niewiele tam można „skrócić”. Z drugiej strony zdarzają się i takie historie jak ta Carlosa Alcaraza. Argentyńczyk trafił do Southampton, gdy „Święci” zobaczyli, że Racing Club ustawił jego status jako „dostępny do sprzedaży”. Działacze z Wysp Brytyjskich przy pomocy platformy odezwali się do agencji “Insua & Rol Sports Group” i szybko osiągnęli porozumienie.

”TransferRoom” chwalił się zresztą nie tylko połączeniem zainteresowanych stron, ale i pośrednim ustaleniem ceny zawodnika. Southampton zapłacił za Alcaraza mniej więcej tyle, ile wskazywał współczynnik „xTv”. To jedno z wielu narzędzi, które pomaga użytkownikom platformy w codziennej pracy. W tym przypadku chodzi o oszacowanie realnej wartości rynkowej piłkarza na podstawie wieku, pozycji, doświadczenia międzynarodowego, długości kontraktu, stanu finansów klubu, który chce zawodnika sprzedać, transferów podobnych zawodników i tego, co dzieje się na rynku.

Słowem: całkiem konkretne wyliczenia, żadna zabawa we wpisywanie losowej kwoty. Czy faktycznie zgodne z prawdą? Lada moment Szymon Włodarczyk ma trafić do Sturmu Graz za 2,5 mln euro. Jeszcze do niedawna media i Górnik oczekiwały wyższej kwoty, ale „TransferRoom” twardo obstawał przy swoim, określając widełki cenowe na 2-3 miliony w europejskiej walucie. 1:0 dla platformy. A wynik może zostać podwyższony, bo wycena Kacpra Tobiasza także jest bliska cenie, o której się mówi.

Wewnętrzne narzędzia pomocne w pracy otrzymują także “Trusted Agents”, którzy przy pomocy „TransferRoom” mogą przygotować proste, przejrzyste i spersonalizowane prezentacje dotyczące konkretnych piłkarzy, które mogą zostać później zaprezentowane klubom jako „ulotki promocyjne”. Nie chodzi tu o tanie chwyty w stylu kompilacji zagrań z “Danza Kuduro” w tle, a o — między innymi — porównanie zaawansowanych danych, raporty w stylu tych, które przygotowują działy skautingów. Brexit skłonił właścicieli platformy do rozwinięcia jeszcze jednego tematu: kalkulatora punktów GBE, potrzebnych do sfinalizowania transferu do Anglii.

Swoje korzyści ze współpracy z „TransferRoom” mają mieć również zawodnicy. Opcja „Agents Finder” reklamowana jest jako możliwość pięciokrotnego zwiększenia zainteresowania swoją osobą. Przede wszystkim jednak piłkarze mają bieżący wgląd we wszystkie informacje, które dotyczą ich potencjalnych ruchów. Realna wartość rynkowa, zapotrzebowanie klubów, rozmowy pomiędzy stronami.

„TransferRoom” udostępnia nam podgląd aplikacji z punktu widzenia zawodnika. Piłkarz loguje się i od razu wybiera jedną z dwóch opcji:

  • szukam agenta
  • mam menedżera

W pierwszym przypadku szybko przenosimy się na stronę, na której dostajemy listę krajów i lig, w których działają konkretne agencje i zaczynamy przeglądać rekomendacje. Teraz pozostaje aplikować albo do jednego konkretnego menedżera, albo do wszystkich dostępnych opcji. Agenci otrzymują zapytanie wraz z profilem zawodnika i decydują, czy chcą go reprezentować. Jeśli tak, dodają go do swojego portfolio i zaczynamy główną część zabawy, czyli łącznie piłkarza z zainteresowanymi klubami. Gracz śledzi wszystko z poziomu swojego profilu.

