Pogoń trzeci raz z rzędu awansowała do europejskich pucharów, czego nie osiągnęła nigdy wcześniej, ale w Szczecinie nastroje trochę jak po sławnej porażce z Olimpią Elbląg. Jedno, wielkie… no, niezadowolenie.
Po pierwsze, niezadowoleni są kibice, chociaż tutaj pewnie trzeba zacytować Radosława Janukiewicza dosłownie – są wkurwieni.
Pogoń – racja kibiców
Czym?
Przede wszystkim cenami karnetów na rundę jesienną i trudno im się dziwić. Na początek można porównać oferty choćby z Legią Warszawa, ot, wejście dla dzieci – na Łazienkowską 3 na wszystkie mecze w sezonie kosztuje 119 złotych, a na Twardowskiego tylko za pierwszą część rozgrywek – 189. Nie, to nie pomyłka. W Szczecinie więcej należy zapłacić za jesień niż w stolicy za cały rok.
Legia imponuje ofertą karnetów. Szczególnie podoba mi się oferta dotycząca najmłodszych. Inwestują w przyszłość 💪
Rodzice szczecińskich dzieci zapłacą za oglądanie Pogoni 189 zł za rundę jesienną.
Warszawscy rodzice zapłacą 119 zł za obecność na WSZYSTKICH meczach.
Detale 😏 pic.twitter.com/s721lp165J
— Maciek Sobczak (@M_Sobczak90) June 21, 2023
Użytkownik Twittera o nicku „STATSGOAL” zebrał wszystkie ceny karnetów i szefowie Portowców oczekują zdecydowanie najwięcej w Ekstraklasie, np. nowi nabywcy abonamentów na spotkania granatowo-bordowych muszą wydać przynajmniej 792 złote, na Legię – 469, a na Lecha Poznań – 450. A przecież w największym mieście Pomorza Zachodniego wcale nie zarabia się więcej niż w Warszawie czy Poznaniu. Według badań Głównego Urzędu Statystycznego przeciętny pracownik sektora przedsiębiorstw w Szczecinie w styczniu 2023 dostawał 7139 złotych brutto, w Warszawie – 8395, a w Poznaniu – 7677.
Ceny karnetów dla nowych karnetowiczów klubów @_Ekstraklasa_ na sezon 2023/2024: pic.twitter.com/7vO72NYo1Q
— STATSGOAL (@StatsGoal) June 26, 2023
Nie sposób uznać, że władze Pogoni wyszły naprzeciw sytuacji ekonomicznej swoich fanów i łatwo zgodzić się z opinią, że kibice zostali potraktowani jak bankomaty, co w połączeniu z publicznym przyznaniem się do trudnej sytuacji finansowej Portowców prowadzi do jednego wniosku – mają zapłacić za błędy działaczy w zarządzaniu.
Nie podoba im się to. O dziwo…
Awans do drugiej dziesiątki rankingu UEFA. O co gramy w sezonie pucharowym?
Prawda o sytuacji finansowej
Tę złość potęgują inne aspekty – jak brak sponsora głównego od zakończenia współpracy z Grupą Azoty, słaby marketing, zamknięcie fan shopu na rogu Wojska Polskiego i Jagiellońskiej czy brak podania personaliów nowych akcjonariuszy – oraz świadomość, że pewnie ich głos i tak się nie liczy. A niełatwo o inne wrażenie po pamiętnej odpowiedzi prezesa Jarosława Mroczka na pytanie kibica o transfery na portalu pogonsportnet.pl: – Boże chroń nas od tak wybitnych ekspertów.
Nie brzmi jak otwartość na społeczność, którą powinno się współtworzyć, prawda?
Jako otwartość można odebrać oficjalne mówienie o ograniczeniach finansowych granatowo-bordowych.
– Nie wiemy, czy będzie nas stać na wzmocnienia, bo sytuacja finansowa jest trudna. Nie chcemy brnąć w pożyczanie pieniędzy tylko dlatego, aby wyglądać coraz lepiej – powiedział Mroczek w rozmowie z TVP Sport na początku czerwca.
– Na dzisiaj pewnego poziomu nie przeskoczymy. Mamy taką drużynę, że dalej będziemy walczyć o puchary, ale nie mamy środków, by nagle przestawić wajchę – wtórował mu na naszych łamach szef pionu sportowego Dariusz Adamczuk.
