Jak rozkochać kibiców w ekologii? Na ile realny jest projekt zielonego stadionu? Kto komu podkradł herb? Dlaczego w tym kraju tak trudno zostać dyrektorem sportowym? Kim jest „piłkarz z wyglądu”? I gdzie najłatwiej spotkać takiego pozera? Jak Rafałowi Strączkowi sodówka uderzyła do głowy. Dlaczego Kajetan Szmyt może być lepszy od Michała Skórasia? Czy wciąż pyta o niego Lech? Czemu Robert Ivanov wcale nie był zbyt dobrym stoperem? Kto może podkupić Dawida Szulczka? I kim go zastąpić? Dlaczego irytują go nachalni menadżerowie? Czy Warta zawsze będzie niszowa? Na te i na inne pytania w długiej rozmowie z nami odpowiada menadżer ds. sportu w Warcie Poznań, Rafał Grodzicki. Zapraszamy.
Warta Poznań wyróżnia się na tle innych polskich klubów poprzez bardzo innowacyjny pomysł na siebie, zgadzasz się?
Polskie kluby stawiają najczęściej na bardzo tradycyjne pomysły. Warta podąża w innym kierunku. Podkreśla swoją piękną przedwojenną historię. Zbudowała wizerunek nowoczesnego klubu, zaangażowanego w ekologię, wsparcie dla osób z niepełnosprawnościami, i tym podobne. Odwzorowaniem tego ma być nowy stadion. To będzie fajna oferta dla ludzi, dla których atrakcyjną opcją na weekend jest wypoczynek w zieleni, spotkanie się ze znajomymi, wypicie sobie piwka, zjedzenie popcornu czy kiełbaski na takim meczu.
Niedawno mieliśmy spotkanie z dużą firmą ubezpieczeniową, której przedstawiciele absolutnie zachwycili się naszymi pomysłami. Kiedy przy okazji opowiadaliśmy o planach marketingowych, sam słuchałem o tym wszystkim z otwartymi ustami. Imponuje szczególnie ten projekt nowego obiektu przy Drodze Dębińskiej: wykonanie z materiałów absorbujących dwutlenek węgla, zbiorniki na deszczówkę, fotowoltaika, samowystarczalność energetyczna, klubowa pasieka, ekologiczna elewacja, wszędzie wokoło zieleń.
Od dwóch sezonów w ramach akcji „Ale zasadził!” za każdego strzelonego gola sadzimy sto dziesięć drzew, to idzie w tysiące. Ludziom zaczyna się to podobać. Każdy chce być wyrazisty, ale Warta jako pierwsza idealnie wstrzeliła się w model „zielonego klubu”, nie tylko barwowo, ale też ekologicznie. Ten eko-plan już teraz sięga na siedem lat do przodu. Nawet o tym nie wiedziałem, ale firmy, z którymi rozmawiamy, dostają od nas gifty zamknięte w pudełku z recyklingu, zrobionego w osiemdziesięciu procentach z trawy, z atestem ekologiczności.
Ekologia jest nęcąca dla kibica piłki nożnej?
Dla oczywistego kibica chyba nie za bardzo, ale w postrzeganiu nowego fana, takiego z ekologicznej niszy, zyskującej na popularności i coraz modniejszej, taka Warta staje się ciekawym i atrakcyjnym miejscem na mapie Polski. Tym samym możemy przyciągnąć na stadion zupełnie inny profil kibica niż pozostałe kluby w Ekstraklasie.
To może być trend w polskiej piłce? Na razie rządzi tradycja, sławienie przeszłości, miłość do klubu przenoszona z dziada pradziada, niezagospodarowany jest zaś nietradycyjny konsument piłkarskiej rozrywki.
Może być to trend, każdy klub szuka odbiorców, również tych nowych, a rządy tradycji? W Ruchu Chorzów czy Górniku Zabrze nawet za bardzo nie trzeba szukać jakichś innowacji, żeby zachęcać ludzi do przychodzenia na mecze, bo jak ktoś urodzi się w rodzinie Ruchu, to kibicuje Ruchowi, a jak ktoś urodzi się w rodzinie Górnika, to kibicuje Górnikowi. W Warszawie jest aktualnie bardzo podobnie: króluje Legia. Lech zrobił ostatnio wyśmienitą robotę, ma za sobą rzeszę kibiców. Warta musi się w tym wszystkim odnaleźć.
Wielkopolska jest akurat specyficzna. Niepodzielnie rządzi Lech, ale nie tępi przy tym Warty.
W Poznaniu najbardziej podoba mi się właśnie ta relacja między Lechem i Wartą. Kibic „zielony” może przejść obok kibica „niebieskiego”. Każdy w swoich barwach. I nikt nikomu nie zrobi krzywdy. Na meczach Lecha pojawiają się fani Warty, na meczach Warty pojawiają się fani Lecha. Nie mówię o fanatykach, a o fanach. Ktoś sobie jednego dnia przychodzi na Bułgarską, bo lubi Lecha, a następnego dnia idzie do „Ogródka” czy teraz jedzie do Grodziska Wielkopolskiego, bo… też lubi Wartę.
Mówiłeś wcześniej, że na trybunach Warty nie chcecie kibolstwa.
Uważam, że każdy znajdzie coś dla siebie podczas meczów Warty. Ten klub miał przed wojną mnóstwo kibiców: w Poznaniu i Wielkopolsce. Ale te czasy minęły i w ostatnich latach kibicowanie Warcie nie było zjawiskiem masowym. Słyszę, że trudno było spotkać na trybunach grupy, które chcą żyć krzyczeniem na sędziów, rywali, często nawet swoich piłkarzy, jak to jest ostatnio modne. Przychodzili ludzie, żeby obejrzeć mecz w przyjemnej atmosferze. Myślę, że takich kibiców będzie coraz więcej.
