Reklama

Głośno i z klasą. Tak Ruch Chorzów wrócił do Ekstraklasy [REPORTAŻ]

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

04 czerwca 2023, 11:40 • 10 min czytania 101 komentarzy

Lipiec 2019 roku. Pracownicy Ruchu Chorzów mają dość i strajkują, a piłkarze w ramach solidarności z nimi odmawiają treningów. Nie wiadomo, czy drużyna wystartuje w III lidze. Ostatecznie kilka tygodni później wystartowała, ale dopiero od 3. kolejki.

Głośno i z klasą. Tak Ruch Chorzów wrócił do Ekstraklasy [REPORTAŻ]

Czerwiec 2023. Ruch Chorzów wywalczył trzeci awans z rzędu i po zaledwie sześciu latach przerwy wrócił do Ekstraklasy. Kibice podchodzą do prezesa Seweryna Siemianowskiego i pytają, czy mogą sobie zrobić zdjęcie z cudotwórcą.

Ruch Chorzów awansował do Ekstraklasy [REPORTAŻ]

Wszystko w swoich rękach

Piszemy o “zaledwie sześciu latach”, bo tak trzeba określić przypadek klubu, który zanim rozpoczął proces odbudowy, zaliczył trzy kolejne spadki i niewiele brakowało, a przestałby istnieć w dotychczasowej formie. Tempo odbudowy “Niebieskich” jest niesamowite, zwłaszcza że to jeden z niewielu przypadków, gdy cały czas mówimy o jednej spółce, która nie odcięła się od starych długów. Tym bardziej ta historia budzi podziw.

Zwroty akcji mieliśmy do samego końca. Tydzień temu przez jeden dzień przy Cichej mogli mieć poczucie, że zaprzepaścili niepowtarzalną szansę na bezpośredni awans. Ruch w ostatniej minucie poległ z GKS-em Katowice, a trener Jarosław Skrobacz przyznawał, że nie poznawał swojego zespołu, który grał w sposób “nieprawdopodobnie zły pod względem taktycznym”, jakby zapomniał wszystkich ustaleń i wyuczonych schematów. Potem jednak Wisła Kraków pokpiła sprawę jeszcze bardziej, przegrała u siebie z Zagłębiem Sosnowiec i wrócono do punktu wyjścia. Chorzowianie mieli wszystko w swoich rękach. Możliwych kombinacji było multum, ale ta najważniejsza była prosta: wygrana z GKS-em Tychy pozwala świętować awans bez oglądania się na innych.

Reklama

Kibice i policjanci na luzie

Atmosferę czegoś wyjątkowego, również pod względem logistycznym, czuło się od początku. Klubowi nie udało się zorganizować transportu zbiorowego dla kibiców, więc docierali oni do Gliwic na własną rękę. Wielu, jeśli nie większość, wybrało pociąg. Postronni pasażerowie pociągu relacji Katowice-Gliwice przez chwilę musieli być skonsternowani, gdy po drodze jakby nigdy nic dosiadały się oddziały policji z kominiarkami, tarczami, pałkami i całym sprzętem.

Jak na takie okoliczności, było jednak bardzo spokojnie. Kibice najczęściej tworzyli kilkunasto- lub kilkudziesięcioosobowe grupki. Te wysiadające na peronach w drodze na stadion eskortowało po paru funkcjonariuszy. Nie wyczuwało się wzajemnej wrogości. Padło żartobliwe “Wodzu, prowadź!” i jeden z policjantów stanął na czele tego pochodu. Zdarzały się nawet wzajemne żarty i podrywanie dziewczyn idących drugą stroną ulicy. Śpiewano “Hej, Katowice, najlepsi Ruchu kibice!” i tym podobne. Po drodze wybuchła jedna petarda. I tyle.

Stadion przy Okrzei pół godziny przed meczem został już praktycznie zapełniony. Był czas na przećwiczenie dopingu.

Niebieski dym i ogień

W sektorach wzdłuż boiska naprawdę nie dało się znaleźć wolnego miejsca. Ktoś nawet zdążył się pokłócić z innym gościem, który stał w jego miejscu, zamiast dwa rzędy wyżej. Zaczęło się wyzywanie od pikników. Takie tam stadionowe sprzeczki.

