Reklama

Hymn Górniak i baty od gospodarzy. Polacy zaczynają mundial w 2002 roku.

redakcja

Autor:redakcja

04 czerwca 2015, 11:56 • 2 min czytania 0 komentarzy

Jedziemy po złoto. Z takim założeniem Polacy pojechali na mistrzostwa świata w Korei i Japonii. Kadra Jerzego Engela była gloryfikowana do granic możliwości, a jego piłkarze traktowani jak bohaterowie, zanim jeszcze wybiegli na azjatyckie boiska. Balonik napompowany był do horrendalnych rozmiarów, chociaż w rzeczywistości nie było twardych przesłanek, że biało-czerwoni mają szansę ugrać coś więcej, niż wyjście z grupy. Przygoda rozpoczęła się równo trzynaście lat temu, meczem z Koreą Południową.

Hymn Górniak i baty od gospodarzy. Polacy zaczynają mundial w 2002 roku.

Z perspektywy teraźniejszości trudno podzielać entuzjazm, który wówczas rozsadzał społeczeństwo. W grupie trafiliśmy na jednego z gospodarzy mundialu, Portugalię z wieloma znakomitymi nazwiskami i nieobliczalne Stany Zjednoczone. „Koreę pukniemy, hamburgery pukniemy, a z Portugalią powalczymy” – mówiło się. Zaczęło się od brutalnego 0:2. A nie, przepraszamy. Zaczęło się od hymnu w wykonaniu Edyty Górniak, którego interpretację a’la „zawodzenie w murzyńskiej knajpie” wspomina się do dziś. Posłuchajmy.

Z Koreą przegraliśmy 0:2, chociaż równie dobrze mogło być 0:4 albo i 0:5. W przeciwieństwie do naszych oni biegali, walczyli i kapitalnie wykonywali założenia taktyczne Guusa Hiddinka. Dwie bramki przewagi to był naprawdę najniższy wymiar kary. Przyznajmy – Polacy wystartowali nieźle, ale mniej więcej po piętnastu minutach zaczęło brakować im tlenu. Nieprawdopodobne, ale nasi przegrywali większość pojedynków główkowych z gośćmi na ogół o głowę niższymi.

Gwiazda, czyli Emmanuel Olisadebe, zgasła równo z pierwszym gwizdkiem. W niczym nie przypominał Emsiego, którego znaliśmy z eliminacji. Tomasz Wałdoch, kapitan Schalke, popełniał  z kolei dramatyczne błędy w obronie. Już wtedy zaczęła się nagonka na Engela i wytykanie mu nie postawienia na Jacka Zielińskiego. Polacy się nie skompromitowali, bo 0:2 to nie deklasacja, ale na pewno odebrali kibicom słuszny kawał nadziei. Przed drugim meczem z Portugalią, gdzie z przodu biegał Pauleta, na skrzydle Luis Figo, a w środku pola Rui Costa, byliśmy w sytuacji niemal beznadziejnej.

Reklama

I pamiętne słowa Michała Listkiewicza, które przeszły do historii. – Nie przejmujemy się. Przecież mamy tyle samo punktów co Francja i inne sławne drużyny. 

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...