Naprawdę ciekawym projektem jest ten ekologiczny stadion. Jak sprawić, żeby nie skończyło się na samych wizualizacjach?
Robimy wszystko, żeby to nie była tylko forma medialnej promocji. Ostatnio odświeżaliśmy identyfikację wizualną klubu, a przy okazji zaprezentowaliśmy projekt nowego obiektu: dwie trybuny, za jedną bramką zielona ściana z herbem klubu na środku…
Próba złośliwości: z herbem Warty czy Wolfsburga?
Wystarczy zagłębić się w historię. Warta już kiedyś miała taki herb, do tego na lata przed powstaniem VfL Wolfsburg. Byliśmy pierwsi! Ta zmiana jest pójściem w praktyczny minimalizm. Trwa moda na wyrzucanie z herbów wszystkich zbędnych ozdobników, żeby ostateczny projekt składał się z prostych elementów.
Niektórzy twierdzili, że ta ściana to niezbyt praktyczne rozwiązanie.
Podobnie jest w Łęcznej, Górnik ma tam halę. To będzie bardzo podobne rozwiązanie, zresztą gabarytowo obu stadionom będzie do siebie blisko. Dochodzą te wszystkie ekologiczne szczególiki, o których mówiłem, a czy jest to do zrobienia? Wiem, że ludzie związani z Wartą mocno pracują nad tym, żeby zdobyć środki na realizację tych planów. Czas na powrót z Grodziska Wielkopolskiego na poznański dom przy Drodze Dębińskiej.
Jaki to będzie koszt?
Dużo mniejszy niż klasycznego stadionu. Nie jestem odpowiednią osobą do takich pytań, bo tymi kwestiami zajmują się w klubie inni ludzie. Czekamy na wycenę tej inwestycji. Poznamy ją już wkrótce, gdy zostanie ukończony projekt.
Dobrze, że padły te słowa: „nie jestem odpowiednią osobą do takich pytań”. Interesuje nas, czym konkretnie zajmujesz się jako menedżer do spraw sportu w Warcie Poznań. Trochę musimy się domyślać…
Do tej pory w Polsce bardzo trudno było zdobyć doświadczenie w pracy dyrektora sportowego. Ewentualnie ktoś wrzucał cię na głęboką wodę na zasadzie: od dzisiaj to twoje nowe stanowisko. Dopiero w poprzednim roku ruszył kurs przy PZPN. Te wcześniejsze nieoficjalne webinary niewiele wnosiły. Ja zaś od początku się w tym widziałem. Nie jako trener, nie jako menadżer, a właśnie dyrektor sportowy.
Czym więc się zajmujesz?
Wszystkim, czym powinien zajmować się na miejscu dyrektor sportowy, ale okienko transferowe jest na głowie Tomasza Pasiecznego.
Forma nauki na żywym organizmie.
I w świetnym miejscu, bo choć ludzie często próbują nas zaczepiać, że tu pracuje więcej ludzi w administracji niż jest piłkarzy w drużynie, to ten model organizacji pomaga w zarządzaniu całą strukturą: każdy ma swoją działkę do ogarnięcia.
ZAKŁAD BEZ RYZYKA 100% DO 300 ZŁOTYCH W FUKSIARZU
Podobno wcześniej mogłeś być pełnoprawnym dyrektorem sportowym w Stali Mielec.
Kończył mi się kontrakt w Stali, taką propozycję rzucił Artur Skowronek, pomysł doszedł do dyrektora zarządzającego Bartłomieja Jaskota. Pojechaliśmy na tournée po Stanach Zjednoczonych. W ciągu dwóch tygodni wszystko miało się wyjaśnić. I się wyjaśniło: do tej układanki nie pasowała osoba, która jest ze środowiska i trochę się zna.
Skąd jednak w ogóle powstał taki pomysł?
Jeszcze jako piłkarz Stali angażowałem się w pomoc przy transferach. Dzwoniłem, podpytywałem, użyczałem swojego nazwiska, tak to można nazwać. Potem trafiłem do Motoru Lublin, gdzie byłem już nie tylko piłkarzem, nie tylko grającym asystentem trenera, ale też nieformalnym dyrektorem sportowym. Tam panowała tak fatalna kultura zarządzania klubem, że po awansie do II ligi wszystkie obowiązki spadły na mnie: sprawy organizacyjne, dzwonienie do menadżerów, pytanie o dostępność zawodników, i tak dalej.
To już jest praca dyrektora sportowego.
Tak.
I niezmiennie byłeś zdecydowany na tę fuchę?
Kiedy kończyłem grę w Ruchu, codziennie z Krakowa dojeżdżaliśmy fajną ekipą do Chorzowa. I Marek Zieńczuk zawsze mówił do mnie i Łukasza Surmy:
– „Surmik” będzie pierwszym trenerem, ja będę jego asystentem, a „Grodek” będzie naszym dyrektorem.
Śmialiśmy się, ale jakiś czas temu sobie to ułożyliśmy wedle predyspozycji. Zawsze mnie to kręciło, a szczególnie już w Motorze, gdzie zrozumiałem, że będę okrutnie męczył się jako asystent trenera czy pierwszy szkoleniowiec, byłoby to na siłę. Odżywałem, kiedy trzeba było zająć się sprawami organizacyjnymi: transferami, obozami, koordynacją działu sportowego czy nawet całego pionu. Umiem planować. Mam swoje poglądy. Mówię, co myślę, nie mam z tym problemu.
Jesteś dumny z przeprowadzanie jakiegoś transferu z tamtego okresu?
Stałem za ściągnięciem Konrada Gruszkowskiego i Rafała Strączka. Bardzo mi zależało, żeby ci dwaj chłopcy zagrali w Motorze. Wiedziałem, że mają papiery na granie.
Nie pograli za długo w Motorze.