Ci, którzy mają już agentów, logując się na platformę po prostu potwierdzają przynależność do danej grupy. Dalej wszystko toczy się tak samo. Po dokonaniu transferu zawodnik nadal może korzystać z “TransferRoom”, żeby śledzić zmiany swojej wartości rynkowej, statystyki meczowe czy też porównywać swoje liczby z danymi innych piłkarzy lub sprawdzać, jak „wpasowuje się” swoim stylem i profilem do konkretnych drużyn czy rozgrywek. Szerzej opowiadał o tym Leonardo Rocha, który przy pomocy “Agents Finder” zamienił drugoligowe belgijskie Lierse na Radomiaka Radom, szukając trampoliny dla swojej kariery.

Plusem jest to, że kluby rozmawiają bezpośrednio z moim agentem. Eliminujesz problem posiadania kilku menedżerów, którzy rozmawiają z różnymi stronami i nie do końca wiesz, która wersja jest prawdziwa. Wszystko jest szybsze i prostsze, w dodatku opcji jest więcej niż wtedy, gdy agenci opierają się tylko na swoich znajomościach.

Leonardo Rocha: Na treningach Mbappe niszczył każdego

Ekstraklasa i TransferRoom. Ekskluzywna umowa ligi z klubami

Transfer Portugalczyka do Ekstraklasy już można określić jako sukces dla każdej ze stron. “TransferRoom” chwali się, że według xTv jego wartość wzrosła już niemal dziesięciokrotnie w porównaniu do tego, ile Radomiak na Rochę wydał (ok. 150 tysięcy euro). Patrząc szerzej, polskie kluby należą do czołówki, jeśli chodzi o aktywność na „TransferRoom”. Gdy po raz pierwszy zagłębialiśmy się w temat, wspominaliśmy o dziesięciu użytkownikach znad Wisły, którzy dłużej lub krócej współpracowali z platformą na zasadzie umów indywidualnych.

Teraz kontrakt z “TransferRoom” podpisała cała liga. Nie, nie chodzi nam o to, że każdy dogadał się z Ankersenem i spółką osobno. Ekstraklasa dołączyła do MLS, ligi duńskiej, meksykańskiej oraz norweskiej, tworząc grono rozgrywek, które mają ekskluzywną, zbiorową umowę. Oznacza to, że Ruch Chorzów, Puszcza Niepołomice czy ŁKS z miejsca otrzymały dostęp do platformy, meldując się w najwyższej lidze. Oczywiście nie wyklucza to współprac z innymi klubami — pierwszoligowa Miedź Legnica i jej rywal, Podbeskidzie Bielsko-Biała, także korzystają bądź korzystały z usług tej platformy.

Jako Ekstraklasa SA kładziemy bardzo duży nacisk na rozwój i profesjonalizację naszej ligi, również jeśli chodzi o dostarczanie klubom specjalistycznych narzędzi. Stąd nasza umowa z „TransferRoom” – mówi nam Marcin Animucki, prezes zarządu Ekstraklasa SA. – Wiemy, że część klubów korzystała z tego narzędzia. Chcieliśmy rozszerzyć powszechność użytkowania platformy na całą ligę. W dzisiejszych czasach sprawdzona i wiarygodna informacja w trakcie okna transferowego ma odpowiednią cenę. Wykupując dostęp do platformy w wersji premium, chcemy dać klubom szansę do rozwoju i zyskania przewagi nad drużynami z innych lig. Na razie otrzymujemy pozytywny feedback — wyjaśnia.

Dokładny koszt umowy nie jest znany, ale według „The Athletic” koszt korzystania z platformy dla pojedynczego klubu to 10 tysięcy funtów w wersji podstawowej i 60 tysięcy funtów w wersji VIP (koszt licencji na rok). Osiemnastozespołowa liga musiałaby więc wydać ok. milion funtów, czyli ponad 1,1 mln euro, za dostęp do wersji premium. Oczywiście w przypadku zbiorowej umowy w grę na pewno wchodzą spore zniżki.