Adamczuk: Ciężko będzie wejść do fazy grupowej europejskich pucharów
Tyle że akurat ta otwartość nie spotkała się ze zrozumieniem, a zdusiła nadzieje na dalszy progres i wręcz spowodowała strach przed jutrem. Obawę, że Pogoń, zamiast gonić rywali z Częstochowy, Warszawy i Poznania, podzieli los Jagiellonii Białystok, która kilka lat temu biła się o mistrzostwo kraju z Legią, a dzisiaj stała się średniakiem bijącym się z własnym miastem o stadion. Albo Lechii Gdańsk, która rok po zajęciu czwartej pozycji zleciała z Ekstraklasy. W Szczecinie zapanował pesymizm, jakby Portowcy cudem utrzymali się w lidze, a nie stracili podium w dużej mierze za sprawą niekompetencji Daniela Stefańskiego na VAR-ze. Że teraz to już będzie tylko coraz gorzej. Czasy to były kiedyś, już nie ma czasów, a wszystko, co robią władze klubu, na pewno należy obśmiać i skrytykować.
Niesłusznie.
ZAKŁAD BEZ RYZYKA 100% DO 300 ZŁOTYCH W FUKSIARZU
Pogoń – racja władz
Z tego powodu niezadowoleni są szefowie Pogoni, choć może precyzyjniejsze będzie stwierdzenie, że mogą czuć się niedocenieni.
Portowcy trzy razy z rzędu awansowali do europejskich pucharów, pierwszy raz w historii wygrali w nich mecz i awansowali do następnej rundy, sprzedali piłkarzy za dobre 20 baniek euro, od trzech lat niemal co zgrupowanie wysyłają zawodników na reprezentację Polski (Kacper Kozłowski, Sebastian Kowalczyk, Kamil Grosicki, Mateusz Łęgowski, a gościnnie na obozie dla młodych z ligi u Fernando Santosa pojawił się Marcel Wędrychowski).
Słowem – sportowo doskoczyli do czołówki. W ostatnich trzech sezonach więcej punktów w Ekstraklasie zdobył wyłącznie Raków Częstochowa (za 90minut.pl) i nie, nie da się tego wsadzić do gabloty, ale warto zauważyć, że faktycznie Pogoń utrzymuje się w górze tabeli. Nie była w stanie przeskoczyć trzeciej pozycji, natomiast i tak zaliczyła gigantyczny progres względem tego, co było nie tylko po awansie w 2012 roku, lecz po prostu od lat 90. (z jednym wyjątkiem, kiedy pieniądze tureckiego biznesmena Sabriego Bekdasa dały wicemistrzostwo).
Do tego stadion z infrastrukturą i posklejanie budżetu bez partnera głównego. Nie ma sensu tego podważać, a to przecież – mimo wymienionych wyżej błędów – zasługa władz, czyli m.in. Mroczka i Adamczuka. Nie wszystko toczy się idealnie, aczkolwiek faktycznie toczy do przodu. Można mieć zastrzeżenia do tempa, nie do kierunku.
– Gdyby nie ta wykonana praca, bylibyśmy bardzo średnim klubem z bardzo średnim budżetem, a jesteśmy ścisłą czołówką ligi, jednak z najniższym sportowym budżetem w TOP 4 – ponownie Adamczuk w naszej rozmowie.
Nie można mu odmówić racji.
Nie wszystko źle
Tymczasem ostatnio czasem można odnieść wrażenie, że zaczyna dominować inna narracja – wszystko osiągnięto wbrew nim, a nie dzięki. A przecież trudno zarzucić Adamczukowi, że nie reaguje na to, co się dzieje na boisku. Zimą sprowadzono Linusa Wahlqvista (ponadprzeciętny prawy obrońca w skali Ekstraklasy), Leonardo Koutrisa (czołowy lewy obrońca ligi) i Danijela Loncara (najgorsze wejście z tych trzech), bo był problem w defensywie. Do tego znaleziono miejsce pracy już niepotrzebnym Kamilowi Drygasowi, Jakubowi Bartkowskiemu oraz Luisowi Macie. Latem wykorzystano okazję i sprzedano Damiana Dąbrowskiego, który ewidentnie nie pasował do tempa gry oczekiwanego przez Jensa Gustafssona i błyskawicznie zastąpiono go Joao Gamboą, bardziej pasującym do profilu wymaganego przez szwedzkiego szkoleniowca. Trwają poszukiwania napastnika, jeden zachował się jak dzieciak i w ostatniej chwili nie wsiadł do samolotu do Polski. Takie rzeczy się zdarzają, po prostu padło na Pogoń.