Mecz zaczął się z drobnym opóźnieniem, bo stadion został zadymiony na niebiesko. Wizualnie fajny efekt, dla nosa trochę gorszy (smród jak ze spalonego grilla). Jeśli robić takie akcje, to najlepiej właśnie przy wyjściu zawodników, jeszcze przed pierwszym gwizdkiem.

Reklama

Doping kibiców Ruchu? Klasa. Praktycznie cały czas, głośno i z zaangażowaniem. A przy tym praktycznie bez bluzgów, skupiający się na sobie, a nie na obrażaniu rywali i podważaniu cnót ich matek. Dzieciom nie trzeba było zatykać uszu. No, chyba że pojedynczy kibic, nawet ten stateczniejszy, nie wytrzymywał, gdy Szymon Kobusiński marnował kolejną sytuację. Wypożyczony z Zagłębia Lubin napastnik już do przerwy mógł mieć hat-tricka.

W trakcie gry race odpalano symbolicznie, ale wystarczyło to, żeby doszło do pożaru. Z perspektywy przeciwnej trybuny wyglądało na to, że ogniem zajęła się jedna z flag, choć podobno chodziło o serpentyny. W każdym razie, przez kilkadziesiąt sekund oglądaliśmy niepokojący widok. Sytuację udało się sprawnie opanować, lecz strach pomyśleć, co by się stało, gdyby podpalona została, zaprezentowana nieco wcześniej, duża sektorówka, pod którą znajdowały się setki osób.

Szaleństwo po golu Szczepana

GKS Tychy – pół żartem, pół serio – walczył już głównie o to, żeby utrzymać prowadzenie w Pro Junior System, dlatego w wyjściowym składzie musiał się znaleźć Natan Dzięgielewski i zagrać przynajmniej 72 minuty (zagrał 76). Nie oznacza to, że goście rozłożyli czerwony dywan. To Kacper Skibicki oddał pierwszy groźny strzał. Po zmianie stron Daniel Rumin uderzył tuż obok słupka, a już przy prowadzeniu gospodarzy rozgrywający setny mecz w chorzowskich barwach Jakub Bielecki zaliczył paradę meczu, odbijając kąśliwy strzał Patryka Mikity w dalszy róg. Takie interwencje są na wagę złota. W tym przypadku dosłownie.

Ruch objął prowadzenie akurat wtedy, gdy GKS miał lepszy fragment. Najpierw Daniel Szczepan został bohatersko zablokowany przez jednego z obrońców. Był rzut rożny, wybitą piłkę zgarnął Tomasz Wójtowicz, w swoim stylu idealnie dośrodkował, a Szczepan nawet nie musiał wyskakiwać, żeby uderzyć głową tak, że Odyjewski skapitulował.

Na trybunach zaczęło się istne szaleństwo.

Przedwczesne wbiegnięcie, łzy i pociąg

Od tego momentu “Niebiescy” chcieli przede wszystkim utrzymać wynik. Wisła Kraków pewnie prowadziła w Łęcznej, więc nie było innej możliwości. Chwilami robiło się nerwowo, co jeszcze spotęgował sędzia, najpierw pokazując Patrykowi Sikorze czerwoną kartkę, a później po analizie VAR zamieniając karę na kartkę żółtą.

Wyczekiwanie na końcowy gwizdek było tak intensywne, że niektórzy z ławki Ruchu podyktowanie rzutu wolnego uznali za zakończenie meczu i przedwcześnie wbiegli na boisko.

Tomasz Wajda odgwizdał koniec po parunastu sekundach i tym razem już bez obaw można było świętować.

Ruch Chorzów w Ekstraklasie.

Co za historia! Scenariusz na filmowy wyciskacz łez. Łzy zresztą z niejednej twarzy poleciały, nawet doświadczonej, co widać pod koniec tego nagrania.

Nikt nie myślał wychodzić ze stadionu. Zaczęło się fetowanie przy każdej z trybun. Piłkarze symbolicznym pociągiem pokazali, że wracają do elity.