Różne kluby w różny sposób korzystają z dostępu do platformy. “TransferRoom” regularnie chwali się swoim wkładem w różne deale, więc w sieci bez problemu znajdziemy informacje o tym, że firma Ankersena pomogła Wiśle Kraków sprzedać Sebastiana Ringa; że Miedź Legnica przeprowadziła w ten sposób zawrotną liczbę ruchów, a Lech Poznań ze współpracy „wyniósł” Kristoffera Velde. Grafiki prezentujące te dokonania dzielą się na trzy grupy. Na jednych widać napis „pitch”, na innych „declare”, a w przypadku przenosin Stratosa Svarnasa do Rakowa Częstochowa „event”.

O co w tym wszystkim chodzi?

Kluby korzystające z „TransferRoom” dostają powiadomienie, gdy inny klub szuka zawodnika o profilu podobnym do tego, którego mają w kadrze. Dyrektorzy sportowi, ale też “Trusted Agents” mogą wtedy zaoferować tego piłkarza szukającemu. Tak definiujemy “pitch”. Rozszerzoną opcją jest „plus pitch”, który pozwala na automatyczne zaoferowanie piłkarza 20 różnym klubom. To użyteczne rozwiązanie, gdy znasz oczekiwania i potencjalny “rynek zbytu”, ale nie masz bezpośredniego kontaktu z osobami decyzyjnymi — wyjaśnia Jonas Ankersen, który kontynuuje definiowanie poszczególnych pojęć.

“Declare” oznacza zawodnika, którym konkretny klub wyraził zainteresowanie. Kluby muszą wiedzieć, czy piłkarze są dostępni na rynku, a jeśli są, to na jakich warunkach. Deklarując zainteresowanie, otrzymują wszystkie potrzebne informacje. ”Event” dotyczy natomiast transferów, w których pomogły spotkania organizowane przez „TransferRoom” i cały nasz „speed dating”.

W tej zabawie jest trochę dobrego marketingu. Rozmawiając z ludźmi ze środowiska, słyszymy, że „pośrednictwo” platformy w niektórych ruchach nie było aż tak znaczące, jakby się mogło wydawać. Konkretniej: to, że ktoś kliknął „pitch” lub „declare interest” nie oznacza, że cała sprawa rozegrała się tu i teraz, za pośrednictwem „TransferRoom”. Niektóre sagi transferowe rozpoczynały się przed eventami lub internetowym kontaktem zainteresowanych stron. Zdarzało się też, że deal był robiony na zasadzie znajomości, nawet wewnątrz ligi, czyli niekoniecznie wynikającej z korzystania z platformy, ale i tak klikano co trzeba, więc platforma zapisywała zakup na swoje konto.

Z drugiej strony w tekście o Cracovii opisywaliśmy „TransferRoom” jako bardzo istotne narzędzie w całym procesie decyzyjnym. Przykładowo zakup Janiego Atanasova nie byłby możliwy bez udziału tej platformy. Agencja Jeppe Simonsena, “People in Sports”, przyznała, że nie miała pojęcia o Podbeskidziu i nie znała żadnych przedstawicieli tego klubu, gdy Haitańczyk przenosił się do Polski. Wszystko zaczęło się od kliknięcia “pitch”.

Fantazje kontra rzeczywistości. Na co naprawdę stać Cracovię?

Nie jest więc tak, że platforma to tylko dobry PR. “TransferRoom” opisywany jest dziś już mniej jako Tinder, a bardziej jako „Nasza Klasa”. Wiele osób nawiązało znajomości, sieć rozrosła się o agencje, więc choć idea „parowania” nadal jest żywa, skauci czy dyrektorzy korzystają z tego narzędzia bardziej jak z portalu społecznościowego, na którym przeglądają aktualne oferty i sprawdzają, co słychać tu i tam.

Poza tym eventy, które nie tylko wciąż są organizowane, ale też przenoszą się do nowych miejsc – „TransferRoom” dopiero co zainaugurował takie spotkania w Ameryce Południowej — nadal cieszą się dużym powodzeniem i są cenione przez działaczy. To w końcu okazja, żeby spotkać osoby zarządzające najróżniejszymi klubami. Wyjazdy mogą się podobać zwłaszcza przedstawicielom Lecha Poznań czy Legii Warszawa, bo nie występują oni tylko w formie petenta, który liczy na poznanie grubych ryb. Znane polskie marki z atutem w postaci sprawnych akademii przyciągają interesantów, którzy wypytują o talenty.