Dałem cynk trenerowi Skowronkowi, że „Grucha” powinien wrócić do Wisły, bo III liga to dla niego za niski poziom. Strączka znałem jeszcze ze Stali, gdzie Zbigniew Smółka uczynił mnie jego „patronem”, dostałem go pod opiekę, początkowo nic o nim nie wiedziałem. Jak go poznałem, złapałem się za głowę, kogoż też on mi dał. Gadał bzdury takie, że głowa mała… Kiedy ściągnęliśmy go do Motoru na testy, minął jeden dzień, a on już wynajął mieszkanie.
– Zwariowałeś? Człowieku, jeszcze nikt nie podpisał z tobą kontraktu, nie jest pewne, czy w ogóle zostaniesz – upomniałem go.
– Ale ja już mam mieszkanie!
– Na ile?
– Wynajem na rok.
Było blisko, żeby po jednym treningu Mirosław Hajdo go „odstrzelił”. Fatalnie wyglądał, ale trener zaufał, zostawił go, no i może nie bronił dużo, bo zaczęła się pandemia, ale zaraz wrócił do Stali, a dzisiaj jest w Bordeaux.
Temperowałeś Strączka?
Oj, bardzo. Trzeba było go nastawić na funkcjonowanie po piłkarsku, wcześniej żył beztrosko jak dzieciak. Na zasadzie: fajnie, że jestem w pierwszej drużynie, ale przede wszystkim liczy się otoczka. Mieliśmy jednak szatnię doświadczonych zawodników, więc wyszedł na ludzi.
Ciekawe, że soda odbiła Strączkowi w momencie, kiedy nie miała prawa odbić, bo zanim cokolwiek osiągnął.
Częsty przypadek wśród polskich piłkarzy. Grałem w Ekstraklasie przez ponad dziesięć lat, zszedłem na dwa lata do I ligi, a potem na kolejne dwa do II ligi, zahaczając po drodze o III ligę. Najśmieszniejsze, że w II i III lidze spotkałem największą liczbę „piłkarzy z wyglądu”.
„Piłkarzy z wyglądu”?
Dobry samochód, super ciuchy, wymuskana fryzurka, wakacje: Meksyk i Dominikana. A na boisku jakoś tego piłkarza nie widziałeś. W Ekstraklasie nikt się aż tak nie obnosił, więcej było normalnych ludzi.
Jako gówniarz w trzecioligowej Cracovii, jeszcze przed czasami Comarchu, spotkałem chłopaka, który miał rozegranych trzydzieści, może czterdzieści meczów na poziomie I ligi, późniejszej Ekstraklasy. Bałem się go. To był dla mnie pan piłkarz. Głowa wysoko. Dużo rzeczy nie musiał robić, bo uważał, że to poniżej jego standardów, w końcu grał kiedyś na najwyższym szczeblu. Był chamski, szorstki, bez podejścia, nie potrafił z młodszymi gadać, traktował mnie jak śmiecia. Jak tak na niego patrzyłem, to nie chciałem iść wyżej. Migałem się nawet przed wyjazdem na testy do Bełchatowa, bo myślałem, że oni tam wszyscy są tacy jak on.
Zrobił jakąś większą karierę?
Nie, grał w Hutniku Kraków za jego czasów w elicie i tyle. W Bełchatowie byli Edek Cecot czy Piotrek Lech, ludzie z trzystoma meczami w Ekstraklasie. Patrzyłem i zastanawiałem się, jak oni będą się zachowywać. Okazało się, że ci najbardziej doświadczeni i najbardziej ograni piłkarze są też najfajniejszymi ludźmi.
I teraz też tak jest, stereotypowego „piłkarza z wyglądu” prędzej spotkasz w II czy III lidze niż w Ekstraklasie.
Z czego to się bierze? Zdefiniowałeś to jako duży problem polskiego futbolu.
Jako osiemnastoletni czy dziewiętnastoletni chłopak też marzyłem, żeby chociaż spróbować ubierać się jak największe gwiazdy. Daleko mi było do tego ich zachowania, jakiejś sodówki, ale ten skromny trzecioligowiec wyobrażał sobie siebie jako kogoś większego i ważniejszego, oczywiście w ramach swojego budżetu. To były lata, kiedy człowiek zarabiał tysiąc dwieście czy tysiąc pięćset złotych. Wydawało mi się, że to są jakieś ogromne pieniądze. Teraz za takie grosze nikomu na tym poziomie nie będzie chciało się ani grać, ani trenować.
Chciałem przebić się wyżej, jak każdy. Udało mi się. Ale jest tam mnóstwo chłopaków, którzy wiedząc, że Ekstraklasa była, jest i będzie totalnie poza ich zasięgiem, wykorzystuje zarobki na poziomie ośmiu, dziesięciu czy piętnastu tysięcy złotych, żeby w warunkach II czy III lidze prowadzić życie „piłkarza z wyglądu”. Co na tym zyskują? Nie wiem, zainteresowanie dziewczyn, aprobatę środowiska, lepsze samopoczucie?
Piłkarz Ekstraklasy może pozwolić sobie na pewną ekstrawagancję, bo w międzyczasie kupi sobie osiem czy dziesięć własnych nieruchomości. Ten chłopak z II czy III ligi może i jeździ tym samym samochodem, nosi ten sam zegarek, ubiera się bardzo podobnie, ale wynajmuje mieszkanie przez całe życie. Żyje z miesiąca na miesiąc, skończy grać w piłkę, zostaną tylko zobowiązania. Każdy chce być fajny, rozpoznawalny, a taki świat, że najłatwiej osiągnąć to furką, zegareczkiem i fryzurką. To się nigdy nie zmieni.
ZAKŁAD BEZ RYZYKA 100% DO 300 ZŁOTYCH W FUKSIARZU
W Warcie są piłkarze, którzy wyglądają jak piłkarze?