Wszyscy chcieli doczekać chwili, w której cały zespół podnosi puchar.

Kilkadziesiąt minut później niektórzy zawodnicy nadal znajdowali się na murawie. Obok nich rodzina, koledzy, znajomi, pojedynczy kibice, dziennikarze. Każdy mógł sobie zrobić zdjęcie z pucharem za zwycięstwo w rozgrywkach. Stał na środku boiska i czekał na chętnych.

Jednym z najbardziej obleganych zawodników był oczywiście bohater dnia Daniel Szczepan. Na rozmowy jednak nie miał ochoty, nawet po życiowym sukcesie. – Po prostu nie lubię – stwierdził krótko. W Ekstraklasie z takim nastawieniem może być trudniej.

“Myśmy się chcieli utrzymać w I lidze”

Najcierpliwiej do fotek i rozmów ustawiał się Tomasz Wójtowicz, po którego wrzutce Szczepan trafił do siatki. Nim uciąłem sobie z nim pogawędkę, wystąpiłem w roli fotografa dla młodego kibica i poczekałem, aż dwie inne grupki obcykają się z młodzieżowym reprezentantem Polski.

Trener Skrobacz po porażce w Katowicach stwierdził, że graliście, jakbyście zapomnieli o wszystkich taktycznych ustaleniach. Dziś jednak nie zapomnieliście, wytrzymaliście presję.

Tak, dziś udowodniliśmy, że możemy być poukładani taktycznie i zdeterminowani – od początku do końca. Udźwignęliśmy to, każdy zapieprzał za drugiego. I to dało efekt.

Czas jednak leciał, GKS zaczął naciskać, na tablicy wyników ciągle 0:0. Miałeś moment zwątpienia?

Nie, nie. Wiadomo, ciążyła na nas presja, ale dziś wszyscy byli tak zmotywowani i pewni tego, że damy radę, że w pewnym momencie decydujący gol musi paść.

Co mówi się w szatni przed tak ważnym meczem?

Powiedzieliśmy sobie, że musimy utrzymać determinację, poziom i tempo ze wcześniejszych spotkań. I jeśli w obronie będziemy skuteczni, to z przodu na pewno coś wpadnie. Wszystko się potwierdziło.

Dociera do ciebie skala tego osiągnięcia? Cztery lata temu przyjeżdżałem na Cichą na protest zdesperowanych pracowników, nie było wiadomo, czy Ruch wystartuje w III lidze…

Dalej to do mnie trochę nie dociera, muszę ochłonąć. Ale wiemy, jak duży sukces osiągnęliśmy i jak jesteśmy wielcy jako drużyna. Praca, którą włożyliśmy sprawiła, że zasłużyliśmy na to, gdzie właśnie się znaleźliśmy.

Kiedy u was w szatni tak na poważnie pojawił się temat awansu?

Naszym celem na początku sezonu było przede wszystkim utrzymanie i sprawdzenie się w nowej lidze. Z biegiem czasu, z kolejki na kolejkę, coraz mocniej do nas docierało, że powalczenie o najwyższe cele jest możliwe, bo jesteśmy mocną drużyną, z charakterem. Ale tak naprawdę poważnie o awansie mówiliśmy dopiero przed kilkoma ostatnimi meczami. Byliśmy świadomi, że jesteśmy bardzo blisko i nie możemy zmarnować tak pięknej okazji. Wywalczyliśmy to, nikt nam tego nie odbierze.

Jakie miałeś oczekiwania, gdy wchodziłeś do pierwszej drużyny?

Gdy byłem w juniorach, chodziłem jeszcze na mecze Ekstraklasy i patrzyłem, jak chłopaki grają – Maciek Sadlok czy “Ecik” Janoszka. Pamiętam Ekstraklasę na trybunach przy Cichej, a teraz jako zawodnik sam do niej z Ruchem wchodzę. Piękne uczucie.

Z innymi klubami Ekstraklasy łączono cię już w poprzednich rundach. Będziesz miał twardy orzech do zgryzienia latem?