Zagraniczni goście żywo interesują się także modelem działania Rakowa Częstochowa czy Pogoni Szczecin. Na salonach nie jesteśmy więc kopciuszkiem i nie mamy się czego wstydzić.

TransferRoom osiągnął cel? „Zostaliśmy Bloombergiem”

Jonas Ankersen i jego ekipa także nie muszą czuć się źle z powodu zmiany kursu ich projektu. To zrozumiałe, że nie chcieli zostać “Nokią”, której uciekł świat i która przespała moment ekspansji. Wizja stworzenia platformy, która pozostaje wolna od menedżerów, narodziła się zbyt późno. W świecie, w którym największe agencje wykupują na własność kluby; w którym ich zainteresowanie wzbudzają najzdolniejsi nastolatkowie, totalna rewolucja była już niemożliwa.

Dla „TransferRoom” istotne jest to, że wejście menedżerów do ich projektu odbywa się na zasadach narzuconych przez platformę. Nikt sobie niczego nie zawłaszczył i nawet jeśli niektórym przeszkadza, że na eventach wśród przedstawicieli klubów zaczynają kręcić się także prominentni pośrednicy, wszystko jest trzymane w ryzach. Poza tym, gdy agenci nie mieli wejścia na salę, tak czy siak czyhali przed drzwiami. Przepuszczenie okazji na rozdanie wizytówek i cefałek kilkuset działaczom byłoby zbrodnią.

“TransferRoom” wpuszczający menedżerów na eventy wciąż pozostaje rewolucją.

Ściągamy setki osób w jedno miejsce, bijemy rekordy. Podczas wydarzenia w Londynie w marcu 2023 roku gościliśmy ponad 630 przedstawicieli klubów i agencji, który odbyli blisko cztery tysiące spotkań. To najlepsze liczby od momentu powstania platformy. Idea pozostaje niezmienna, organizujemy te same piętnastominutowe „randki” co zawsze. Wiemy, że wiele tematów i znajomości dzieje się już poza eventami, to normalne — przyznaje nasz rozmówca.

Firma chce edukować i wskazywać rozwiązania. W dalszym ciągu dąży w kierunku digitalizacji rynku transferowego. Jednocześnie opakowuje to wszystko w szatę znalezienia skutecznego rozwiązania. Najlepszego i jedynego rozwiązania. Wszystko to jest chwytliwe: “TransferRoom” oferuje własne narzędzia i rozszerzenia, dużą uwagę przywiązuje do zbudowania poczucia zaufania i wiarygodności.

Klub szuka piłkarza? Wie o nim wszystko po paru kliknięciach. Piłkarz szuka agenta? Tylko u nas dostanie pełen przegląd zaufanych i sprawdzonych doradców. Agent chce rozszerzyć sieć? Zawodnik sam się zgłasza. Proste, przejrzyste i — przede wszystkim — szybkie. Transferowy fast food.

Jesteśmy jednocześnie produktem software oraz siecią społecznościową dla kluczowych graczy na rynku i będziemy rozwijać się w obydwu kierunkach — dodaje Duńczyk.

Platforma Jonasa Ankersena od początku była ułatwieniem w życiu i codziennym funkcjonowaniu klubów i jest nią nadal, nawet na szerszą skalę. Grono użytkowników rozrosło się do ogromnych rozmiarów. Początkowo „TransferRoom” zrzeszał tylko kluby, potem otworzył się na agencje, teraz przyciąga zawodników. Krótko mówiąc, ma wszystkich, każdy element transferowego łańcucha pokarmowego.

Chcemy być tym, czym jest Bloomberg dla maklera giełdowego — mówił nam w 2020 Ankersen, rysując wizję platformy, bez której rynek piłkarski nie będzie działał tak samo.

TransferRoom konsekwentnie zmierza w tym kierunku.

WIĘCEJ O PIŁCE NOŻNEJ:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

11 komentarzy

Loading...