Na boisku: tak. Poza boiskiem: nie. To drużyna, która swoim stylem życia idealnie wkomponowuje się w swój poziom sportowy. Zresztą, jak już jesteś w Ekstraklasie, grasz w Ekstraklasie, zarabiasz na poziomie Ekstraklasy, to nie skupiasz się już tak na manifestowaniu swojego statusu, bo ten już osiągnąłeś, tylko starasz się rozwinąć piłkarsko, bo zaraz może przyjść jakaś zagraniczna oferta, która pozwoli ci zarabiać jeszcze więcej niż dotychczas.
Warta przystępuje do sezonu jako drużyna walcząca o utrzymanie? Pewnie będziecie wskazywani jako jeden z głównych kandydatów do spadku.
Tak, to normalne, ale co roku chcemy robić krok do przodu. Jeśli właśnie skończyliśmy na ósmym miejscu, to pewnie większość ludzi uważa, że celujemy w szóste albo siódme miejsce. Nie, rok temu założeniem była pozycja gwarantująca utrzymanie się. W nowych rozgrywkach też najważniejsze jest pozostanie w Ekstraklasie na kolejny sezon.
To jest w ogóle elementem większego planu. We wrześniu zostanie otwarte Liceum Mistrzostwa Sportowego Warty Poznań w Grodzisku Wielkopolskim. Już drugie, bo w Poznaniu też funkcjonuje od lat. W Grodzisku będzie to jednak szkoła w pobliżu stadionu, gdzie będzie się mieściła bursa, a młodzi zawodnicy będą na co dzień grać i trenować, korzystając z tamtejszej bazy.
Już wkrótce ruszy modernizacja obiektów w Poznaniu: na początek dwa boiska treningowe, w tym jedno ze sztuczną nawierzchnią. Kolejnym krokiem ma być wspomniany wcześniej ekologiczny stadion Warty. Żeby to wszystko krok po kroku spełniać, musimy być w Ekstraklasie.
Trzeba myśleć minimalistycznie?
Nie, raczej pragmatycznie. Mamy swoje ambicje i chcemy być jak najwyżej, ale celem minimum jest utrzymanie się w lidze.
Warta zacznie czwarty sezon w Ekstraklasie, więc to tempo podnoszenia poprzeczki nie jest naturalnie specjalnie wysokie.
Po drodze za dużo było zawirowań, żeby zachować ciągłość. Myślę, że dopiero od roku, może półtora roku, plan zaczyna coraz odważniej funkcjonować. Teraz jestem bardzo blisko Warty i tylko potwierdza się moje wrażenie z czasów, kiedy oglądałem klub w telewizji: Dawid Szulczek pasuje tu idealnie. Nie ma lepszej osoby do wprowadzania długoletniej koncepcji działania tej drużyny. Młody człowiek, który chce rosnąć, kapitalnie się temu przyglądać.
Też nie możemy wariować, że skoro za nami sezon, w którym Warta znalazła się bardzo blisko piątego miejsca, a w pewnej chwili stosunkowo blisko czwartej lokaty i marzeń o europejskich pucharach, to już trzeba kreślić wielkie plany podboju Ekstraklasy. Nic by to nie dało. Wiadomo, że im wyżej, tym fajniejsze pieniądze, można byłoby się rozwijać, ale czy jako klub podołalibyśmy tak wysoko powieszonej poprzeczce?
Pocałunek śmierci.
Spokojnie, powoli. Co tydzień mamy spotkania każdego pionu administracji i widzę, jak ci ludzie ciężko pracują, żeby chociażby ruszyć z budową boiska czy przyciągnąć sponsorów. Klub rozwija się systematycznie i potrzebuje stabilizacji. Gra w Ekstraklasie to warunek konieczny, żeby ten proces trwał. Przecież utrzymanie się w lidze też nie jest łatwe. Trzeba ściągać solidnych piłkarzy, a czasy są takie, że porządni zawodnicy niemało kosztują. Przepis o młodzieżowcu sprawił też, że młodzi oczekują więcej niż kiedyś.
Tomasz Stamirowski, właściciel Widzewa Łódź, opowiadał nam ostatnio, że młodzieżowcy potrafią oczekiwać pensji na poziomie Bartłomieja Pawłowskiego.
Aż tak nie jest, przynajmniej nie w każdym klubie. Potrafią znaleźć się jednak zawodnicy, którzy wykorzystują status młodzieżowca do podbijania swojej pensji, padają spore kwoty, bo wiedzą, że ktoś prędzej czy później będzie musiał podpisać z nimi kontrakt, więc wykorzystują okazję.
Warta musi sobie takich chłopców wyszukać i odważnie na nich postawić. Najlepszym przykładem Kajetan Szmyt. Równy rok temu nie był oczywistym zawodnikiem do grania w Ekstraklasie, a okazało się, że to strzał w dziesiątkę, zrobił niesamowity progres, należy do topu prawoskorzydłowych, może zrobić dużą karierę.
Lech faktycznie cały czas o niego podpytuje?
Nie tylko Lech. Są zapytania z wielu klubów.
Dość jasno określiliście oczekiwania: milion euro i procent od kolejnych transferów.
Nie chcę mówić o kwotach, ale uważam, że dla kupującego transfer Kajetana Szmyta to jest inwestycja. Jest konkretna kwota, którą chcemy na tym chłopaku zarobić. Jeśli to się nie wydarzy latem, nie jest wykluczone, że zostanie z nami do grudnia, a wtedy jestem pewny, że ta cena wzrośnie. W czerwcu spędził kilka dni na zgrupowaniu u Fernando Santosa, pojechał na kadrę U-21… Nie wygląda jak młodzieżowiec, to już poziom piłkarski doświadczonego ligowca.