Nie, nie udało się zatrzymać Pontusa Almqvista, ale trudno przebić ofertę zespołu z Serie A (w Lecce Szwed dostanie kilkukrotnie większą pensję). W zasadzie samo sprowadzenie atakującego było sukcesem, bo kilka miesięcy wcześniej nawet nie chciał patrzeć na Ekstraklasę. Może i z powodu kłopotów zdrowotnych nie pokazał pełni umiejętności, ale trudno polemizować z tym, że je faktycznie miał.
Krytykowanie Adamczuka za to, że 24-latek nie chciał zostać w Polsce, to absurdalny zarzut.
Równie niedorzeczne są głosy wyśmiewające podpisanie umowy z 31-letnim Wojciechem Lisowskim, stoperem z trzecioligowych rezerw. Miejscowy zawodnik, pochodzący z oddalonego od Szczecina o 60 kilometrów Chociwla, przez poprzednie dwa sezony był podporą drugiej drużyny, absolutnie czołowym graczem ekipy, która biła się o awans na trzeci szczebel z Olimpią Grudziądz. Ma być czwartym środkowym obrońcą, ubezpieczeniem dla Loncara, Benedikta Zecha i Mariusza Malca, nie żadnym zbawicielem i nowym „Ministrem Obrony Narodowej”. W sytuacji finansowej klubu to dobre rozwiązanie – ktoś sprawdzony, kto zapracował na szansę i jednocześnie tani, dzięki czemu nie trzeba wydawać pieniędzy, których brakuje.
Nieznośna atmosfera
Właśnie, sytuacja finansowa Pogoni. Z jednej strony słuszne są zarzuty, że ciągle coś. Albo brak stadionu, albo koronawirus, albo wojna na Ukrainie, albo nowy stadion i podwyżki cen energii. To prawda, że część z tych kłopotów dotyka wszystkich w lidze i również od tego są władze, by się przygotować na różne scenariusze, co w Szczecinie przynajmniej w jakimś stopniu zawiodło. Ale z drugiej trudno mieć pretensje do działaczy, że skoro „mleko się wylało”, nie chcą żyć na kredyt.
– Musimy zachować żelazną dyscyplinę. Jeżeli uda się przy okazji zrobić taki sam, albo lepszy wynik, to będziemy szczęśliwi – mówił Mroczek.
Takich deklaracji nie chce słyszeć kibic, ale… można zrozumieć postawę szefostwa, które albo pamięta zaplecze Ekstraklasy (jak prezes), albo nawet czwartą ligę (jak Adamczuk).
– Najważniejsza jest stabilizacja klubu. Zawodnicy otrzymują i mają otrzymywać pieniądze na czas – znów Mroczek.
Biorąc pod uwagę drogę Lechii Gdańsk czy Wisły Kraków – czy można to traktować jako wadę?
Dlatego nie ma jednej prawdy o sytuacji Pogoni i skuteczność jej szefostwa. Swoje racje mają i kibice, i ludzie w klubie, jak choćby ostatnio rzecznik prasowy Krzysztof Ufland, który zabrał głos za pośrednictwem pogonsportnet.pl i słusznie określił atmosferę jako „nieznośną”. Pewnie najbliższa rzeczywistości byłaby parafraza stwierdzenia poprzednika Gustafssona – Kosty Runjaica – o grze drużyny. W tym wypadku pasuje podsumowanie, że z efektywnością działaczy Portowców ani nie jest tak źle, jak wydaje się niektórym kibicom, ani nie jest tak dobrze, jak zdają się myśleć same władze.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- „Jestem Georgina”. Wielki Kryzys w Cannes, selfie nad salami i wakacje [CZĘŚĆ 3]
- Szwarga: Wywracanie wszystkiego do góry nogami byłoby głupotą || Raport z Arłamowa
- Bieda i rozczarowanie. Co transfer Tonalego mówi o Serie A
foto. Newspix