Na razie zupełnie o tym nie myślę. Mam ważny kontrakt z Ruchem i teraz skupiam się tylko na tym, jak wielki sukces osiągnęliśmy i jak duży progres zrobiłem. Chcę się dalej rozwijać, a awans może mi w tym pomóc. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość, ale to nie moje zadanie, żeby myśleć o jakichś zmianach. Dziś cieszę się z sukcesu razem z drużyną. Przed nami feta przy Cichej na pełnym spontanie.

Nowe wyzwania

Dla Wójtowicza i większości pozostałych zawodników Ruchu Ekstraklasa jest nieodkrytym lądem. Większe doświadczenie na najwyższym szczeblu mają tylko Maciej Sadlok, Łukasz Janoszka, Tomasz Foszmańczyk i Łukasz Moneta. Trzech ostatnich mogło być pogodzonych, że na takim poziomie więcej nie wystąpi. Żaden inny klub już by ich tam nie wziął. Sadlok zapewne też nie przypuszczał, że już po roku wróci do Ekstraklasy i to wyprzedzając Wisłę Kraków, z której odchodził z łatką jednego z głównych winowajców spadku.

Skład, w jakim Ruch zajął drugie miejsce, na papierze nawet w pierwszoligowej skali nie mógł imponować. Duża część tych piłkarzy grała w Chorzowie jeszcze w II lidze, a niektórzy pamiętają nawet trzecioligowy okres. Taki Daniel Szczepan schodził do II ligi jako gość, który zaliczał ekstraklasowe epizody w Śląsku Wrocław i niespecjalnie zachwycał w pierwszoligowym GKS-ie Jastrzębie. Dopiero w Ruchu wyrósł na znaczącą postać. W ubiegłym sezonie w fazie zasadniczej trafił 11 razy, a w barażach zapewnił wygraną w dogrywce z Radunią Stężyca i popisał się hat-trickiem z Motorem Lublin. Ten sezon kończy z czternastoma golami – ostatni jest tym najważniejszym – i pięcioma asystami. Tak tworzą się lokalne legendy.

Ekstraklasa będzie też nowością dla Jarosława Skrobacza, który samodzielnie nigdy w niej nie pracował, a zasłużył na to, jak mało kto. Przez lata sumiennie robił swoje w Jastrzębiu, w Miedzi Legnica przygotował grunt pod awans, a do Chorzowa zawitał jako kandydat z dalszej części listy, bo inni odmawiali ze względu na presję po awansie z III ligi. Skrobacza przekonał upór prezesa Siemianowskiego, magia Ruchu i chęć zobaczenia tego klubu od środka oraz… czynniki pragmatyczne, czyli bliski dojazd z domu (45 minut w jedną stronę). Reszta jest historią.

W Chorzowie świętowanie jeszcze trochę potrwa, ale szybko trzeba będzie zacząć myśleć o zbliżających się miesiącach. Ekstraklasa pod każdym względem będzie dla Ruchu gigantycznym wyzwaniem, a możliwości będą wyraźnie ograniczone. W takich realiach jednak “Niebiescy” funkcjonują od dłuższego czasu i są z nimi oswojeni. Grunt, że od kilku lat wszystko robią tam z głową.

Jedno jest pewne: kibicowsko liga zyska. Moda na Ruch wróciła ze zdwojoną siłą. Na tę chwilę wersja jest taka, że do września drużyna pogra w Gliwicach, a od października przenosi się na Stadion Śląski. Będzie się działo.

Z tymi kibicami Ruch nie zginie.

Tekst, zdjęcia i video: Przemysław Michalak
Foto główne: Newspix 

CZYTAJ WIĘCEJ O RUCHU CHORZÓW:

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Manchester United odzyska wychowanka? Niedawno zadebiutował w reprezentacji Anglii

Michał Kołkowski
0
Manchester United odzyska wychowanka? Niedawno zadebiutował w reprezentacji Anglii

Betclic 1 liga

Anglia

Manchester United odzyska wychowanka? Niedawno zadebiutował w reprezentacji Anglii

Michał Kołkowski
0
Manchester United odzyska wychowanka? Niedawno zadebiutował w reprezentacji Anglii

Komentarze

101 komentarzy

Loading...