Czasami wydaje mi się, że on nie mógł szkolić się w Polsce. U niego nie ma takiego odruchu, że pierwszą reakcją po przyjęciu jest ochrona piłki. Przyjmuje kierunkowo i od razu wchodzi w pojedynek. Co jest najlepsze: jest w tym świetny, ale nie jak Skóraś, który zrobi balans, wypuści przed siebie, wygra bieg, tylko wszystko z piłką przy nodze. Inny typ pomocnika. Ostatnim takim w Polsce był chyba Kacper Kozłowski.
Kogo jeszcze z Warty Poznań można spieniężyć, żeby klub mógł funkcjonować na godniejszych zasadach?
Najlepiej nadawał się do tego Robert Ivanov, którego sprzedać się nie udało, trafił za darmo do Eintrachtu Brunszwik. Myślę, że nikt wcześniej nie złożył za niego satysfakcjonującej oferty, ponieważ miał zbyt dużo mankamentów w defensywie, mimo że fajnie potrafił wprowadzić piłkę, rozpocząć akcję. Skauci oceniali go głównie jako środkowego obrońcę, więc widzieli, że popełniał bardzo dużo prostych i niewymuszonych błędów, również takich skutkujących stratą gola.
Kolejnym piłkarzem, który budzi zainteresowanie jest Adam Zrelak. Chłopak o bardzo dużym potencjale, ale nie do każdej drużyny będzie pasował. Kojarzy mi się trochę z Arkadiuszem Piechem. Z piłką za wiele nie wykreuje, nie wygra dryblingu, ale bardzo mocno pracuje dla drużyny, przytrzymuje futbolówkę, można napędzić skrzydła czy wahadła, a przy tym jest świetny w pressingu, w kontakcie ze stoperami, jest skuteczny, „ma gola”.
Dostawał powołania do reprezentacji Słowacji.
To bardzo duży plus.
Ale skoro nie udało się sprzedać Ivanova, który był nawet na mistrzostwach Europy…
To są dwa inne profile. Jeśli ktoś ma wyłożyć za środkowego obrońcę konkretne środki, to nie dlatego, że ten świetnie rozgrywa piłkę. Płaci się za walory defensywne. Zagraniczne kluby były nim zainteresowane, ale nie na tyle, by wpakować w niego pieniądze.
A w Zrelaka? Myślisz, że są w stanie?
Mam nadzieję, że nie. Z drugiej strony „Zrelu” ma swoje lata. Wiem, że jest bardzo zadowolony z pobytu w Poznaniu, zadomowił się, nosi opaskę kapitańską. Musiałby dostać naprawdę konkretną ofertę, żeby zmienić klub.
Szykujecie plan B na wypadek, gdyby ktoś podebrał wam Dawida Szulczka?
Myślicie, że jest realne zagrożenie, żeby teraz o tym myśleć? Widzicie wakat w jakiejś drużynie, która mogłaby być dla Szulczka krokiem do przodu?
Do sierpnia może się wydarzyć.
Okej, możemy poczekać. W klubach, w które mógłby celować trener Szulczek, panuje względny spokój. Bo, nikogo oczywiście nie obrażając, nie wyobrażam sobie, że Dawid Szulczek opuszcza Wartę i idzie do Radomiaka.
Jan Grzesik to zrobił.
To inna historia. Grzesik zrobił w zeszłym sezonie świetną robotę. Gdyby u nas został, z pewnością stanowiłby wartość dodaną. Ale spójrzmy z jego perspektywy: ile lat gra w piłkę i w którym miejscu znalazł się tuż przed trzydziestką? Ma swoje oczekiwania. Siadanie z nim do stołu i dawanie mu tego, co i ile chce, było dla nas zbyt ryzykowne. Trzymam oczywiście kciuki za Grzesika, ale my wiemy, jaki mamy budżet i nie możemy go za bardzo naciągać, bo moglibyśmy narobić sobie problemów. I z tych problemów po prostu później nie wyjść.
To chyba niesprawiedliwa ocena względem Grzesika. Zaliczył w Warcie trzy naprawdę dobre sezony.
Ale ten ostatni był najlepszy. Doskonale rozumiem, dlaczego poszedł do Radomiaka, bo wiem, co ten mu zaproponował. Pieniądze wskoczyły na naprawdę wysoki poziom, a on musi patrzeć w przyszłość, bo nie ma już dwudziestu lat. To szansa, żeby w końcu zarobić duże pieniądze, odłożyć, zabezpieczyć się, to normalne. Ale nas… Patrzymy na warunki klubu, taki kontrakt mógłby nas zrujnować.
Grzesik: Gdybym opierał się na stereotypach, nie poszedłbym do Radomiaka
Jaka kwota za Szulczka by was zadowoliła, gdyby ktoś chciał go podkupić?
Na dzień dzisiejszy powiemy, że nie ma takiej kwoty.
I tak już zostanie?
Wszystko jest kwestią tego, ile ktoś zaproponuje. Wiadomo, że nikt stąd nie chce Dawida Szulczka puścić i dziś trudno wyobrazić sobie bez niego nasz klub, ale musimy patrzeć w przyszłość. Możemy marzyć o Szulczku jako trenerze na lata, ale podobna historia miała być z trenerem Tworkiem…
Musimy szukać kogoś, kto nam tę lukę w niedalekiej lub dalekiej przyszłości zapełni.
Macie listę trenerów, którzy potencjalnie mogliby wejść do Warty?
Tworzymy ją, mocno nad nią pracujemy. Bardzo podobnie działa Raków, który od wielu lat chce być zabezpieczony na wypadek odejścia pierwszego trenera. To chyba normalne.
Niektórzy twierdzą, że to kopanie dołków.
Tak samo zawodnik mógłby się obrazić za to, że robimy rankingi piłkarzy na jego pozycję, którzy mogliby go ewentualnie zastąpić. Nikt przecież nie szuka trenera na siłę. Po prostu nie chcemy obudzić się z ręką w nocniku i powiedzieć nagle: „To co teraz, kto jest wolny?”.
Obserwujesz warsztat Szulczka i to faktycznie trenerski magik?
Magik? Ładne słowo. Myślę, że to trener, który bardzo mocno stąpa po ziemi i jest w stanie wyciągnąć maksimum z każdego obszaru swojego działania. Wszystko musi być u niego poukładane, wszystko ma swoje miejsce, dzięki temu na samym końcu Dawid Szymonowicz odpala i staje się świetnym obrońcą. Trener dba o drobne rzeczy. Boisko musi być topowe. Nie może znaleźć się na nim żadna dziurka, bo przez to któryś z chłopaków źle stanie i złapie kontuzję. Gdy widzi dziurę, to sam bierze ziarno, zasypuje, żeby za dwa tygodnie murawa była idealna.
Mówisz o sytuacji, która się zdarzyła?
Nie, o hipotetycznej. Chcę wam powiedzieć, że dla trenera Szulczka nie ma czegoś takiego jak mała i nieistotna rzecz. Wszystko musi być na tip-top, bo dzięki temu z każdego zawodnika może wyciągnąć maksa, ukryć jego wady w meczu, wie jak to zrobić.
W Poznaniu był już trener, który chciał mieć wszystko na tip-top, nawet wysyłał przed meczem asystenta do Gliwic, żeby zmierzył szafki w szatni…
Aż tak to nie…
Pomiędzy perfekcjonizmem a wariactwem jest cienka linia, przekonał się o tym Adam Nawałka.
Szulczek czuje tę granicę. Był wieloletnim asystentem u przeróżnych trenerów, świetnie przygotowanych merytorycznie, ale też działających jak im nos podpowie w typie Marka Koniarka, i to mu pomaga. Potrafił od nich dużo wyciągać. Poza tym to człowiek, który cały czas się uczy. Nie ma tak, że wszystko wie najlepiej. Uwielbia rozmawiać z różnymi ludźmi, czerpie od nich wiedzę. Mam nadzieję, że się nie zepsuje, cały czas będzie blisko granicy i jednocześnie jej nie przekroczy, nie pojedzie mierzyć szafek.
Widać, kiedy jakiś zawodnik nie spełnia jego oczekiwań?
Widać, ale nie widzą tego sami zawodnicy. Nawet jeśli kogoś nie chce, to nie pokaże mu tego w trakcie sezonu, kiedy może mu się jeszcze przydać i nie ma czasu na żadne wymiany. Ma swoje zdanie, ale nie zawsze daje po sobie tego poznać.
Nie pali piłkarzy.
Zawodnik się nie dowie. Będzie niezadowolony, że mniej gra, ale nie odczuje, że trener go nie chce.
Dlaczego nie zostałeś asystentem Dawida Szulczka w Wigrach Suwałki?
Rzeczywiście wyszedł z taką propozycją. Bardzo chciał, żebym trochę jeszcze pograł, ale przede wszystkim pomógł mu w sztabie. II liga była już dla mnie za szybka i pewnie skupiłbym się bardziej na roli asystenta. Co poszło nie tak? Ja już nie chciałem tam jechać. Miałem w głowie powrót do Krakowa, z którego pochodzę. Wyjazd do Suwałk… Nie wiem, czy ten temat był do przeskoczenia ze względów finansowych.
Ceniłeś się.
Nawet nie chodzi o to. Jeśli miałbym jechać z Krakowa do Suwałk, to fajnie byłoby, gdybym do tego nie dokładał. A jeśli miałbym dokładać… Sorry, nie było mi to potrzebne.
Co dla człowieka, który działa już pełnoetatowo na rynku transferowym, jest w nim najbardziej irytujące?
To, że ładuję telefon trzy razy w ciągu dnia. Pojawiają się menedżerowie, którzy wrzucają mi na jeden dzień sześć-siedem nazwisk. Często mam wrażenie, że sami nie wiedzą, kogo chcą mi sprzedać.
Ci polscy czy ci zagraniczni?
Głównie zagraniczni, polscy czasem też. Mniejsi agenci próbują czasem za wszelką cenę. Mają zawodnika, który jako tako wyglądał w III lidze. Wydzwaniają, próbują cię zmusić, byś go wziął, żebyś powiedział w pewnym momencie: „dobra, wezmę go dla świętego spokoju”.
Ale nie powiesz, bo przecież oglądasz chłopaka i widzisz, że on się po prostu nie nadaje. To mnie wkurza. O reszcie się nie wypowiem. Generalnie mam jasny pomysł na to, jak chcę działać: mieć przygotowane transfery trzy-cztery miesiące przed startem okna. Da się tak pracować.
Utarło się, że ludzie pracujący przy transferach nie mogą mieć urlopu, bo trzeba ciągle działać. Patrzę na Łukasza Masłowskiego, który co chwilę gdzieś podróżuje. Ostatnio pojechał na mistrzostwa Europy U-19, ma na to czas w oknie transferowym. Wiecie dlaczego? Bo pewne rzeczy zrobił już dużo, dużo wcześniej.
Chciałbym wypracować taki model działania i trzymać się go. Pracować najintensywniej, gdy sezon się zacznie, utrzymywać tempo do końca rundy, a potem płynnie wchodzić w okno. W polskiej lidze największy ruch jest właśnie teraz. Codziennie dostaje tylu zawodników, że, nie wiem, menedżerowie też wcześniej w ogóle nie pracowali? Tak się nie da. Nie zaplanujesz pewnych rzeczy działając w ten sposób.
Wrzucasz menedżerów na czarną listę?
Nie mam czegoś takiego.
Ale jak ci wysyłają po sześć nazwisk…
Sami byście nie brali ich na poważnie. Sprawdzisz, kogo podsyłają, ale siłą rzeczy na liście priorytetów spadają niżej.
Sprawdzasz wszystkich?
Sprawdzam. Staram się. Może dlatego, że jestem nowy w środowisku. Słyszy się, że w obcokrajowcach jest jakość przy dobrej cenie. W ostatnich latach komentowałem mecze II ligi, gdzie, uważam, jest wielu zawodników, których można wyciągnąć za dobre pieniądze, jeśli zainteresuje się nimi odpowiednio wcześniej. Polak z II czy I ligi nie musi być droższy od obcokrajowca, jeśli tylko znasz ten rynek.
Polskie kluby często uderzają do ligowej gwiazdy i są zdziwione, że ta się ceni.
Jesteśmy w stanie wyciągać takich chłopaków, ale musimy oglądać ich dużo wcześniej. I jestem przekonany, że będą błyszczeć w Ekstraklasie.
Jak istotna jest dla ciebie obserwacja na żywo?
Bardzo istotna. Muszę zobaczyć piłkarza na żywo. Korzystamy z WyScouta, ale na WyScoucie nie ocenię tego, jak bramkarz komunikuje się z linią obrony, co jest naprawdę ważne. Skomentowałem na żywo wiele meczów i zastanawiałem się kiedyś, jak to jest komentować z dziupli, nie czując atmosfery, nie widząc pewnych zachowań. A co dopiero skauting? Obserwacja przy monitorze to może połowa roboty.
To ciekawe, bo w klubie macie wyłącznie skautów sprzed komputera.
Nie wyłącznie, ale tak działamy.
Przewidujesz tu zmiany?
Jeśli byłbym za to odpowiedzialny, to pewnie chciałbym rozwinąć skauting na żywo. To byłoby, powiedzmy, moje marzenie.
Ogranicza was kasa?
Kasa. Chociaż ja akurat będę jeździł na mecze. Zastanawiam się cały czas, czy nie połączyć tego z komentowaniem II ligi. Nie dlatego, że chcę sobie zarobić i jeździć po innych spotkaniach, gdy gra moja drużyna, bo umówmy się: to nie są pieniądze, z których można nie wiadomo jak żyć. Myślę bardziej o tym, że skorzystać może Warta. Raz w tygodniu miałbym obejrzany mecz, przeważnie tych lepszych drużyn, i wykonane szerokie analizy.
Nie możesz tego robić bez komentowania? Analizować i jeździć?
Jestem w stanie i nawet nie chciałbym łączyć tych rzeczy, bo to ciągnięcie dwóch strok za ogon. Ale jak popatrzymy na budżet, musisz zapłacić za hotel, paliwo…
Płaciłaby telewizja.
Klubu nic by to nie kosztowało. Głośno teraz myślę. Zastanawiamy się. Przypuszczam, że finalnie do tego nie dojdzie.
Aż tak polubiłeś komentowanie?
Czy polubiłem? Jak przychodziłem do Warty, byłem jeszcze wpisany na trzy mecze II ligi. Zapytałem, czy mam z tego zrezygnować, bo dla mnie to nie jest żaden problem, chcę się jak najlepiej odnaleźć w Warcie, a nie w telewizji, gdzie znalazłem się przez przypadek.
Dzięki niej wcześniej ludzie o mnie nie zapomnieli. Nie byłem jak piłkarz, który po karierze schodzi na dalszy plan i musi budować swoje nazwisko od nowa, gdy chce wrócić do piłki. Przykładem jest Paweł Strąk. Zniknął, nigdzie go nie ma, ostatnio zaczął robić kurs trenerski A+B, ten słynny z Peszką, Majewskim, „Milowym”. Znajomi wysyłali mi zdjęcia i pytali:
– Rafał, a kto to jest ten wysoki na kursie?
– Paweł Strąk.
– To on jeszcze żyje?!
Telewizja pozwoliła mi być na powierzchni. Warta powiedziała: dokończ sobie to, co miałeś zaplanowane, jeśli tylko nie koliduje ci to z naszymi meczami. Pożegnałem się z telewizją. Uznałem, że nie ma sensu łączyć tych dwóch rzeczy. Ale ostatnio w naszym dziale zaczynamy o tym rozmawiać. Z drugiej strony ktoś może się przyczepić: albo pracujesz tu, albo tam. Chcę się poświęcić dla Warty.
Miałeś okazje spojrzeć na naszą pracę od drugiej strony. Jak zmieniła się twoja perspektywa?
Zrozumiałem dziennikarzy. Piłkarz nie ma dobrego nastawienia do człowieka, który go krytykuje, nawet gdy robi to w delikatny sposób. Zwykle staje okoniem i myśli sobie: „co ty mówisz, jesteś tylko dziennikarzem”. Poznałem większość dziennikarzy, którzy mnie kiedyś oceniali. Nie miałem o nich dobrego zdania i totalnie je zmieniłem. Normalni ludzie, którzy kochają, co robią i mają prawo spojrzeć na coś zupełnie inaczej.
Dario Vizinger, wasz najważniejszy do tej pory nabytek, nie był przez ciebie obserwowany na żywo.
Nie miałem okazji, lecz to temat grany w Warcie przez półtora roku. Widziałem, jaka jest narracja wokół tego zawodnika. Wszyscy go chcieli. Po prostu wszyscy. Rzeczywiście to chłopak o dużym potencjale.
Do kogo możesz go porównać?
„Zrelu” się rehabilituje, więc Vizinger zagrał teraz z Constantą, mistrzem Rumunii, na dziewiątce. Ale to nie jest taka typowa dziewiątka. Po dwudziestu minutach mówię: kurde, nie istnieje. Ale potem odnalazł się. Dał świetną piłkę Saviciowi, taką wcinkę za obrońcę w szesnastkę. To idealny człowiek do funkcjonowania pod Zrelakiem, ma świetny timing, znajduje przestrzenie, wbiega, odwraca się z piłką, zagrywa nieszablonowo. Do kogo mogę go porównać? W ostatnim czasie w Warcie nie było piłkarza o takiej charakterystyce. To pozycja dziewięć i pół. Podwieszony napastnik, wbiegający za linię.
Długo o niego zabiegaliście.
Tak, wspomniane półtora roku. Rzeczywiście długo. Z kolei Kacper Przybyłko to transfer przyszłościowy, może się okazać, że nas wszystkich pozytywnie zaskoczy. Dla mnie to nie jest już junior. Można wrzucić go już do pełnoprawnej roboty w Ekstraklasie, może szybko robić postępy.
Jeśli chodzi o listę trenerów, chcesz znaleźć kogoś w niższych ligach czy weryfikujesz też trenerów z karuzeli?
Sprawdzamy nieoczywiste nazwiska. Gdyby w Warcie nie było trenera Szulczka, to fajnie byłoby ściągnąć trenera Papszuna, ale może być ciężko. Szukamy więc po niższych ligach. Spoglądamy też w stronę asystentów z Ekstraklasy. W Jagiellonii jest Adrian Siemieniec, w Rakowie Dawid Szwarga, w Koronie Kamil Kuzera. Pole manewru wydaje się być spore. W ogóle zmienia się pokolenie trenerów. Praca szkoleniowca staje się dla nich całym życiem, oddychają piłką dwadzieścia cztery godziny na dobę. Widzę, jak żyje Dawid Szulczek. Przychodzi na 6:30, siedzi do 17, jedzie do domu na godzinę, wraca… Jego asystenci podobnie funkcjonują.
To zdrowe?
Wiem, że trener potrafi zadbać o równowagę między życiem zawodowym i rodzinnym.
Przemęczony człowiek różne rzeczy robi.
Dobrze jest, jak trenerzy mają w sobie czutkę, kiedy muszą odpocząć. Z drugiej strony jeśli dziś w piłce nie zaangażujesz się, nie będziesz nią żył, to ona cię wypluje, bo nie będziesz przygotowany w wielu aspektach. Większość młodych trenerów funkcjonuje już w ten sposób. Są pasjonatami, widzą siebie w tej roli, dokształcają się. Widzę dwa nazwiska, które mogą wkrótce zaistnieć jako jedynka: Maciej Kędziorek z Lecha i przede wszystkim Robert Kolendowicz z Pogoni.
Masz nieograniczone środki, by wyciągnąć do Warty jednego zawodnika z Ekstraklasy. Na kogo stawiasz?
Zoran Arsenić.
To nas zaskoczyłeś.
Dlaczego? Wolelibyście kogoś ofensywnego?
To raczej piłkarz, który wyjątkowo pasuje do systemu Rakowa, ale wcześniej w Jagiellonii czy Wiśle był jednym z wielu.
Urósł u trenera Papszuna, ale ma profil, który idealnie by u nas pasował. Jesteśmy klubem, który musi budować swoją pozycję od obrony. Straciliśmy względnie niewiele bramek, nie mając kotów w obronie. Jak dostalibyśmy jednego kota, a Arsenić to dla mnie absolutnie kot, jeden z najlepszych defensorów w lidze, to poziom naszej gry obronnej byłby jeszcze wyższy.
Zdarza się wam usłyszeć od jakiegoś piłkarza, że nie chce przyjść, bo jesteście Wartą Poznań?
Często to do nas w ogóle nie dociera, bo rozgrywa się na poziomie agentów. „Do Warty? Nie no, gdzie…”. Pewnie dla wielu nie jesteśmy pierwszym wyborem, ale Warcie udało się już zbudować markę klubu, w którym można się odbudować albo zaistnieć w Ekstraklasie. Mamy długofalowy plan na to, żeby umacniać swoją pozycję. Być może za trzy lata będziemy w innym miejscu i wtedy będziemy jeszcze bardziej atrakcyjni.
Warta zawsze będzie niszowa?
Nieeeee, myślę, że nie. Ogólnie w polskiej piłce będzie coraz mniej niszowych klubów, które wskakują na jeden-dwa sezony i szybko znikają. Raz, że pompowane są duże pieniądze, dwa, pojawia się coraz więcej kompetentnych ludzi w kadrach zarządzających. Może jeszcze tego aż tak bardzo nie widać, ale budujemy krok po kroku coś, co jest fajne i za parę lat powiemy sobie, że gonimy chociażby Bundesligę. Pamiętam, jak mówiło się parę lat temu o Hoffenheim, że to sztuczny twór, który zaraz zniknie. Zbudowali klub, który naprawdę jest stabilny i wiarygodny.
Mieli atut w postaci niezwykle bogatego właściciela.
Okej, my też musimy na to poczekać. Ale widzę też, jaki jest plan Warty, jaki mają pomysł ludzie zatrudnieni w administracji. Jeśli wszystko się uda, Warta zyska mocne fundamenty i przestanie być niszowym klubem. Wierzę w to głęboko. I w to, że zbuduje stałą publikę, trochę taką jak w koszykówce, siatkówce czy piłce ręcznej, gdzie ludzie przychodzą po to, by się dobrze bawić i fajnie spędzić czas, wspierając swoją drużynę.
ROZMAWIALI JAKUB BIAŁEK I JAN MAZUREK
Czytaj więcej o polskiej piłce:
- Piłka seniorska szybko kasuje dryblerów. Słyszysz „podaj, nie kiwaj” i grasz bezpieczniej
- Nawrocik: Depresja to ból, mrok i pasożyt. Myślałem tylko o końcu
- Gotowa bardziej niż rok temu. Jak Pogoń wyciąga mityczne wnioski
- Porzućcie wszelką nadzieję. Jak Cracovia pozbawia kibiców złudzeń
Fot. Newspix/Warta Poznań